niedziela, 28 grudnia 2014

czasem

Chciałabym pisać jasno i lekko. Żeby śnieg był pierwszy i niebo przejrzyste, myśl prosta, serce otwarte, słów dokładnie tyle, ile ich potrzeba. Żebyś czytał i nie zamykał oczu. Żebym pisząc nie zamykała oczu. A nocą cisza i świeczka na stole, i miękka dłoń Anioła na prawym ramieniu. Tak, mogłabym tak pisać, czasem.

majaki po zachodzie

Zdążyłam zobaczyć naniebną pomarańczę, zanim połknęły ją chmury. Szłam przez mróz i kładkę ponad rzeką i myślałam o tym, jak dużo wiemy i że to pomaga się nie bać.
Takie codzienne znikanie Słońca musiało ciekawić, ale też straszyć i przede wszystkim z tej adrenaliny wyrosła nauka, opisy słoni na żółwich skorupach, torów planet, obrotów tego wszystkiego nad głowami i pod stopami.
Ziemia pępkiem świata, a potem wirująca wokół Słońca; niejedno po drodze życie oddane za prawdę o punkcie widzenia.
Rozwiązane zagadki, spisane skrzętnie w zgrabnych równaniach. Ziemia wie coraz bardziej, jak krąży i jak wiruje.
A zagadek, wcale nie wiem, czy ubywa. Wciąż można się bać, teraz już nie Słońca ginącego w mroku za horyzontem. Ale choćby ciała ludzkiego, kiedy odchodzi oddech. Nauka stara się nas karmić coraz to bardziej kolorowymi tabletkami na lepsze życie, a w innych, cichych gabinetach, próbuje przy pomocy precyzyjnych urządzeń uchwycić ostatnie nanosekundy istnienia.
Tymczasem bywa, że żywi, oddychający ludzie, których DNA czasem różni się bardzo nieznacznie, mówiący tym samym językiem, bliscy w czasoprzestrzeni, nie słyszą co mówią do siebie, nie wiedzą co mówią do siebie. I wydaje się, że nie ma sposobu, żeby to zmierzyć.
[Coś mi mówi, że ten tekst spokojnie może się zakończyć happy end'em]

poniedziałek, 8 grudnia 2014

kilka słów o bliskości

Możemy się spotkać. Albo nie. To zależy od tego, czy chcę Cię zobaczyć. I czy Ty chcesz zobaczyć mnie. To zależy od tego, jaki jest układ gwiazd na niebie. Na niebie nad całą Ziemią. Na niebie nad tą łąką, na której oboje stoimy, na niebie naszych oczu, ciał, na niebie naszych przekonań, na wszystkich niebach widzialnych i niewidzialnych, które są ważne dla Ciebie i dla mnie.

Możemy się spotkać, jeśli potrafimy sięgnąć, wyciągnąć rękę, poprosić, zapytać. I jeśli potrafimy usłyszeć "tak". I jeśli potrafimy usłyszeć też "nie". I umiemy odróżnić tak od nie. I czas spotkania od czasu, kiedy tego spotkania być nie może.

Jeśli ty na moją wyciągniętą dłoń odpowiesz "nie", a ja nie zechcę tego usłyszeć i obdaruję cię w zamian moim rozgoryczeniem, to tak naprawdę odwracam się od ciebie i od bliskości z tobą.

wtorek, 2 grudnia 2014

nad rzeką

Arktyka nad rzeką. Łabędzie podpływają do brzegu, czujnie śledzą ruchy ludzi. W łabędzich oczach człowiek to istota, która ma władzę nad chlebem.

nie za dużo, nie za mało

Dziecko za ścianą siedzi przy stole i jęczy. Pisze literki. Od pisania literek bywa blisko do jęczenia. Czytam i drugim uchem słucham, coś tam zawołam przez ścianę, czy może potrzeba na pomoc. I myślę sobie, jakie to wyzwanie, żeby nie pomóc ani za dużo, ani za mało. I jakie to wyzwanie i przygoda, nauczyć się czegoś, czego się wcześniej nie umiało.

środa, 19 listopada 2014

korytarz i ławka, i słowa

Jeden z wieczorów, opustoszały korytarz szkolny, dziecko ćwiczy kung fu, mama ćwiczy czytanie i rozmowy telefoniczne. Rozmowy krótkie, telefon zawodzi, a z tym czytaniem coś nie tak, bo przez pomyłkę złapałam w biegu książkę, którą już znam. Siedzę. Co by tu dalej? Do końca zajęć jeszcze trochę. Spokojnie, umysł sobie poradzi, zajmie się sam sobą, coś tam podłubie w myślach. Albo może nie. Dawno nie medytowałam, tak po prostu, siedząc. No dobrze. Już siedzę. Ciało, oddech, ciężar, dotyk, dźwięki dookoła. Kim jestem. To zwyczajowe pytanie, bez specjalnych oczekiwań, że istnieje odpowiedź, jakakolwiek.
Myśli zamieniają się w coś, co trudno nazwać. Już w ogóle trudno nazywać. Już nie trzeba dalej. Słyszę coraz więcej. Staję się tym wszystkim, szuraniem i tupotem stada dziecięcych stóp. Szkoła już nie jest zwyczajną szkołą. Ławka nie jest ławką. I coś wiem. Coś, czego dotykam czasem, kiedy przekraczam osobę, za którą się uważam. I z tej perspektywy rozpoznania tego czegoś "kim jestem", zaczyna się myślenie. No dobrze. Ale przecież jestem też tym kimś, kto przed chwilą rozmawiał przez telefon i martwił się o coś, nie pamiętam teraz o co.
Szukam w myślach nauczyciela, którego mogłabym zapytać: ale jak ja mam być i tym, i tym? Bo nie chcę odchodzić od jednostkowego istnienia, tego z telefonem, codziennymi troskami, byciem mamą chłopca, byciem wrodzonym w ciało. Jeśli pójdę tam, to nie będę już tu. To boli. I wiem, że nie ma żadnego nauczyciela, którego mogłabym zapytać. Nigdy go nie było. Nigdy nie zapytałam. Moje jest błądzenie. Nie mam innej drogi. Moje jest szukanie i znajdowanie.
Piszę to teraz, te słowa, o ławce i o sobie, i słowa o słowach. Dotknęłam uczucia, takiego ludzkiego uczucia bycia jednocześnie kroplą i oceanem. Uczucia zrodzonego ze słów, ze znanych słownych obrazów. Ale też z ciszy, która jest darem.

tak

Żółta gwiazdo, ty już lepiej weź i świeć.

jasne, ciemne splata się

Wśród stron, które prowadzę na facebooku, jest jedna o wymownej nazwie "Śmierć". Założyłam ją dawno temu, bo ten temat jest dla mnie ważny. Osobiście przeżyłam śmierć bliskich mi osób, otarłam się o swoje umieranie w depresji, z którą mierzyłam się przez wiele lat. W poszukiwaniach duchowych i filozoficznych zgłębiałam osobiste doświadczanie umierania w każdej chwili życia.
Przyciąga moją uwagę praca z osobami doświadczającymi żałoby, z osobami terminalnie chorymi. z osobami przeżywającymi lęk przed śmiercią. Kiedyś w ramach wolontariatu towarzyszyłam ludziom, którzy leczą się z białaczki. I chociaż trwa to już we mnie kilka lat, wiele doświadczyłam, zgłębiałam rytuały związane z umieraniem, rozmawiałam z ludźmi o ich doświadczeniach, przemyśleniach, przeczytałam wiele książek autorów, którzy przez całe swoje życie pracują z umierającymi i osobami w żałobie i dzielą się swoim doświadczeniem; pomimo tego wciąż jest we mnie ta część, która odwraca się plecami do śmierci i mówi: "zostaw to, nie zajmuj się tym". Znam w sobie strach przed śmiercią i to wielkie "nie wiem". Albo może wcale nie wielkie, zwyczajne, ludzkie, małe "nie wiem". Takie wystraszone. Jak dziecko. Jak siedmiolatek, który mówi przed snem: "mamo, boję się, że kiedyś umrę i że mnie nie będzie." To ludzkie małe, wielkie "nie wiem".

Temat umierania wrócił do mnie, bo wczoraj oglądałam wiadomości w telewizji. Bardzo rzadko to robię, raz na kilka tygodni, a może miesięcy trafia mi się telewizor. I zobaczyłam, że przeplatane różnymi innymi, mniej lub bardziej wstrząsającymi nowinkami, pojawiały się obrazy wojny lub siejące strach przed wojną: Putin, głosy "wielkich" o polityce Rosji, wrak samolotu sprzed miesięcy, wieziony z Ukrainy do Holandii, żeby zbadać, kto go zestrzelił. Niepokój z ekranu, tak po prostu, codzienna dawka dla zaciekawionych życiem telewidzów. A dziś zaglądam na stronę "Śmierć" na facebooku i widzę, że w ciągu ostatniego tygodnia polubiły ją 122 osoby. Nie potrafię wyjaśnić, dlaczego. Statystycznie nie ma to najmniejszego sensu, bo wszystkich lubicieli jest około 500, a strona ma prawie trzy lata. Nie urządzam tam żadnej reklamy, nie jest to moją intencją. Czy ten temat tak bardzo się śni światu akurat teraz?

piątek, 14 listopada 2014

przejście

Poeta wskazał drzwi wahadłowe. Pomyślałam o innym przejściu. O tym kanale, przez który przeciska się dziecięca główka. On pewnie wydaje się na wiele długich chwil końcem świata. Bo początki i końce mogą być nie do odróżnienia. Właśnie jak drzwi, co to nigdy nie wiadomo, z której strony. Widzę, dokąd płynie rzeka, chociaż nigdy nie poszłam tam, gdzie pojawia się słona wielka przestrzeń. Kiedy wieje wiatr, zmarszczki na powierzchni udają, że wodna droga prowadzi do źródła.
Patrzę na drzwi i czuję ból w miejscu, w którym zaczyna się oddech. I pozwalam na wiele długich chwil, które takie są.

wtorek, 11 listopada 2014

słońce listopadowe

Życie migocze. Łowię jasne okruchy. Mgnienia. Czasem mi się zdaje, że nie ma nic ponad to. Nawet, kiedy one się powtarzają, kiedy doświadczam codzienności dobrych spotkań, słów, uśmiechów, poruszeń dłoni i serca, nawet wtedy przyjmuję je jak małe cuda. Dziś są, a jutro to już nie wiadomo. Obudziłam się, widziałam rzekę i drzewa, i wiatr, dzieci biegały w parku, jadłam obiad, milczałam do kogoś, planowałam najbliższy tydzień, miesiąc, rok. Planowałam mrużąc oczy, bo słońce jasne, choć listopadowe, ale też planując, nie da się nie mrużyć oczu.

