środa, 10 czerwca 2015

[wczorajszy tramwaj linii 24, spotkanie]


Kasuję bilety i wracam na miejsce. Dziecko przy oknie, ja obok. Siadając, zamiast oparcia fotela dotykam dłoni. Dłoń się ostrożnie cofa, uśmiecham się, ale nie łapię kontaktu wzrokowego, bo tamte oczy patrzą w inny świat. Staruszka. Siadam, mam ją teraz za plecami. Przystanek dalej ona pyta: "co to jest?". Nie wiem o co chodzi, podążam za jej wzrokiem, jakiś zielony budynek. Sama nie wiem, co to. Domyślam się, że jest trochę pogubiona i niepewna, szuka czegoś, co mogłaby rozpoznać. I przez resztę drogi odpowiadam na powracające pytania o to, dokąd jedzie ten tramwaj, jaki to numer. I czy dostanie się na Karmelicką. Bo z Karmelickiej to już trafi. I szkoda, że to nie "czwórka", bo woli niższe numery.
"Gdzie jesteśmy?"
Po paru minutach zaczynam żyć razem z nią, gdzieś pomiędzy światami. Trochę tu, w tramwaju, a trochę tam, nie wiadomo gdzie.
"Gdzie on jedzie?" Cierpliwie, jak dziecku, powtarzam już piąty raz. Nie dowiaduję się, dokąd ona chce się dostać. Może jak dojedzie, to rozpozna.
"Dokąd ten tramwaj?.... A niech jedzie, gdzie chce, cholera!"
"Trzeba jakoś dojechać. Żeby się przesiąść. Żeby potem dojechać."
Jakoś trzeba...
Dziecko obok milczy, spokojnie ogląda przez szybę uciekające w tył budynki, znaki, drogi, skrzyżowania, ludzi, wszystko widzialne. Zapamiętuje ścieżki miasta.
Zapamiętujemy, na jakiś czas. Aż do zapomnienia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz