poniedziałek, 25 lipca 2016

dziewczynka w czerwonej sukience

Nie wiadomo, dokąd prowadzą sny. W każdym razie nie wtedy, kiedy się śnią. Gdyby było wiadomo, nie byłyby snami.

Budzę się, sny gęste, ale za zasłoną. Piję szybkie pół kawy, wychodzę na chwilę. Kiedy wracam, na chodniku tuż obok bramy stoi kilkuletnia dziewczynka w czerwonej sukience. Trzyma smycz, na smyczy piesek. Nie znam ani dziewczynki, ani pieska. Patrzymy na siebie, wygrzebuję klucz, otwieram. Jeszcze raz patrzę pytająco. Uśmiecha się i wchodzi przede mną. W bramie są dwie opcje - schodami w górę albo prosto w podwórko. Idziemy prosto. Ona pierwsza, z pieskiem, ja za nią. Na podwórku można pójść w różne strony. Idę za nią. Wchodzi w moją bramę, wbiega po schodach. Ja też. Po drodze zapalają się i gasną myśli, którym wydaje się, że porządkują świat: "do kogo idzie?" "pewnie przyjechała na wakacje"; "pieska nie znam"; "czyli piesek też przyjechał". Dziewczynka mija drzwi sąsiada, potem moje i wspina się dalej, chociaż już nie ma tu nikogo do mijania. Dotyka zamkniętych na kłódkę drzwi na strych i wykrzykuje: "o! nie ma wejścia!" Zbiega z powrotem. Ja czuję coraz bardziej, że śnię. Pytam dziewczynkę, czy gdzieś tu mieszka. Ona macha ręką w niejasnym kierunku i mówi "tam". Dopytuję, ale trudno złapać konkret. Dla niej te szczegóły nie mają teraz większego znaczenia. W końcu słyszę radosne: "my sobie tak zwiedzamy." Jestem poruszona. Już w domu widzę przez okno, jak dziewczynka i pies przebiegają przez balkon naprzeciwko.

Odkrywanie świata przynależy do krainy dzieci bardziej niż do kogokolwiek innego. Lekkość w czerwonej sukience czaruje wolnością wejścia w nie swój świat i kompletnym brakiem dbałości o to, że jest jakaś brama, jakiś mur. Dla dzieci mury nie są tak mocno z kamienia. Między cegłami czają się szpary, przez które warto zajrzeć. To jedno - ta dziecięca swoboda w przekraczaniu granic w mieście, w którym obowiązują pisane i niepisane zasady, gdzie komu wolno wejść i po co.

A drugie, to pewien dreszcz, który już jest całkiem z mojego snu. Bo kiedy widzę coś dziwnego, co zupełnie nie pasuje do codziennego krajobrazu, zastanawiam się, po co mi się to śni.
I sen mógłby być też o tym, że nie przez przypadek mieszkam w byłym getcie. Nie znam historii tego domu, ani jego mieszkańców, wygnanych nie raz przecież, ze swoich miejsc: bo zanim wprowadzono tu Żydów w 1941, to usunięto tych, którzy mieszkali wcześniej. A w marcu 1943 hitlerowcy zlikwidowali getto i ludzie, po których śladach chodzę codziennie, przeszli do nieba przez parę ulic albo przez obozy śmierci. Nieliczni przetrwali to wszystko i wyjechali daleko w świat, z którego nie widać już dawnych podwórek za murem. Potem jeszcze dwa lata wojny. Nie mam pojecia, czy ktoś tu mieszkał, czy ktoś się ukrywał. W wielu domach były podwójne ściany, schowki na strychach i w piwnicach. Czuję tu wyraźnie obecność tych dawnych, teraz w pewnym sensie, współmieszkańców. Jakby z jakiegoś powodu całkiem jeszcze nie odeszli. Może żeby odejść całkiem, jest potrzebne coś, co się nie wydarzyło.

Ta dziewczynka może też nie wbiegła tu przez przypadek. Może nie wiedząc czego szuka, jednak czegoś szukała. To tylko sen. Chciałoby się, żeby wojna to też był tylko sen.

śdm

Polubiłam Światowe Dni Młodzieży. Wcale nie kpię. Tym razem będzie na serio. Jeżdżę po mieście rowerem i od dwóch dni to jest inne miasto, nowe. Na ulicach coraz bardziej kolorowi ludzie, coraz więcej przestrzeni i oddechu. Kraków mimo leżenia w Europie, faktycznie jakby leżał. Może nawet smog się bierze z tego leżenia. Duszno.
Ale nie teraz. Teraz tu się dzieje większy świat. Ludzie, którzy przyjechali się modlić sprawiają, że miasto świeci nowym światłem.
Ta religia nie jest w ogóle moją religią, ale kiedy zbierają się ludzie, którzy są przepełnieni jasnością i otwartością, to wydarza się coś niezwykłego, co przekracza literę ksiąg.

To są też ludzie, którzy tak bardzo się różnią. Nie tylko kolorem skóry, językiem, ruchami ciała, temperamentem. Zrobiło się żywo i prawdziwie. Nie bądźmy wszyscy tacy sami. Kiedy nie jesteśmy, jest piękniej i prawdziwiej. Czasem nawet zabawniej.

Na przystanku mijam młodego mężczyznę. Niesie mały plecak. A w plecak wbitą ma (większą od plecaka) flagę USA. Dla niego też jest miejsce w kolorowym tłumie. Powiewa coś, co dla niego jest cenne.

Na Placu Wolnica Festiwal Młodych. Ze sceny rozbrzmiewają dźwięki, których nie lubię. Ale i tak lubię to wszystko. Dziewczyna przez mikrofon opowiada, jak idąc przez ból serca spotkała Jezusa. A mnie jest dobrze z tymi wszystkimi ludźmi, którzy odnajdują radość istnienia. Każdy na swój sposób.
Rower niesie mnie dalej. Lekko z wiatrem, ponad rzeką.

sobota, 16 lipca 2016

drżenie

Znowu czuję, jak drży Ziemia. Jesteśmy trochę ludźmi, trochę zwierzętami, trochę wielobarwnymi aniołami, a trochę i ziemskim prochem. Więc drżymy też.
Sypią się struktury: kruszą się, pękają, wybuchają, toną. Nie da się tego zatrzymać.
Byki są przewidywalne. Kiedy dać im czerwoną płachtę, atakują. Gdyby świat uczynić przewidywalnym inaczej, jak ten człowiek, co tu gada z bykiem... Gdyby...
Kiedyś było prosto: nie trzymaj łokci na stole; nie pyskuj, bo dostaniesz w łeb; słuchaj dorosłych; siedź cicho, nie wtrącaj się, jak starsi rozmawiają; dzieci i ryby... No cóż, było prosto, ale nie działa.
Dziś wydaje się, że potrzebna jest innego rodzaju mądrość, poszukiwanie tej mądrości. Empatia na pewno, wysokiej jakości komunikacja, trwanie przy sobie i uznanie inności innych, szacunek.
Pema Chodron z okazji swoich 80-tych urodzin prosi o praktykowanie dziś właśnie Dnia Pokoju.
Jutro też Ktoś ma urodziny. Powiem więcej - codziennie Ktoś ma urodziny. Świętujmy je wspólnie, dopóki jeszcze świętujemy.