sobota, 8 listopada 2014

noc w mieście

Spotkanie w kręgu o śmierci i umieraniu. Mocne i piękne, pełne życia, obecności, bliskości. Później pieśń zamiast słów. Zmęczenie, wychodzę w noc. Pada, wsiadam na rower, moknę. Po jakichś trzech sekundach podjeżdża radiowóz i ten pierwszy raz dmucham w alkomat. Że niby na trzeźwo nie można krzywo jechać? Dobranoc, dobranoc.
Po drodze rozmawiam jeszcze z dwoma policjantami. Jeden coś tam do mnie zagadał, ale już nie chciał sprawdzać, czym oddycham. Drugiego sama zaczepiłam. Żeby powiedzieć, że na Miodowej koń upadł pod dorożką. Nie wiem, czy mi uwierzył. Powiedział, że tam pojedzie. Nie wiem, czy mu uwierzyłam. Ruszyłam dalej, po cichu modląc się za tego konia, co o północy wracał z pracy. A drugi, bo one parami pracują, ogromnie był niespokojny, stawał dęba i ci wszyscy ludzie, co pomagali, nie wiedzieli, czy trzymać dorożkę, czy konia. I którego trzymać bardziej.

niedziela, 2 listopada 2014

1 listopada

Widziałam miasto z wysoka. Migotały światła. Linie świateł i stada świateł, a na pobliskim cmentarzu ogniki za kolorowymi szkiełkami. "Myślisz, że oni tu przychodzą?" "Nie wiem." Słowa, kroki, cisza, zatrzymanie, śmiech. Spotkanie człowieka z człowiekiem. W miejscach, w których umierali ludzie i zwierzęta. Kopiec Krakusa, Kamieniołom Libana w dole, cała wojna ostatnia, zostały po niej ślady w kamieniach. Ciepła ciemność. Polana i ruiny. Zimny wiatr z czasów, których nie ma, ale też są. Nie znam tych historii, pojedynczych. To miejsce je zna i moje ciało. I drzewo. Przytulam się do pnia. Jest ich siedem. Siedem ramion razem wyrasta tu z ziemi. Biorę jedno w objęcia. Opieram czoło. Nurkuję. Te siedem drzew wie coś, czego ja nie wiem. Idziemy w noc, w stronę miasta. Jest dziś tak spokojnie.

sobota, 1 listopada 2014

światło

Cicho, świeca się pali. Dziś nie na marmurowej płycie, ale w oknie. Niech wszyscy zobaczą, którzy potrzebują zobaczyć, światło.
Zapalam latarnię Bliskim zmarłym, bo akurat jestem po tej stronie, po której istnieje ogień. A Oni po tamtej.
Kiedyś spotkaliśmy się po tej samej. Na chwilę. Teraz są inne chwile, innych spotkań. Tamte mi przypominają, żeby być tutaj. Żeby cieszyć się ciszą, kiedy jest; szczebiotem Dziecka, kiedy jest; czułą dłonią, kiedy jest. Sobą, kiedy patrzę w świecę albo w Ciebie i migoczą oczy.

[na zdjęciu podobno Ocean Spokojny]

środa, 29 października 2014

o zapominaniu

Przede mną mężczyzna na wózku, wyszedł właśnie z kuchni Albertynów, a ludzie, co tam stoją w kolejce, pomogli mu wsiąść. Jedzie przede mną, kręci wielkimi kołami. Ma jedną rękawiczkę, prawą. Zatrzymuje się, nasuwa kaptur kurtki. Nieprzyjemna wilgoć wisi w mroźnym powietrzu. I krakowski zapach smogu, codzienny. "Jaki młody! I taki przystojny." - mówi starsza pani zawinięta w chusty.
Idę za tym mężczyzną i na niewielkim kawałku chodnika gasną wszystkie moje zmartwienia. "Mam nogi" - myślę. Czasem zdarza mi się zapominać o tym, co mam.

niedziela, 26 października 2014

kakao

"Be sensitive" - powiedział Bóg. I stało się. "Be vulnerable" - dodał. Wcielenie takie. Później kakao o 2:34 czasu zimowego. Europa wschodnia, prawy brzeg Wisły. Bóg ten może się cieszyć, na chwil trochę zaistniał tu i teraz jako projekcja ludzkiego umysłu, który dał rzeczom odpowiednie słowa o stwarzaniu.
Co innego Bogini. Ona nie mówi. Dotyka.
Oboje sobie siedzą na brzegu ceramicznego kubka. I Bogostwo, i człowiek rodzaju kobiecego wiedzą, że tak jak jest, jest dobrze. Nawet jeśli w którymś ze światów trwają aktualnie wyścigi do doskonałości. To dobrze jest tak, jak jest. Nawet z kakaem, co to trochę za wcześnie i trochę za późno. Nawet z kluczami zgubionymi po zewnętrznej. Z tym wszystkim i całą resztą.

środa, 22 października 2014

życie jako gra z czasem

Gdyby wyobrazić sobie, że czas jest rzeką (bo właściwie, czemu by nie?), to płyniemy, dryfujemy, zawracamy. Kiedyś tam wyparujemy. Zachmurzymy. Skroplimy, wsiąkniemy w ziemię. Napoimy drzewo, zabierze nas rzeka, do morza i dalej. I może jeszcze dalej.
Dziś są urodziny Brata. Nie wiem, gdzie i dokąd teraz płynie, jaką chmurą. Mnie płyną łzy. I tak jest dobrze.
A czas, to banalne tik tak, nic sobie z tego wszystkiego nie robi.
Zamiast jechać dziś rowerem, szłam wzdłuż Wisły w stronę kładki, w stronę morza. Inaczej jest iść niż jechać. Nie dość szybko jest iść. A świat wtedy inaczej wygląda. Pojawiają się szczegóły, które w pędzie niezauważone zaledwie migoczą, nim zdążą zaistnieć.
Świat wygląda zupełnie inaczej, kiedy zmniejszy się prędkość, na przykład stukrotnie.
Można popatrzeć, jak łabędź głaszcze pióra dziobem. Można zajrzeć w czyjeś oczy.
Różnie w życiu robimy: biegniemy, leżymy i wszystko pomiędzy tymi dwoma.
I czasem robimy to równocześnie. Część mnie realizuje cele, zadania, te małe na dziś i te na wiele lat. Robi, popycha, gna, dąży, nie ustaje. I inna część mnie, która potrzebuje być. Siedzieć przy stole, zapalić świeczkę, śpiewać, śnić, milczeć, patrzeć na sikorkę, co skacze po wyłysiałym drzewie za oknem. Patrzeć na Dziecko. Na to wszystko, czego nie widać w biegu.
One obie potrzebują przestrzeni. Ta, która biegnie i ta, która się zatrzymuje.
Światło księżyca w nowiu jutro się zatrzyma.
Na jedną małą chwilę.

piątek, 10 października 2014

poranek

Nie widać drugiego brzegu. Jest coś, czego nie widać. Podobnie można widzieć to, co nie istnieje. Z nieistnienia wyłaniają się łabędzie. Mgła oblewa ich białe ciała mlekiem. Żółtoczerwony liść odklejony od swojego drzewa błyszczy na asfalcie. Mężczyzna z aparatem celuje obiektywem w połowę łuku mostu; zmieścił w jednym kadrze widzialne i niewidzialne. Tak wygląda świat na tym obrazie. Tak wyglądasz ty, kiedy na ciebie patrzę. Siedzę i patrzę na drugi brzeg twoich dłoni. W trudnych do zrozumienia słowach, a może raczej tuż poza ich krawędzią, znajduję siebie wyłaniającą się z mgły.

czwartek, 9 października 2014

Kairos

Czas to pieniądz - tak jest w jednym ze światów. W innym - czas to przyjemność. Mój syn porusza się pomiędzy tymi dwoma. Patrzę, jak dziecko wchodząc w system edukacji, nabywa umiejętności zarządzania czasem. I że to wcale nie jest prosta i oczywista umiejętność, i że należy ona do kultury, a nie natury człowieka. Naturalnie człowiek je tyle czasu, ile je. Ubiera buty tyle czasu, ile ubiera. Zaczyna zabawę, wtedy kiedy zaczyna. Kończy wtedy, kiedy kończy. Nie ma życia w rytm dzwonków.
Tak robi też kamień, rzeka, kot, dąb, Księżyc.
Świat, który stworzyliśmy w tej części ziemi, jest poukładany inaczej. Rytm życia to tarcza zegara, strony terminarza, rubryki w tabelkach, w których linie wyznaczają porządek. Początek i koniec. Brak miejsca na cierpliwość. Bo cierpliwość mogłaby oznaczać, że cel nie zostanie osiągnięty. A nieosiągnięty cel jest stratą. Zasoby są ważne. Czas jest ważny. A pod rzędem równych liter powinno się narysować szlaczek. Dwie równoległe kreski i coś kolorowego pomiędzy nimi. Tak, żeby nie wystawało.

Słońce dziś prześwituje przez liście drzew na podwórku. Wsiadam na rower i jadę do szkoły, żeby się nie spóźnić. Modlę się o cierpliwość. O spokojne bycie pomiędzy światami. Jedną nogą na cyferblacie, drugą w chmurach.

sobota, 13 września 2014

różne miłości

Jak różne mogą być miłości, a właściwie to, co określamy takim słowem. Mam na myśli miłość do człowieka. Nie miłość jako naturę istnienia, wszystko przenikającą. Ale to, czym można wyrazić, nazwać relację "do".

Patrzę na Chłopca, którego duszą dobry los obdarował moje życie.

Zobaczyłam, że niczego od niego nie oczekuję. Nie potrzebuję, żeby był jakiś, albo nie był jakiś. Nie mam pomysłu na niego. Nie mam planu, marzenia. Cieszę się, że jest. Aż tyle.

A kiedy pomyślę o jakiejś innej relacji, a szczególnie o związku z bliskim mężczyzną (albo z samą sobą!), ileż tam pojawia się tego: "chciałabym".

Jak to dobrze kochać zamiast wymyślać.

Być zamiast chcieć.

