niedziela, 29 czerwca 2014

Warszawa

Niedziela. Piżamowanie. Alchemiczne przekształcanie stuków w klawisze na słowa. Nadawanie znaczeń. Lewitowanie. Uziemianie (jednym z narzędzi uziemiania jest używanie z rozwagą słów powszechnie uznawanych za obraźliwe). Rozmawianie. Milczenie. Czucie-się-jak-w-domu. Niepiżamowanie (dla odmiany). Bycie. Kasza. Kawa. Przyglądanie się temu, co robią plany, kiedy je wypuścić na wolność. Oswajanie Człowieka przez dzikiego Psa. Oswojenie.

dziś czyli wczoraj

Zdawałam dziś egzaminy. Trzy. Dwa zdałam. 2:1 dla mnie.
Na jednym z poziomów postrzegania świata odniosłam jedną porażkę.
Jest też inny poziom i na nim poczułam się w pełni szczęśliwa. To jest ta "warstwa" świata, którą lubię bardziej. Związana jest z relacjami, z uważnością na drugiego człowieka, z dbaniem nie tylko o wynik, ale też o sposób komunikowania się, widzenia różnych stron i zgody na to, że można widzieć/myśleć/czuć inaczej. I można to otwarcie wyrazić, na swój sposób.
Kiedy mogę tak jak dziś, w miarę swobodnie przechodzić pomiędzy smutkiem, żalem, złością (bo oblałam) i szczęściem (bo oblałam w fajnych okolicznościach, a życie jest po prostu piękne), to ta perspektywa "wielowymiarowości" coś ważnego dla mnie otwiera.
Od całkiem niedawna przydarza mi się doświadczać jednocześnie smutku i szczęścia. To jest ogromnie zaskakujące, postrzegać to.
Przypomina mi się dzisiejszy sen: opowiadam w nim mojej kuzynce, że mi się śniła. I w tamtym śnie (w którym mi się śniła) opowiadałam jej, że mi się śniła.
Świat jest większy niż się śniło filozofom.
Mogę już śpiewać pieśń. Jest tu dość miejsca, żeby śpiewać pieśń.

piątek, 27 czerwca 2014

nienamalowane

Jadę. Za oknem świat wygląda, jakby był z Photoshopa. Widzi się i się nie wierzy w łąkę, pole maków, jeszcze to wszystko nakrapiane błękitno. I chmury. One są nie z tego świata. Nie wiem, kto je tu namalował.
Gdybym nie otworzyła oczu, byłoby inaczej. Ktoś też namalował otwarte oczy. Namalowałam dziś sen i wyjście ze snu rankiem, tuż przed Nowiem. Księżyc namalowany na niewidziane istnienie.
Widziałam wczoraj płynęła rzeka. W ciszy, w śladach stóp, w Słońcu, które się właśnie chowało, z resztką Księżyca i z dotykiem dłoni nienamalowanym. Ze słowami bez wyrazu.

czwartek, 26 czerwca 2014

bywam

To właściwie dziwne, że nie jestem buddystką. Trochę nikim jestem. Mój umysł, ta poznawcza część, która potrafi(łaby) przyjąć jakiś zestaw przekonań o życiu, wciąż fruwa między światami. Wolnofruwanie. Taki kierunek nie-poszukiwań.
Szukałam i znajdowałam, a jak już znalazłam, to mówiłam głośno "No taaak! Tak jest. Właśnie tak!" Tak było do następnego razu, to znaczy do kolejnego odkrycia prawdy o świecie. Podobały mi się te prawdy. I jednocześnie z lotu ptaka coraz mniej mi się podobało, że znowu znalazłam (czyli znowu zgubiłam). Prawdę najprawdziwszą i najpiękniejszą. Łapałam i puszczałam, a boczny wiatr przywiewał ten głos zwątpienia "Znooowu!"
Już nie znajduję. Mam coś tam nabudowane od środka. Czasem w tym pogrzebię jeszcze i coś zburzę. Czasem przyjdzie ktoś czy coś i przywali młotem w zgrabną konstrukcję, posypią się kawałki. Leży sobie to coś za szopą (rozumu), tuż przed ogrodem i może nawet nie przeszkadza za bardzo.
Mogę nie być moim myśleniem o świecie. Coraz częściej udaje mi się nie być swoimi emocjami, chociaż to takie urzekające kwiaty (niektóre potrafią zjadać nie tylko przelatujące owady). Codziennie rano bywam czarną kawą, którą sypię na wodę, gotuję i mieszam. Lubię to. Codziennie rano bywam. Lato jest dziś chłodne. Deszcz pada i ptaki śpiewają.