Oddychać zamiast pragnąć.

poniedziałek, 8 września 2014

to się często nie zdarza

Słońce grzeje tuż przed pełnią. Rzeka płynie w stronę miasta. Jest cicho, siedzę na niskim brzegu u stóp akacji. Nie od razu ją zauważam. Wszystko się dzieje nie od razu. Potrzebuję czasu, żeby pozostawić szum, zgiełk, gwar. Tu ich nie ma, ale umysł dowiaduje się o tym powoli. Powoli wyłaniają się zmarszczki na wodzie, krążąca ważka, plusk w rzece, nie wiem co to; świergot, bzyczenie łąki, jasne plamy na falach - refleksy skał z przeciwległego brzegu, łopot liści. Coraz więcej kształtów, dźwięków, coraz mniej tego, kim jestem, tam gdzie zwykle bywam. Coraz mniej mnie.
Coraz bardziej głucho grzmi z oddali, niebo przymglone, ciepłe, chmurzaste. Zamykam oczy. Ziemia pode mną, zapach wody i wszystkiego, co z sobą niesie. Drzewa, te które stoją blisko siebie, one ze sobą rozmawiają.
Przyszłam tu, w to miejsce. I ono, to miejsce, przyszło do mnie. To się często nie zdarza. Żeby miejsca przychodziły.

o nauczycielu

Zdarzało mi się szukać nauczyciela. Znajdowałam na chwilę, a potem szłam dalej. Ta chwila była zbyt krótka, żeby poznać coś dobrze, a wystarczająco długa, żeby przeżyć zachwyt. Niektórzy moi nauczyciele (bardzo nieliczni) sami tak siebie nazywają. Inni może nawet nie wiedzą, że pełnili dla mnie taką rolę. Jeszcze inni należą do innych gatunków czy też światów, niż ludzie.
Dziś czytałam o nauczaniu i kiedy pomyślałam, kim jest dla mnie nauczyciel... to zobaczyłam taki obraz, że naprawdę dobry nauczyciel, któremu zadaję pytanie, najlepiej jeśli się uśmiechnie, potem zaprowadzi mnie na krawędź przepaści i lekko popchnie. Dołem płynie woda. Górą płyną chmury.

czwartek, 4 września 2014

bądź sobą

Bądź sobą. To dobre.

Jadę rowerem przez miasto. Mijam ludzi, z których każdy jakoś jest sobą. Na ławce przy zadrzewionej alejce siedzi dwóch mężczyzn, obok jednego z nich leży gruby wełniany koc, ogromnie gruby. Ten mężczyzna się uśmiecha. Myślę: idzie zima. Po drugiej stronie ulicy kolejka do darmowej kuchni. Rower jest szybki, obrazy zmieniają się jak w kalejdoskopie, a ja zostałam tam w kolejce. Z ludźmi, którzy mogą dziś coś zjeść. Patrzę z wysokości siodełka na bogactwo, które posiadam: niezły rower, ubranie, ciepły dom. Wzruszenie. Dotykam miejsca w gardle, tego miękkiego, i w sercu.
Myślę, jak to jest stać w kolejce po darmowy obiad. Jak to jest stać się tą Osobą. I też tą osobą, która gotuje dla ludzi, co tam stoją w kolejce. A potem tą starszą Panią, która idzie z pieskiem i przecina ścieżkę rowerową.
Na Plantach pierwsze brązowe kulki. Stuka kasztan. Z miękkiego miejsca i patrzenia na świat, który to świat raz jedzie w tył z prędkością poruszającego się roweru, a innym razem podąża razem ze mną, z tego miękkiego miejsca patrzę na kasztan. Czuję, jak to jest być tym owocem na drzewie, rosnąć tak długo, a potem pęknąć na słońcu i upaść, potoczyć się.
Już jestem kulką. Pękam. Spadam. Kręci mi się w głowie od tej podróży. Potrzebuję zwolnić.
Dalej świadomie wybieram zabawę w zmianę kształtu. Staję się mijanymi osobami. Czuję, jak to jest być tym panem z koralikami na szyi. A zaraz potem niską kobietą w opiętym żakieciku ze stukającymi obcasami. Jeszcze bardziej się kręci. To już nie grawitacja.
Zwalniam, bo ludzie idą. Stuk tuż. Zatrzymuję się, sięgam. Kasztan ledwie otwarty, kłuje mnie w palec. Dobrze, że tuż, a nie tu. Pakuję do plecaka. Wzdłuż Wisły, być rzeką. Być kobietą, która leży na ławce i jej brzuchem, głaskanym przez dłoń siedzącego obok mężczyzny. Wiatrem być w drzewach, we włosach albo gdziekolwiek.
Być ostrą igiełką na skorupce kasztana. Upaść z wysoka. Nie wiedzieć na co. Ukłuć w palec. Bez żadnej przyczyny, bez żadnego zamiaru. Poddać się sile ciężkości i wszystkim siłom, w ogóle się nie poddając. Być zmęczeniem nóg, rudym kotem na smyczy, skałą, dalekim krajem, dźwiękiem, miękkością ust, pragnieniem mężczyzny, cieniem. Być sobą. Tobą być.

niedziela, 31 sierpnia 2014

ostatni

Ostatni dzień lata. Słońce już trzeci dzień kpi sobie z prognoz pogody i świeci równo. Rowery, leżak z widokiem na Wawel, z zapachem rzeki, smakiem kawy, z wielką połacią drobin piasku i rozradowanymi wrzaskami dzieci. Gwar jak w nadmorskim kurorcie, szkło brzęczy wielkomiejsko, sączy się muzyka. Zatykam uszy. Widzę, jak chmury na mnie spadają z wysoka, kładą się coraz mocniej na żebrach, otulają. Białe puchate poduszkowce, płyną. Płynę.

sobota, 23 sierpnia 2014

ja

Szukałam książki na półce, nawet nie do końca wiem, jakiej. I utonęłam w tych metrach bieżących kolorowych prostokątnych grzbietów z literami i bez liter. Ile ja książek już przeczytałam. I ile z nich nie pamiętam. Bo to było w jakimś poprzednim życiu. To co teraz, tak mi robi, że to wcześniej, to był ktoś inny niż ja, nawet bardzo inny. Ile jeszcze przede mną, przepływania przez kolejne odsłony ja. Z wyspy na wyspę. Ja płynę, staję się wyspą, mijam ją, zostawiam. Taka podróż to jest.

nocny jeż

Przyjemnie jest robić coś, czego się nie robiło wcześniej. Pierwszy raz ma w sobie ten szczególny smak, świeżość, tworzenie świata od nowa. Dziś w nocy pogłaskałam jeża po policzku. Chodził po trawniku, potem siedział i obwąchiwał świat. Dotknięty nie uciekł, tylko się wzdrygnął, skulił głowę. Też się wzdrygnęłam. Nie wiem. co on pomyślał i czy w ogóle, ale we mnie pojawiło się pytanie "czy on gryzie?" Nie dowiedziałam się, jak to z nim jest, tylko sobie poszłam dalej w noc, a on tam został.
To, co teraz przyciąga moją uwagę, to zapamiętany obraz chroniącego się ciała. Opisując po ludzku, jeż skulił ramiona, skurczył szyję, skłonił głowę. Człowiek dotknięty w policzek też może tak zrobić. Przyznam, nie spytałam jeża, czy chce dotyku.

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

jak człowiek z górą

Od czasu, kiedy wyjęłam kota z lodówki, przestałam być sobą. To nie stało się tak natychmiast. Siedzę na polanie i patrzę na górę w oddali. I myślę, że ona do mnie nie przyjdzie. Choćbym nie wiem, jak bardzo chciała. Choćby moja wiara była dowolnie dużym ziarnkiem.
A jednocześnie wciąż trzymam w palcach to ziarnko. Zapominam, że ono istnieje, kiedy mówię, że chcę dotknąć lipy. Potem siedzę pod tą lipą. Nie pod jedną, a pod trzema. Wielkimi jak świat. Kiedy dotykam czołem kory, to znikam. Naprawdę znikam. To jest właśnie ten moment, kiedy przestaję być sobą.

I ta góra odległa. Otwieram oczy, widzę drogę. Zamykam oczy i wtedy już wszystko jest tak samo bliskie i tak samo dalekie. Wszystko, czego chcę, jest równie dalekie jak bliskie. Wszystkie góry, na które chciałam wejść, stoją tam gdzie stały.

Ludzie są podobni do gór. Ja wybieram górę, góra zaprasza mnie. Wtedy, kiedy przychodzi czas na spotkanie.

Siedzę na polanie. Chmury przesuwają się po niebie. Słońce niezmiennie w ruchu.

Sprawdzam, co się dzieje, kiedy jednak zgadzam się, żeby chcieć. Boli mnie miejsce z lewej strony klatki piersiowej. Pozwalam, żeby bolało. Im bardziej oddycham, tym bardziej staję się kimś więcej niż ta, która tu przyszła. Przez łzy widzę drugą parę oczu. Uśmiecham się.
Góra po mojej lewej, po twojej prawej, wyrasta. W myślach ma kształt ciemnozielonego stożka. Nie jest tą górą, na którą weszłyśmy. Oddycham. Nie jestem tam, bo jestem tu. Nie jestem w moich oczach, ani w twoich.
Nie jestem tym, czego chcę. Mogę pozwolić, żeby otworzyły się drzwi. I żeby się zamknęły.

piątek, 15 sierpnia 2014

wierzyć

Mogę przestać wierzyć we wszystko, w co wierzę. Mogę pozwolić sobie zwątpić we wszystko, do czego jestem przekonana. Chociaż to trudne. Bardzo niewygodne i niepokojące.
Przypływanie i odpływanie myśli, uczuć, to już wydaje mi się naturalne. Nawet jeśli wciąż żyje we mnie Mała Wróżka, która mówi: Istnieje Nieprzemijające, Oczywiście Że Istnieje. Też jest Ten Ktoś, kto siedzi na brzegu Morza i zna falowanie. Zna narodziny i śmierć Księżyca. Spadanie Gwiazd. Zna Wiatr.
A jednak, kiedy życie podaje sobie siebie z rąk do rąk, z dnia na dzień, kiedy jestem tym trwaniem, które pamięta, co robiłam wczoraj i wie mniej więcej, co będę robić jutro (jeśli nie futro). Otóż w tym pamiętaniu, trwaniu, realizacji wieloletniego projektu, jeśli w tym czymś przestaję wierzyć, to muszę się zgodzić, że ta wiara nie jest samym Życiem. Jest tworem. Mogę ją mieć, mogę jej nie mieć. Jest kolorem ściany. Łaską bytu. Odcinkiem drogi. Polem słoneczników. Śniegiem w środku lata. Poruszeniem skrzydeł motyla, dotknięciem policzka.
Może jak ten motyl usiąść na moim ramieniu. Jeśli zechce.

czwartek, 14 sierpnia 2014

motyl na pomarańczach

Siedzę na zielonej podłodze. Ściany miękkie, utkane, na nich motyle. Są duże, przyjechały tu z daleka. Niektóre przypłynęły, a może raczej leciały na metalowych skrzydłach. Niebieskie z Brazylii. Gdybym ja pojechała do Brazylii, to by była przygoda. Dla motyla to też jest podróż życia, nie ma pewnie wpisanej w komórki ciała wiedzy o dziecięcych dłoniach. Chyba że kolejne pokolenia istot wydobywających się z kokonów w dużym mieście uczą się tego nowego świata i zapominają o puszczy. Jej ślady namalowane na płótnie ścian. Zielone roślinopodobne kreski, linie.
Siedzę na podłodze. Wielki motyl lata nad moją głową. On i jeszcze małe stado ptaszków, tam i z powrotem, robią szum. Czuję wiatr. Niewielki, ale wyraźny powietrzny ślad skrzydeł. To jeden ze sposobów komunikowania się z motylem, czuć na policzkach ten powiew. Wyciągam rękę, zapraszam, żeby usiadł. Ręka nieruchomo udaje gałąź. Czekam.
Siedzę i czekam. Takie są moje słowa, są czekaniem. To i tak więcej, niż nie robić nic. Niż tylko siedzieć.
Na stoliku obok jadłodajnia dla kolorowych owadów: talerzyki z wodą z dodatkiem miodu, owoce. Roztacza się intensywny zapach gnicia. Gnicie zamiast pyłku roślin. Jeden z motyli siedzi na rozkrojonej pomarańczy. Z bliska widać, jak rozwija trąbkę i sięga po sok.
Siedzę na podłodze i czekam.








piątek, 8 sierpnia 2014

o wojnie

Coraz mniejsze wrażenie robią na mnie odgłosy walki dobiegające z odległości kilku metrów, z poziomu parkietu. Właśnie usłyszałam: "przegramy tę wojnę!". Jeden z samochodów wjechał z impetem w ludzika. Z plastiku. Chłopiec reżyseruje.
Większe wrażenie robi na mnie moja irytacja i brak cierpliwości, kiedy się pojawia, nagle, jakby wyłaziła nie wiadomo skąd. I sprawia, że łatwiej mi wtedy złościć się na Dziecko. Bo coś tam. Zawsze się znajdzie jakieś "coś tam". Jak się chce znaleźć powód do złości, to on się pojawi. Wysiłek, żeby irytacji nie zamieniać w niepotrzebne działanie. Bezcenny. I szczypta poczucia humoru. A nawet dwie. I trzy wdechy. A nawet sto osiem.

to tylko słowa

Uwolnić pisanie od czytelnika. To raczej niemożliwe. Ale przynajmniej da się pomyśleć. Uwolnić to co piszę. Nie pisać dla ciebie ani dla ciebie. Dla siebie też nie pisać. To może najtrudniejsze.
Czytam kobiecą książkę (niepotrzebne, a wręcz szkodliwe wspieranie niczym nieuzasadnionych generalizacji). Ale ona przecież jest kobieca.
Mogę być męska. Będąc do bólu kobiecą, mogę być męska. Czasami.
Męski, kobiecy. Przymiotniki.
Kiedy piszę, mogę próbować coś robić ze słowami. To, co zechcę. Ze słowami, które, kiedy pozwolić im być, układają się w siebie. Słowa w pustym pokoju. Takie, które można z tej pustki wydostać. Na światło.
Kiedy pomyślę o tobie i usłyszę: "to jest takie kobiece", to zastanawiam się, co zrobić. Co wybrać. Co wybrać w słowach. Jak pisać. Dla kogo pisać. To bardzo robocze pytanie.
Które kojarzy mi się z równie ciekawym: "dla kogo oddychać?"
Słowa. Oddech. Pusty pokój. Ktoś, kto pisze.
I ten, kto oddycha.

chłopiec (siedem lat i pięć dni)

Dziecko poszło po ziemniaki. Wyszło z bramy. Potem przez dwie ulice. Sklep. Znowu przez dwie ulice. Wróciło. Całe. Dałam radę;)))

krótka rozmowa

Pytanie: Czy jak się ma 40 lat to jest się dwa razy mądrzejszym w miłości niż kiedy ma się lat 20?
Odpowiedź: Nie jest się.

wtorek, 5 sierpnia 2014

czasem mgła (kiedyś)

Dziś dostałam dwa identyczne komunikaty: "martwię się o ciebie". To z jednej strony miłe, że Ktoś o mnie myśli. Ale samo zmartwienie, szczególnie jeśli jest chroniczne, wygląda jak szara mgła, która pełza, ściele się. I niczemu nie służy. Zasłania słońce. Zamiast zmartwienia... nie wiem co... może zapal światełko. U mnie się pali. Jedno wielkie na niebie, jedno małe na stole. Kilka w okolicznych sercach. Tak. coraz więcej światełek, iskier, gwiazd.
No dobra, a teraz siedzę i wgapiam się w to zdanie "mgła niczemu nie służy". A może właśnie przychodzi mgła, bo jest mi do czegoś potrzebna. Co mogłabym zrobić we mgle...?
Nawet jest odrobinę mglisto i wilgotno, ziemia paruje po burzy. Grzmiało i tłukły pioruny tu niedaleko. I spadały kulki gradu.
Czasem mgła, czasem grad...
Mgła...

jeden dzień w lipcu, jedna chwila

Taki przebłysk mi się przydarza coraz częściej. To było przy Bora-Komorowskiego. W jakimś samochodowym horrendalnym hałasie. Idę i nagle doświadczam absolutnej ulotności Tego Wszystkiego. Absolutnej. Przechodzimy z Tytusem przez ulicę mokrą od deszczu. I wiem, że znikniemy: ja, on, deszcz, to auto, co rozchlapuje wodę. Wszystko. Kiedyś. A teraz jest właśnie to. Tylko to, co jest.

sobota, 2 sierpnia 2014

przychodzi i odchodzi

Ciało przychodzi i odchodzi. Widziałam. Nie tak szybko, jak myśl albo uczucie. Inaczej przychodzi.
Pod palcami gładka skóra. Wierzchnia warstwa ziemskiej rzeczywistości. Tu zamieszkałam.

Oddech przypomina mi o czymś. Moje płuca dalekie od doskonałości i jeszcze bardziej odległe od niej miejskie powietrze, wpływa w kanaliki. Łaskocze.
Oddech. Przypomina, żeby zrobić to bardziej. Żeby zaczerpnąć aż do dna. Do samego dołu brzucha. Zatrzymać. Wydech. Lekki zawrót w głowie. Jeszcze raz, wolniej, mocniej.
Oddycham uważnie, płuca mówią, żebym tak robiła.
Obserwuję. Wiem, że próbuję kontrolować. Zauważam, kiedy spłycam oddech i przez chwilę żyję złudnym przeświadczeniem, że mogę coś zatrzymać. Że mogę przeskoczyć ponad strachem. Myśl bierze oddech, związuje go sobą i mówi: "teraz jesteś mój". I dokładnie tak się wydarza. Oddech dygocze jak ryba leżąca na boku w płytkiej przybrzeżnej kałuży poza zasięgiem fal. Dopóki nie przyjdzie przypływ i porwie tę rybę, jeśli zdąży. Niech zdąży. A zanim to się stanie, jej przez chwilę się zdaje, że to morze jest takie malutkie i że wystarczy tylko mocno przycisnąć policzek do wilgotnego piasku, żeby żyć.
I potem, kiedy łomot fali porywa i ona wraca do świata, i ten świat znowu jest prawdziwym światem, z całym bezkresnym szmaragdowym błękitem, zapomina o tym, że zapomniała, dopóki znowu nie przydarzy się fala przybrzeżna, dopóki znowu nie przydarzy się piasek przyklejony do policzka i oddech, który udaje życie.

Pod skórą pulsują rzeki. Płyną do morza, słonego, dalekiego, tutaj.

niedziela, 13 lipca 2014

wszyscy gadają

Na nasze podwórko od wczoraj przychodzi czarna chuda kotka. Jest młodziutka, wygląda na zadbaną. Ktoś ją gdzieś w świecie karmi, bo nie chce tutejszego jedzenia. Za to łasi się, chętnie biega za sznurkiem, pozwala się wziąć na ręce. Na podwórko wchodzi Patricia i mówi, co widzi: - O, kot! Skąd się tu wziął?
- Ze snu Tytusa - odpowiada Tomasz.
Niedawno Tytus powiedział, że chce kota. Kot jest.

Kilka godzin później. Wszyscy Sąsiedzi głosują za tym, żeby kot był Tytusa. Ja w to nie wchodzę. Kot nas odwiedził, pobył, potem chciał wyjść, a że drzwi były zamknięte, wymyślił, żeby przez okno. W ostatniej chwili udało się złapać. Pierwsze piętro bez skrzydeł z działającą grawitacją to dla małego kota za duży wyczyn.

Kolejna propozycja to Sąsiedzi z parteru. Słyszę, jak Tytus tam biegnie, żeby ich przekonać. Woła: "Słuchajcie, jest taka sytuacja, że wszyscy gadają o kocie..."

No właśnie. Jest taka sytuacja. CDN.

dziecięce pytanie

Tytus trochę wie o historii, o drugiej wojnie światowej, o historii getta żydowskiego. W ogóle coraz więcej wie o świecie. I po swojemu odbiera i przetwarza te informacje, które napływają z rozmów dorosłych, z odpowiedzi na Jego pytania. Czasem pyta o czas wojny, która to wojna wydaje się z perspektywy władającego drewnianym mieczem Chłopca i atrakcyjna, i straszna.
Dziś rano pytanie: - Mamo, czy jesteś Żydem?
- Nie, nie jestem - odpowiadam po chwili wahania. Wahanie bierze się stąd, że im dalej w las, tym bardziej wydaje mi się, że jestem wszystkim i każdym.
- To dobrze - słyszę.
- Dlaczego?
- Gdybyś była Żydem i przyszłaby wojna, to ja bym nie chciał.

skąd się biorą skarby?