wtorek, 24 czerwca 2014

happy end jest zwykle na końcu

Na początku jest niedospany poranek. Śnienie w środku nocy o tym, co ważne. Po to jest noc. Żeby śnić. A dzień jest po to, żeby siedzieć w czytelni pod jasnym dachem i czytać o depresji. Lato umiarkowane. Wiedza o psyche może być naprawdę fascynująca. Paru poukładanych nauczycieli i to otwarte serce Kępińskiego. Nawet depresję da się przełknąć z takim ludzkim sercem. Przełykam. Może nie robi się od tego słodko. Dalej behawioralnie i poznawczo, z tym to mam ciut pod górkę. Horyzont się poszerza. Co człowiek to pomysł na duszę. "Przecież wiem to wszystko" - myślę. "No, mniej więcej" - odpowiadam sobie. I tak rozmawia ja z ja, po cichu, żeby innym dookoła nie przeszkadzać. Potem ciało się zmęczyło. Wstaję, przeciągam się, idę wzdłuż półek. Ta czytelnia jest duża. Duża czytelnia w dużej bibliotece, w dużym mieście. Na samym końcu poezja. Z poezją tak jest. Wyciągam przypadkowo Celana. Przypadkowo otwieram. A on mówi, zupełnie jakby nieprzypadkowo:

"TOBĄ BYŁA moja śmierć
ciebie mogłem zatrzymać
gdy postradałem wszystko."

Zapamiętałam te kilka słów, wracam do stolika, żeby zapisać obok notatek z Melancholii. Sączy się na mnie światło, z okna, ze słońca. Odetchnęłam. Mogę wracać do tej mojej depresji.

Psychodynamicznie. Ból po stracie. Przepływają przeze mnie jak przez przezroczystą rzekę, niewidzialne ryby, czuję ruch płetw.

I na koniec, kiedy już wyparował zapach bardzo czarnej kawy, czytam o Lowenie. I ten oto Lowen wyciąga mnie spod wody, samymi tylko słowami.

"Najkrócej ujmując:
1) serce tęskni do miłości,
2) uczucia domagają się ekspresji,
3) ciało pragnie swobody."

Odkładam książki. Uśmiecham się. Rozpoznaję uczucie w ciele. Rozpoznaję wychodzenie z ciemności. Zbiegam z trzeciego piętra po kamiennych schodach, idę przez miasto. Myślę, że może wstąpię do fryzjera. Albo kupię poziomki. Serce się kołysze w rytm moich kroków. I tęsknota, i uczucia, i biodra, i wiatr. Wszystko się kołysze. Kładka na wietrze nad rzeką. I słońce nad kładką. Taki happy end.

piątek, 20 czerwca 2014

między boskim ciałem a resztą kosmosu

Dziś dzień między świętami. Wczoraj w dniu Bożego Ciała śpiewy, dzwonki, płatki kwiatów, zatrzymany ruch uliczny. My z Dzieckiem we dwoje na jednej hulajnodze. Lody truskawkowe, policjant na skrzyżowaniu pilnuje procesji. Kapliczki na Kazimierzu, odpustowe słodycze, balony, karuzela, kolorowe cukrowe chmurki na patykach. I idą, śpiewają, niosą monstrancję, Jezusa, Maryję. Niebieska Maryjka wędruje powoli uliczkami, podniesiona wysoko. Dziecko się cieszy. Lubi to popołudnie i lody, i lubi procesję. Chce iść z hulajnogą i z ludźmi.
Święto. Boże ciało. Twoje ciało, moje ciało. Boskie.

A jutro będzie najdłuższy dzień. Słońce sięgnie na Ziemi najdalej jak umie.
Dla mnie to szczególny dzień. Piętnaście lat temu, razem ze Słońcem, mój Tato sięgnął najdalej jak umiał. W tym ciele.

Dzień między świętami. Urodziłam się w Boże Ciało. I w dzień tuż po Pełni. Ciało się urodziło, z brzucha. A dziś niebo ma szarość i błękit, i biel.

nietrwałość deszczu

Przypomniał mi się deszcz sprzed 27 lat. Byłam w Bieszczadach na jakimś młodzieżowym obozie. Wybraliśmy się we dwoje z chłopakiem na spacer. Tak się złożyło, że cała reszta była akurat gdzie indziej. To był dobry dzień. Długa droga, ludzie na tej drodze, spotkania, rozmowy, milczenie, zmęczenie, upał i potem deszcz. I jedna kurtka przeciwdeszczowa, pod którą szliśmy. Góra. Widok z góry.
Coś mi się podobało w tym chłopaku. Wtedy, w tym deszczu, on był ważny. A potem deszcz przestał padać.

Życie może być budowaniem domu. A może być wędrowaniem. 
Teraz mieszkam w byłym zajeździe. W tej kamienicy przed wojną ludzie trochę tu byli i zaraz jechali dalej. Czasem pewnie chronili się przed deszczem.
W snach od lat pakuję walizki, idę na pociąg.
W życiu rozmawiam z rzeczami. których mam tak dużo.
Ludzie. Kiedy pada deszcz, siadam z kimś i mówię, słucham albo milczę. Potem idę dalej. Ktoś idzie dalej. Dokądś. Do następnego deszczu.