Bywa, że czegoś jest mniej, czegoś innego więcej i wtedy to mniejsze staje się skarbem. Gdyby na przykład w okresie kształtowania się gór ziemia wypluwała z siebie czyste złoto i ono miękko poddając się sile grawitacji, spływałoby coraz to wolniej i zastygało tak sobie płynąc, to może dziś wspinalibyśmy się po złotych stokach, a w snach wyprawialibyśmy się w poszukiwaniu granitowego runa.

notatka z popodróży

Pociąg mnie wiózł do przodu, ja jechałam w tył, w sumie jakoś się udało i znowu tu i teraz nazywa się Kraków. Tęsknię za wczorajszym tu i teraz.
Prognoza pogody mówi, że już nie pada, widok za oknem mówi: "sorry, Winnetou, wyciągaj kalosze". Dobrego wieczoru.

pierwsze prawo deszczu

Kałuże i kalosze wzajemnie się przyciągają.

zapowiedź dokonań

Otwieram kolejny tekst do czytania i czytam o tym samym:
"Ci, którzy boją się popełniać błędy, niczego wielkiego w życiu nie dokonają."
Elliot Aronson

Patrzę z nutą entuzjazmu na błędy, które popełniłam w ciągu ostatnich 24 godzin. I uśmiecham się, najpierw ostrożnie, a potem już tak, jak czeka się na dobrą falę: czegoś dokonam!

przerwy

"Porażka jest lepszym nauczycielem niż sukces"
Aguila Mirko

No. I dobrze, że między lekcjami są przerwy. Niechby i na sukces.

nieoczekiwanie

Bardzo dorosła matka mówi w tramwaju bardzo dorosłej córce: "No widzisz, powinnaś zawsze wozić w torbie sweterek." Siedzą naprzeciwko. Są podobne do siebie.
Patrzę z ciekawością na reakcję tej młodszej. Normalna. Usłyszała, rozmawiają dalej, o chorobie gardła i nadgarstków.
Mnie wciąż trudno bez nadwrażliwej reakcji przyjąć te: "powinnaś, musisz, dlaczego ty nie...?". Usłyszeć troskę wyrażaną w sposób, który mnie irytuje od dziesiątek lat.
I dziś, w ten nieoczekiwanie chłodny dzień, kiedy oczywiście nie mam w torbie sweterka, cieszę się, że mam mamę.

31 maja [wspominka odnaleziona]

Dziś jechałam warszawskim metrem. Nie byłoby w tym nic dziwnego, bo naprawdę nie ma nic dziwnego w tym, że się jedzie metrem. Gdyby nie to, że w tym samym wagonie oprócz ludzi jechały dwa dzikie ptaki. Nie jestem pewna, czy umiem je poprawnie nazwać. Jeden wyglądał mi na dużą sowę, drugi na sokoła. Chyba.
Ptaki siedziały na przedramionach dwóch młodych kobiet. Tak spokojnie, zwyczajnie sobie siedziały. Miasto śni. Ale naprawdę.
Dobranoc.

niedziela, 29 czerwca 2014

Warszawa

Niedziela. Piżamowanie. Alchemiczne przekształcanie stuków w klawisze na słowa. Nadawanie znaczeń. Lewitowanie. Uziemianie (jednym z narzędzi uziemiania jest używanie z rozwagą słów powszechnie uznawanych za obraźliwe). Rozmawianie. Milczenie. Czucie-się-jak-w-domu. Niepiżamowanie (dla odmiany). Bycie. Kasza. Kawa. Przyglądanie się temu, co robią plany, kiedy je wypuścić na wolność. Oswajanie Człowieka przez dzikiego Psa. Oswojenie.

dziś czyli wczoraj

Zdawałam dziś egzaminy. Trzy. Dwa zdałam. 2:1 dla mnie.
Na jednym z poziomów postrzegania świata odniosłam jedną porażkę.
Jest też inny poziom i na nim poczułam się w pełni szczęśliwa. To jest ta "warstwa" świata, którą lubię bardziej. Związana jest z relacjami, z uważnością na drugiego człowieka, z dbaniem nie tylko o wynik, ale też o sposób komunikowania się, widzenia różnych stron i zgody na to, że można widzieć/myśleć/czuć inaczej. I można to otwarcie wyrazić, na swój sposób.
Kiedy mogę tak jak dziś, w miarę swobodnie przechodzić pomiędzy smutkiem, żalem, złością (bo oblałam) i szczęściem (bo oblałam w fajnych okolicznościach, a życie jest po prostu piękne), to ta perspektywa "wielowymiarowości" coś ważnego dla mnie otwiera.
Od całkiem niedawna przydarza mi się doświadczać jednocześnie smutku i szczęścia. To jest ogromnie zaskakujące, postrzegać to.
Przypomina mi się dzisiejszy sen: opowiadam w nim mojej kuzynce, że mi się śniła. I w tamtym śnie (w którym mi się śniła) opowiadałam jej, że mi się śniła.
Świat jest większy niż się śniło filozofom.
Mogę już śpiewać pieśń. Jest tu dość miejsca, żeby śpiewać pieśń.

piątek, 27 czerwca 2014

nienamalowane

Jadę. Za oknem świat wygląda, jakby był z Photoshopa. Widzi się i się nie wierzy w łąkę, pole maków, jeszcze to wszystko nakrapiane błękitno. I chmury. One są nie z tego świata. Nie wiem, kto je tu namalował.
Gdybym nie otworzyła oczu, byłoby inaczej. Ktoś też namalował otwarte oczy. Namalowałam dziś sen i wyjście ze snu rankiem, tuż przed Nowiem. Księżyc namalowany na niewidziane istnienie.
Widziałam wczoraj płynęła rzeka. W ciszy, w śladach stóp, w Słońcu, które się właśnie chowało, z resztką Księżyca i z dotykiem dłoni nienamalowanym. Ze słowami bez wyrazu.

czwartek, 26 czerwca 2014

bywam

To właściwie dziwne, że nie jestem buddystką. Trochę nikim jestem. Mój umysł, ta poznawcza część, która potrafi(łaby) przyjąć jakiś zestaw przekonań o życiu, wciąż fruwa między światami. Wolnofruwanie. Taki kierunek nie-poszukiwań.
Szukałam i znajdowałam, a jak już znalazłam, to mówiłam głośno "No taaak! Tak jest. Właśnie tak!" Tak było do następnego razu, to znaczy do kolejnego odkrycia prawdy o świecie. Podobały mi się te prawdy. I jednocześnie z lotu ptaka coraz mniej mi się podobało, że znowu znalazłam (czyli znowu zgubiłam). Prawdę najprawdziwszą i najpiękniejszą. Łapałam i puszczałam, a boczny wiatr przywiewał ten głos zwątpienia "Znooowu!"
Już nie znajduję. Mam coś tam nabudowane od środka. Czasem w tym pogrzebię jeszcze i coś zburzę. Czasem przyjdzie ktoś czy coś i przywali młotem w zgrabną konstrukcję, posypią się kawałki. Leży sobie to coś za szopą (rozumu), tuż przed ogrodem i może nawet nie przeszkadza za bardzo.
Mogę nie być moim myśleniem o świecie. Coraz częściej udaje mi się nie być swoimi emocjami, chociaż to takie urzekające kwiaty (niektóre potrafią zjadać nie tylko przelatujące owady). Codziennie rano bywam czarną kawą, którą sypię na wodę, gotuję i mieszam. Lubię to. Codziennie rano bywam. Lato jest dziś chłodne. Deszcz pada i ptaki śpiewają.

wtorek, 24 czerwca 2014

happy end jest zwykle na końcu

Na początku jest niedospany poranek. Śnienie w środku nocy o tym, co ważne. Po to jest noc. Żeby śnić. A dzień jest po to, żeby siedzieć w czytelni pod jasnym dachem i czytać o depresji. Lato umiarkowane. Wiedza o psyche może być naprawdę fascynująca. Paru poukładanych nauczycieli i to otwarte serce Kępińskiego. Nawet depresję da się przełknąć z takim ludzkim sercem. Przełykam. Może nie robi się od tego słodko. Dalej behawioralnie i poznawczo, z tym to mam ciut pod górkę. Horyzont się poszerza. Co człowiek to pomysł na duszę. "Przecież wiem to wszystko" - myślę. "No, mniej więcej" - odpowiadam sobie. I tak rozmawia ja z ja, po cichu, żeby innym dookoła nie przeszkadzać. Potem ciało się zmęczyło. Wstaję, przeciągam się, idę wzdłuż półek. Ta czytelnia jest duża. Duża czytelnia w dużej bibliotece, w dużym mieście. Na samym końcu poezja. Z poezją tak jest. Wyciągam przypadkowo Celana. Przypadkowo otwieram. A on mówi, zupełnie jakby nieprzypadkowo:

"TOBĄ BYŁA moja śmierć
ciebie mogłem zatrzymać
gdy postradałem wszystko."

Zapamiętałam te kilka słów, wracam do stolika, żeby zapisać obok notatek z Melancholii. Sączy się na mnie światło, z okna, ze słońca. Odetchnęłam. Mogę wracać do tej mojej depresji.

Psychodynamicznie. Ból po stracie. Przepływają przeze mnie jak przez przezroczystą rzekę, niewidzialne ryby, czuję ruch płetw.

I na koniec, kiedy już wyparował zapach bardzo czarnej kawy, czytam o Lowenie. I ten oto Lowen wyciąga mnie spod wody, samymi tylko słowami.

"Najkrócej ujmując:
1) serce tęskni do miłości,
2) uczucia domagają się ekspresji,
3) ciało pragnie swobody."

Odkładam książki. Uśmiecham się. Rozpoznaję uczucie w ciele. Rozpoznaję wychodzenie z ciemności. Zbiegam z trzeciego piętra po kamiennych schodach, idę przez miasto. Myślę, że może wstąpię do fryzjera. Albo kupię poziomki. Serce się kołysze w rytm moich kroków. I tęsknota, i uczucia, i biodra, i wiatr. Wszystko się kołysze. Kładka na wietrze nad rzeką. I słońce nad kładką. Taki happy end.

piątek, 20 czerwca 2014

między boskim ciałem a resztą kosmosu

Dziś dzień między świętami. Wczoraj w dniu Bożego Ciała śpiewy, dzwonki, płatki kwiatów, zatrzymany ruch uliczny. My z Dzieckiem we dwoje na jednej hulajnodze. Lody truskawkowe, policjant na skrzyżowaniu pilnuje procesji. Kapliczki na Kazimierzu, odpustowe słodycze, balony, karuzela, kolorowe cukrowe chmurki na patykach. I idą, śpiewają, niosą monstrancję, Jezusa, Maryję. Niebieska Maryjka wędruje powoli uliczkami, podniesiona wysoko. Dziecko się cieszy. Lubi to popołudnie i lody, i lubi procesję. Chce iść z hulajnogą i z ludźmi.
Święto. Boże ciało. Twoje ciało, moje ciało. Boskie.

A jutro będzie najdłuższy dzień. Słońce sięgnie na Ziemi najdalej jak umie.
Dla mnie to szczególny dzień. Piętnaście lat temu, razem ze Słońcem, mój Tato sięgnął najdalej jak umiał. W tym ciele.

Dzień między świętami. Urodziłam się w Boże Ciało. I w dzień tuż po Pełni. Ciało się urodziło, z brzucha. A dziś niebo ma szarość i błękit, i biel.

nietrwałość deszczu

Przypomniał mi się deszcz sprzed 27 lat. Byłam w Bieszczadach na jakimś młodzieżowym obozie. Wybraliśmy się we dwoje z chłopakiem na spacer. Tak się złożyło, że cała reszta była akurat gdzie indziej. To był dobry dzień. Długa droga, ludzie na tej drodze, spotkania, rozmowy, milczenie, zmęczenie, upał i potem deszcz. I jedna kurtka przeciwdeszczowa, pod którą szliśmy. Góra. Widok z góry.
Coś mi się podobało w tym chłopaku. Wtedy, w tym deszczu, on był ważny. A potem deszcz przestał padać.

Życie może być budowaniem domu. A może być wędrowaniem. 
Teraz mieszkam w byłym zajeździe. W tej kamienicy przed wojną ludzie trochę tu byli i zaraz jechali dalej. Czasem pewnie chronili się przed deszczem.
W snach od lat pakuję walizki, idę na pociąg.
W życiu rozmawiam z rzeczami. których mam tak dużo.
Ludzie. Kiedy pada deszcz, siadam z kimś i mówię, słucham albo milczę. Potem idę dalej. Ktoś idzie dalej. Dokądś. Do następnego deszczu.

wtorek, 20 maja 2014

rano

Rano siedzimy na przystanku tramwajowym. Spore miasto, niemała ulica. Słyszę znajomy odgłos silnika. Trzech mężczyzn na traktorze. Wygląda, że w pełnym biegu wezmą zakręt. Traktor lekko skręca i wjeżdża na chodnik, tylko odrobinę zwalnia, jedzie kawałek tym chodnikiem i zatrzymuje się pod sklepem. To jest sklep całodobowy. Jeden z pasażerów wyskakuje, robi konieczne poranne zakupy i zaraz ruszają dalej. Na pełnym gazie, omalże z piskiem opon.
Uśmiecham się szeroko. Chłopiec patrzy zachwycony na całą tę szybką akcję.
- Jakby to było, gdybym kupiła traktor? Najpierw podjeżdżamy pod budkę z preclami, a potem gnamy przez miasto do przedszkola - snuję fantazję.
Niebieskie oczy Dziecka robią się coraz większe, błyskają w nich figlarne ogniki.
- Tak, kup!!!

taka historia

Niedaleko przedszkola widzę wóz straży pożarnej. Kawałek szerokiego chodnika zabezpieczono biało-czerwonymi taśmami. Na tak oznaczonym niewielkim terenie stoi samochód osobowy. Pod samochodem spora kałuża. Myślę, że wylała się benzyna z baku i będą jakoś to wszystko unieszkodliwiać.

Opowieść o straży pożarnej pomaga Chłopcu szybko ubrać buty i wyjść z szatni. Idziemy razem w to miejsce, tuż obok placu zabaw. Tłum oblega samochód i taśmy. Oprócz straży przyjechała też policja. Panowie w służbowych strojach chodzą spokojnie i rozmawiają. Na coś tu się czeka.

Ludzie mówią, że wąż wlazł pod maskę. Trudno tak po prostu pójść dalej. Osiedlowa dzieciarnia siedzi na trawie tuż obok taśmy. Co jakiś czas któryś ze strażaków się schyla i fachowo zagląda pod auto.

Potem przyjeżdża mężczyzna, na którego czekał okoliczny świat. W asyście kilku mundurowych otwiera kolejno wszystkie drzwi, zagląda do środka. Potem drugi wsiada, zapala silnik. Strażacy są gotowi na to, czego oczekują - że wąż się przestraszy i pryśnie. Tak się nie dzieje. Silnik gaśnie. Otwierają maskę, coś tam sobie pokazują palcami. Emocje rosną. Trzeba dzieci odganiać już od auta, bo każdy chce widzieć z bliska.

Ten pierwszy, który odważył się otworzyć wszystkie drzwi samochodu i zanurkować do wnętrza, teraz sięga ręką uzbrojoną w rękawicę i wyciąga coś, co faktycznie przypomina węża czy żmiję. To coś trzymane wprawną dłonią od ogona, wije się i walczy o wolność. Facet ogląda zwierzę, osłaniając całą rękę. Potem pakuje do niedużego białego worka z wyposażenia wozu strażackiego.

Słyszę, że to zaskroniec. Trzeba go zawieźć do lasu albo na łąkę. Nikt się do tego nie pali. Mężczyzna trzyma worek, próbuje go wręczyć strażakom albo policji. Trwają konsultacje telefoniczne z siłami zewnętrznymi. W końcu worek bierze policja. Spisze sobie raport i zrobi to co ma do zrobienia.

Idziemy do tramwaju. Myślę o zaskrońcu, który narobił tyle zamieszania w mieście. I sam przeżył niezły stres. Gdybym była zaskrońcem, nie chciałabym, żeby na mojej łące budowali bloki, stawiali te stalowe smoki gdzie popadnie, a potem wyciągali mnie za ogon, kiedy zabłądzę w brzuchu jednego z nich. I na koniec jeszcze pakowali do wora i wywozili gdzieś daleko od domu.

Kr -> Wa

Dziś droga jest radością, ruchem, mną, tobą, lasem, zającem biegnącym przez grudy ziemi, hektarami pól zielonych i błękitnych, słońcem nieśmiałym, chmurami dzikimi, ptasimi skrzydłami, zapowiedzią spotkania, oddechem, zachwytem, domem, księżycem, słowami, muzyką, ciszą, zapachem kawy. Fotelami autobusu, które tak okropnie się telepią. Tyle.

polityka, mój wrzód (sama nie wiem na czym)

Chcę działać w świecie. Śmieszne. Ja!

Przecież jestem światem.

No i wydawało mi się, że mogę już przekroczyć ten swój wewnętrzny kosmos, który holograficznie odzwierciedla spory kawałek całej reszty.

Mam na myśli konkretnie politykę, bo inne sposoby działania aż tak nie budzą mojej agresji. A tu, chce mi się natychmiast pobiec na targ i kupić od ślimaka muszlę i się wkręcić, schować, zwinąć.

Zajrzałam na stronę "Demokracja Bezpośrednia" (DB), bo z samych tych słów w nazwie błysnął mi jakiś jasny sen. Ale kliknęłam, poczytałam i jasność poszła precz.

Wejdę w ulubioną rolę narzekania i kontestowania polityki: że nic się nie da zrobić, to tak z grubsza. A konkretnie, to nawet owa DB, to co robi, to szuka jak by tu zaatakować (generalnie wszystkich, no bo przecież wszyscy są gorsi i można ich na czymś przyłapać). To jest dokładnie to samo, co ja robię teraz. Atakuję politykę. Ona się nie musi mnie bać, bo to taki lokalny atak, pojedynczy i niemedialny nawet.

A jak wyjdę z tej roli i popatrzę z perspektywy lotu ptaka, to wiem przecież, że COŚ jednak zrobić się da.

Na Konferencji Worldwork w dniu, w którym podstawowym tematem była właśnie polityka, wśród kilku osób, który o tym mówiły na ogólnym forum, moją uwagę przyciągnęła Vassiliki Katrivanou, terapeutka psychologii procesu, działaczka społeczna, facylitatorka konfliktów, która została wybrana do Parlamentu Grecji. Kiedy opowiadała o swoich doświadczeniach i pracy, jaką wykonuje, usłyszałam coś, co właśnie wydaje mi się niemożliwe. A Ona to robi. To nie jest cud; ze znanych mi mechanizmów działania najbardziej przypomina mi to tak zwaną pracę u podstaw. Odpowiednia osoba na odpowiednim miejscu. Która potrafi przekonać parlamentarzystów, że należy pracować nad sposobem komunikowania się, zauważać i uwzględniać uczucia, a nie tylko fakty o wadze ogólnoświatowej. Że istotna jest różnorodność a nie tylko to, co uważa większość. Kobieta, która to wszystko po prostu robi. Działa. Chociaż to nie jest łatwe. Wprowadza konkretne zmiany, w swoim świecie.

Uczę się słowa "polityka".

nieoddzielonym

Leżałam dziś na ciepłym brzuchu Ziemi. Byłam czymś nieoddzielonym.
Zaczynam czuć, czym jest to miejsce, w którym wylądowałam; tu gdzie płynie rzeka. Tu gdzie płynę. I po co tu jestem. Po co to wszystko.

Worldwork Warsaw 2014, o spotkaniu

Worldwork Warsaw 2014, praca ze światem, międzynarodowe seminarium, które było w Warszawie i już się skończyło, ale gdzieś poza zwyczajowym spojrzeniem na czas, dla mnie trwa.
Było o polityce, ekonomii, historii, problemach społecznych. Tym wszystkim co obecne i ważne w tym miejscu, w tych ludziach. Trochę o tym pisałam. Przechodzenie przez trudne chwile, bolesne, ale też te dobre, jasne.
Dla mnie to wszystko było o jednym. O relacji i o spotkaniu. Najbardziej o uzdrawianiu relacji między kobietą i mężczyzną, między mężczyzną i mężczyzną, między kobietą i kobietą, miedzy dzieckiem i dorosłym...
To jest bardzo realne i konkretne. Zmiana w moim sposobie bycia z ludźmi, z sobą. A teraz z dzieckiem.
Ale to jest też trochę jak sen, który pozwala mi tej realności dotknąć, dokonać w sobie zmiany. Ten sen to jest to, jak zobaczyłam Amy i Arny'ego Mindellów pracujących razem, ich relację. Jeden kadr zatrzymany we mnie. Jeden gest dłoni. Spojrzenie, spotkanie. I wiele innych takich kadrów rozpisanych na 500 głosów i kilkadziesiąt narodów.



Worldwork Warsaw 2014, fragment tuż po

Worldwork Warsaw 2014 wczoraj się skończył. I tak i nie. Dla mnie pięć dni spotkań przede wszystkim z ludźmi, coraz bliższymi. Spotkań ogromnie trudnych, poruszających i pięknych. Z historią, z przodkami, z polityką, ekonomią, sprawami społecznymi, cierpieniem, ranami z przeszłości dalekiej i bliskiej, z uzdrawianiem relacji między kobietami i mężczyznami, z bólem i patrzeniem w ten ból, z duchami tego miejsca i innych miejsc, z ziemią, z sobą (z ja i nie-ja). Dni, w których zobaczyliśmy, ja zobaczyłam, że ty myślisz inaczej, masz różne od moich opinie, wspomnienia, patrzysz na świat ze swojego miejsca. I jednocześnie spotykamy się ponad tym wszystkim. Prawdziwie się spotykamy.
To wydaje się takie banalne i jednocześnie ogromnie ważne.

Wspomnienie ważnego głosu, że wobec wielu niewyobrażalnie trudnych spraw można czuć bezsilność. I jak bardzo wtedy potrzebna jest społeczność, poczucie wspólnoty. Jak bardzo potrzebujemy nie być samotni z tym, z czym jesteśmy.

Pod koniec staliśmy w wielkim kręgu w pięćset osób, mniej lub bardziej dorosłych. A pośrodku w wolnej przestrzeni biegała radośnie dwójka dzieci. Moje wewnętrzne dziecko biegało razem z nimi. Ta energia życia to jeszcze jedno spojrzenie - w przyszłość. W to, co dopiero będzie. W to, co mogę stworzyć, dać z siebie. Z tego kim jestem. Tobie. Dziękuję.

Zaczynam dopiero odnajdować słowa na nazywanie.

Worldwork Warsaw 2014, migawka

Dziś stałam na stoisku z książkami, w bibliotece, tuż po procesie grupowym, ważnym, poruszającym. Pewnie jeszcze widać było moje wzruszenie i resztki łez.
Do stoiska podchodzi mężczyzna i pyta po angielsku, co to za konferencja.
Odpowiadam, że Worldwork. I dociera do mnie, że to jedno słowo niewiele wyjaśnia komuś, kto powodowany ciekawością właśnie zajrzał do sali. Jadę dalej.
Wygłaszam najkrótsze na świecie wprowadzenie do psychologii procesu ze szczególnym uwzględnieniem pracy ze światem. Tak mniej więcej w dwudziestu zdaniach, po angielsku, bo w takim języku padło pytanie.
Widzę wpatrzone we mnie zaciekawione oczy. Moje błyszczą pewnie jeszcze bardziej.
Człowiek słucha z uwagą i na koniec wygłasza:
- Jestem inżynierem.
Uśmiecham się, bo to całkiem nieźle brzmi po moim super-wykładzie. Nie poddaję się.
- Ja jestem matematykiem - mówię. - I niedługo będę psychoterapeutką.
I dodaję jeszcze:
- Wiesz, jesteś inżynierem. Ale nie tylko nim. Jest w tobie więcej postaci niż jeden inżynier.
Uśmiecha się. Lubię, kiedy oczy się śmieją.
Lubię też opowiadać o psychologii procesu.

coś

Nie wiem, gdzie mam żelazko. Ale coraz bardziej wiem, gdzie mam Siebie. Coś za coś.

zupełnie

Każda najdrobniejsza rzecz, która się wydarza teraz, ma znaczenie. Zupełnie jakby to był koniec świata.

a potem

"A potem świat znowu zaczął istnieć, ale istniał zupełnie inaczej."

wtorek, 22 kwietnia 2014

proste

Patrzę w twarz śpiącego Dziecka i wiem już, dlaczego ostatnio tyle we mnie łez. Ten obraz też mnie wzrusza. Rozpoznaję to co czuję.

Wspomnienie spotkania. I Przyjaciel daleki choć bliski.

Człowiek, który otwiera moje serce, jest darem. Jakie to proste.

koniec czyli początek

Każda najdrobniejsza rzecz, która się wydarza teraz, ma znaczenie. Zupełnie jakby to był koniec świata.

miejsce

Rano w parku wiewiórka wbiega na drzewo. Ptaki gadają każdy po swojemu. Skaczą po gałęziach, po skałach. Starsza pani rozmawia z psem, mówi do niego czule jak do dziecka, o coś pyta. Mokro od rosy. Park okolony jest stromymi skalnymi ścianami. Otula mnie. To jedno z lepszych miejsc na ziemi. Czuję to otulenie na plecach. I dreszcz taki sam jak nad morzem.
Pochylam się i podnoszę kamień. Zabieram go ze sobą. Kiedyś, gdy jeszcze sama byłam kamieniem, ktoś a może coś zabrało mnie stąd. Niosę ten kamień w dół, wzdłuż Wisły, do mojego domu. Może minie jakiś czas olbrzymi i ten mój-nie mój kamień też wybierze się na spacer i poczuje swoje miejsce.

czwartek, 17 kwietnia 2014

istnienie

Ta pełnia jedzie po mnie jak walec drogowy.

Stoję i patrzę jak jedzie, czasem płaczę. Czasem nie wiem o co chodzi.

U mnie zwykle chodzi o relacje z mężczyznami.

Grają film. Nie jestem w roli głównej. Ale dotyka mocno, to nie jest pozycja widza. Serial. Trudno się znudzić. Sezon czwarty odcinek siedemdziesiąty siódmy. Wątki się mieszają. Nie nadążam. Czasem kręci się w głowie.

Zamykam oczy. Boję się. Otwieram. Znowu zamykam.

Nie ma dokąd uciec. Patrzę.

Wczoraj przed snem pojawił się kolejny puzzel układanki. I słowa, ważne, wtedy jeszcze nie do wypowiedzenia: mężczyzno, jeśli jesteś tatą dziewczynki, to bądź. Bądź blisko. Obecny. Mów jej, że jest ważna dla ciebie. Że ją kochasz. Że jest piękna. Że może być taka, jaka jest. Że taką ją kochasz. Z tym, jaka ona jest. Powiedz jej to, dopóki ona jeszcze nie poszła w świat. Powiedz jej to, dopóki ty sam mieszkasz na ziemi.

Zamykam oczy. Śnię.

Ten sen. Wolałabym znowu zamknąć oczy. Otwieram. Nie widzę.

Wołam dziś do przyjaciela: przytul. A potem mówię sobie: nie. Nie wołaj. Bądź. Nie zamykaj oczu. Nie zamykaj serca. Bądź.

To wszystko jest w ciszy. Otwieranie, zamykanie oczu.

Leżę. Cisza. Na to wszystko podchodzi do mnie syn, mały chłopiec. Pyta: "jak miał na imię twój tata?"

Zabrakło oddechu. Odzwyczaiłam się od tego, że on słyszy moje myśli.

Odpowiadam.

Pyta dalej: "Smutno ci, że umarł?"

Połykam łzy.

"Mnie by też było smutno, gdyby mi mama umarła."

Uśmiech przez łzy...  Ale ja żyję!

Uśmiecham się do tego cudownego chłopca. Mówię mu, jak bardzo go kocham. Moje oczy to mówią. Dłonie. Słowa. Moje istnienie tu.

środa, 9 kwietnia 2014

jak

Jak to się robi. Jak ja to zrobiłam. Że jestem szczęśliwa. Bo mam niewiele i jednocześnie ogromnie dużo. Żyję. Samo oddychanie. Nieprzeszkadzanie oddychaniu. Nieprzeszkadzanie. Pozwalanie, żeby. Żeby płynęła rzeka. I rzeka płynie. I to nie jest powód do szczęścia, to płynięcie. Samo płynięcie jest szczęściem. Dziecko jest szczęściem, bo jest. Dwie nogi, dwie ręce. Trochę słów. Trochę radości, trochę smutków, trochę kłopotów prawdziwych albo zmyślonych. Czas, ten który był i ten, który będzie. Śmierć, która jeszcze nie teraz. I strach, i miłość. Noc ciemna i słońce kiedyś tu, bo teraz po drugiej stronie. Człowiek. Człowiek jest szczęściem. Ten szczególny dar i traf, kiedy przydarza się Człowiek. Szczęście, że przychodzi sen, w nocy, w dzień. Że jest tutaj ciepło. Że rośnie drzewo, że sięga do nieba. Że wiosną jest białe i różowe. I pachnie obłędnie. I pada deszcz. A potem przestaje padać. Szczęście, że wszystko jest takie, jakie jest. Wtedy, kiedy jest.

wtorek, 1 kwietnia 2014

woda i ogień


pomiędzy

Byłam dziś na wakacjach. Tu niedaleko. Usiadłam w fotelu, piłam kawę, czytałam książkę. Pisałam, świętowałam, patrzyłam na ludzi, na rowery, na młode zielone za szybą. Muzyka przypominała czasy dawniejsze niż pamiętam. To ciekawe, że kwadrans wystarczy, żeby wejść do innej rzeczywistości. Tyle samo, żeby wrócić. I tak mogę sobie wędrować pomiędzy.
To co się wydarza, wyraźnie pokazuje mi, że istnienie światów równoległych jest tak oczywiste jak oddychanie.

królestwo

Obejmowałam dziś królestwo, w którym berłem jest młotek. Jedna szafka się udała. A druga jakoś inaczej. Jutro dokupię gwoździ, bo te co miałam, to połamałam. Za tą dużą górą, w ciemnym lesie podobno jest wiertarka. Uhm. Pójdę tam.

poniedziałek, 31 marca 2014

piosenka

"Mam chusteczkę haftowaną, wszystkie cztery rogi. Kogo kocham, kogo lubię, rzucę mu pod nogi. Tej nie kocham, tej nie lubię, tej nie pocałuję. A chusteczkę haftowaną tobie podaruję."

Koniec przedszkola. Piosenka skończona.

Zakochania. Przychodzenia. Odchodzenia. Spotykania. Rozstania. Wybieranie. Rozpoznawanie. Błądzenie. Tęsknienie. Serca uniesienie. Brwi uniesienie. Zdziwienie. Że tak. Że nie.

Śpiewanie.

Że ja. Jestem. Światem.

czwartek, 6 marca 2014

był taki dzień

Wczoraj byłam na pogrzebie. Dawno nie widziałam Krzysztofa, kilka lat. Płakałam. Że umarł, że inni umarli, że ja umrę. Że światy przemijają. Ksiądz mówił wzruszająco, a w kaplicy na Salwatorskim cmentarzu słońce rozmawiało z witrażami. Na białej ścianie pełgały tęczowe plamy.
Czułam jego obecność. Wśród wielu widzialnych ten jeden był nie wiadomo gdzie. Zastanawiałam się, czy z miejsca, z którego patrzy, widzi trumnę, bliskich, setki ludzi na czarno, czyjeś łzy. I czy rozpoznaje, co to wszystko jest.
Modliłam się słowami nie moich modlitw. Dzwony, słońce, krakanie ptaków nad łąką, ziemia sypie się na drewno, marmur na wierzch, jeszcze kwiaty. Kondolencje. Przytulam Ewę. Jest taka wiotka.
Koniec. Idę.
Pod murem malutkie przebiśniegi.
Czas. Teraz do przedszkola.
- Mamo, chodźmy na plac zabaw, prooooszę!
- Dobrze, chodźmy.

poniedziałek, 3 marca 2014

Powiedz mi, jak to działa?

Przed snem myślałam o Krymie, o Majdanie, o sytuacji na Ukrainie, o wojskach rosyjskich, także o pokojowych działaniach ludzi tutaj, którzy patrzą w tamtą stronę ze smutkiem, z niepokojem. Myślałam o chłopcu, który spał obok, spokojnie. I o dzieciach, na całym świecie. O ludziach, których dotyka niepokój o to, co może się wydarzyć blisko ich domu.

Polityka, której nie rozumiałam, od kiedy zaczęłam uczyć się historii w szkole. Patrzę na nią. I dziś dopiero przychodzi inne spojrzenie. Wojna jako "duża" przemoc. Duża, bo masowa, obejmująca nie dwoje, kilkoro ludzi, ale całą społeczność. Przemoc, która się rozlewa, ogarnia, wyrasta z ludzkich niepokojów, złości.

Parę tygodni temu pojechaliśmy z Synem do miasta na wspólny taniec w ramach akcji "Nazywam się Miliard - One Billion Rising". Akcji przeciwko przemocy. Tytus nie chciał jechać, miał inny pomysł na piątkowy wieczór. Poprosiłam go, żeby pojechał ze mną i wytłumaczyłam, dlaczego to dla mnie ważne. W drodze rozmawialiśmy, o co chodzi z tą przemocą. I zadał mi pytanie: "Powiedz mi, jak to działa, że taniec zatrzymuje przemoc?" Chwilę trwało, zanim mu odpowiedziałam.

Teraz przypomina mi się tamta rozmowa, kiedy myślę o działaniach wojennych. A może bardziej o działaniach na rzecz pokoju. Słyszałam zarzuty, że modlitwa nie pomaga, słowa nie pomagają, medytacja nie działa.

Z przemocą jest tak, że pierwsze, co należy zrobić, to ją zatrzymać. Po prostu się na nią nie zgodzić. Jeśli dzieje się bezpośrednio, tutaj, teraz. Ale jak doświadczenie pokazuje, to często nie jest łatwe. Bo trzeba się z czymś zmierzyć, ze strachem, z przekonaniami, być może z porządkiem, który jest jedyną znaną rzeczywistością i wyjście z niej wymaga odwagi, również czyjegoś wsparcia.

A kiedy to nie dzieje się tu i teraz, ale gdzieś tam, daleko, może pojawić się myśl: "Mnie to nie dotyczy". Owszem, dotyczy. Nie jesteś wyłącznie sobą, jesteś też całym światem.

Działanie jest ważniejsze niż słowa. Ale są sytuacje, kiedy właściwym działaniem jest po prostu patrzeć, widzieć i nie milczeć.

Przemoc traci moc, kiedy się ją widzi i nazywa po imieniu. Doceniam ludzi, którzy angażują się w akcje przeciwko przemocy. I nie zawsze chodzi tu o to, żeby z kimś walczyć. Bywa, że jedyną dobrą formą działania jest odnajdować spokój i światło w obliczu ciemności. Zaczynając od tej ciemności, która jest najbliżej, we mnie. W to miejsce chcę patrzeć.

piątek, 21 lutego 2014

gdzieś między zimą i wiosną

Byłam na pogrzebie. Dawno nie widziałam Krzysztofa, kilka lat. Płakałam. Że umarł, że inni umarli, że ja umrę. Że światy przemijają. Ksiądz mówił wzruszająco, a w kaplicy na Salwatorskim cmentarzu słońce rozmawiało z witrażami. Na białej ścianie pełgały tęczowe plamy.
Czułam jego obecność. Wśród wielu widzialnych ten jeden był nie wiadomo gdzie. Zastanawiałam się, czy z miejsca, z którego patrzy, widzi trumnę, bliskich, setki ludzi na czarno, czyjeś łzy. I czy rozpoznaje, co to wszystko jest.
Modliłam się słowami nie moich modlitw. Dzwony, słońce, krakanie ptaków nad łąką, ziemia sypie się na drewno, marmur na wierzch, jeszcze kwiaty. Kondolencje. Przytulam Ewę. Jest taka wiotka.
Koniec. Idę.
Pod murem malutkie przebiśniegi.
Czas. Teraz do przedszkola.
- Mamo, chodźmy na plac zabaw, prooooszę!
- Dobrze, chodźmy.

piątek, 14 lutego 2014

imiona

Rozwijam mapę świata. Nanoszę miejsca ważne. Te, które mnie przywołują. Te, które chciałabym udomowić, oswoić, zaprosić, stworzyć. Potrzebuję teraz zaimplementować funkcję Zoom. Nie ogarnę całości. Kosmos, nawet jeśli jest do wzięcia, to nie na jeden kęs. Nie na jeden dzień. Nie na dwie ręce.
Nie da się wejść do kilku jaskiń jednocześnie i zobaczyć, jak tam jest.
Nie da się być i tym, i tym, i tym jeszcze.
Jedno miejsce. Dwoje oczu.
Jedno miejsce na jeden oddech.
Na tę jedną chwilę widzenia świata.
Widzenia prawdziwie.
Stoi naprzeciwko mnie postać, twarz zasłonięta brzegiem ciemnego kaptura.
- Zabiję cię - mówi do mnie. - Jeśli się nie zatrzymasz, zabiję cię.
Wiem, że wie, co mówi.
Ja nie wiem. Mam jeszcze nie wiedzieć. Pozwolić sobie nie wiedzieć.
Mam wejść do ciemnej jaskini.
Z odsłoniętą twarzą.
Znaleźć tam siebie.
Moje imię.
Wszystkie moje imiona.

poniedziałek, 20 stycznia 2014

widzenie subiektywne



Przeczytałam słowa, popatrzyłam na to zdjęcie. Pomyślałam "jaki piękny!" Patrzę dalej. Czułość. I jeszcze, czasem tak mam, że w obrazie twarzy wyraźnie przemawia do mnie jej asymetria.

Zauważyłam, że ten obraz się zmienia. Twarz, którą znam najlepiej, ta z lustra, każdego dnia wygląda inaczej. Czasami znam powody, dla których tak właśnie jest.

Ale wracam do twarzy ze zdjęcia. Patrzę na jej prawą i lewą stronę. I prawa zdaje mi się jasna, swobodna, lekka. A lewa... łzy były szybsze niż słowa. Poczułam ból. Lewa strona twarzy, którą symbolicznie postrzegam jako stronę kobiecą, boli. Boli mnie patrzenie na nią. Na zmęczenie, jakiś ciężar.

To nie wiedzieć czemu przypomina myśl, która jest we mnie od jakiegoś czasu. Myśl jak wyciągnięcie dłoni; sięgnięcie, zajrzenie w to miejsce. W mężczyźnie, jest coś. Coś jest między siłą a słabością. Pomiędzy tymi dwoma.

Koniec snu. Początek snu.

Kiedy pisałam te słowa, najpierw pomyliłam prawą z lewą. Pomyliłam słowa, znaczenia. Pomyliłam kobiece z męskim. Tę część mojego ziemskiego "ja", z którą utożsamiam się najbardziej, z tą częścią, w którą patrzę z fascynacją, dotykam, uzdrawiam. Zamieniliśmy się, ja i nie-ja. Zdarza się taka pomyłka, na chwilę.

niedziela, 19 stycznia 2014

na chwilę

Zmienię na chwilę temat.
Skończyłam czytać kolejną książkę.
Dotarło do mnie, że umrę. To ciało.
Głaszczę dłoń. Jeszcze jest moja.
Jest przyczepiona do mojej ręki. I do całej reszty.

powiedzieliśmy

- Nie wiem - powiedziałam.
A bóg odpowiedział, że to jest dobre.
I nastał wieczór dnia 15565.

piątek, 17 stycznia 2014

Jedna sekunda do przeżycia

Czytam wywiad ze Stephenem Hawkingiem. To jest rozmowa, którą przeprowadziła ze słynnym naukowcem Renee Weber już prawie trzydzieści lat temu. Weber we wstępie pisze o Hawkingu i jego intelektualnych fascynacjach, z czego moją uwagę przyciąga pierwsza sekunda po Wielkim Wybuchu. Pierwsza sekunda. Początek istnienia, początek czasu. I energia wielu umysłów, które wpatrzone są w tamtą chwilę. Robią to teraz. Wtedy, kiedy to się działo, nie wiadomo, kto w to patrzył. I w jaki sposób. O ile pytanie o patrzenie w tej pierwszej sekundzie ma jakikolwiek sens.

Myślę o moich ważnych sekundach. Takich, w które mogłabym patrzeć z podobną uwagą, fascynacją. Pierwsze, co przychodzi do głowy, to okolice śmierci i narodzin, tych obecnych we wspomnieniach. Drugie, to spojrzenie na tę sekundę, która jest właśnie teraz. Tylko Wielki Wybuch być może rządzi się innymi prawami, bo mnie czas wydaje się dziś większy. Widocznie zdążył urosnąć. Wszechświat się rozszerza.

Umieranie i rodzenie się trwa. Miłość trwa. Podróż trwa. Nawet ta jedna sekunda, tutaj, jeśli na nią popatrzę i ją usłyszę, z wszystkim co jest, zanurzona w rzece większej niż chwila na oddech. Za oknem szumią samochody. Powietrze orzeźwia. Myśli się kruszą.

Nadaję sekundom znaczenie, patrząc na nie. One nadają znaczenie mnie. Kiedy wyciągam taką jedną chwilę z całości, to niekoniecznie widzę wyraźniej. Niekoniecznie widzę. A kiedy zostawiam myśli i słowa, i pytania, choćby na chwilę, to ta chwila staje się czymś innym. Ja staję się czymś innym. "Wiem" staje się czymś innym.

Potem mogę z powrotem się wynurzyć. Tak, teraz jeszcze mogę to zrobić.

czwartek, 2 stycznia 2014

dzień dobry, Nowy Roku

Rozglądam się. Szukam dobrego miejsca na widowni. Nie rozumiem przedstawienia, w którym odgrywam kilka głównych ról, robię też za tło. Scenografia się zakurzyła. Kurtyna skrzypi. Reżyser umarł ze śmiechu albo tak mu się zdawało. Wszedł w tunel, miało być światło. Ktoś odpowiedzialny za to światło zatańczył, zapomniał się. Scenariusza nie było, na to się jednak wszyscy zgodziliśmy.

Popatrz tam w górę. Widzisz? Że się kręci? Zamknij oczy i popatrz.