niedziela, 24 czerwca 2012

z brzucha rozpędzonego węża

Muzyka. Znam te piosenki, te dźwięki, te słowa. Znam tego człowieka, trochę. O ile można znać człowieka, o ile człowiek chce być poznany. O ile ja gotowa jestem tak naprawdę przekroczyć granicę między ty i ja.
Ty jesteś na północy, ja jadę na południe. Jedzie mnie więcej niż jedna. Wiele. Jedna słucha - ma uszy, w których mieszczą się słuchawki. W tych słuchawkach ty śpiewasz o poziomkach.
Jestem ja, która pisze, pozwala się wyłaniać słowom. Palce stukają w klawiaturę napędzane myślą, czuciem. Oczy patrzą, śledzą znaki, sprawdzają, czy wszystkie są na swoich miejscach.
Jestem ja, która się dziwi temu wszystkiemu – parze stalowych szyn i pędzącemu po nich wagoniastemu wężowi. Dziwi się sercu, które wczoraj płakało, a teraz się zachwyca - sobą i resztą świata. Zachwyca się istnieniem dźwięków, odległościami pomiędzy dźwiękami i pomiędzy ludźmi. Zachwyca się porządkiem kosmosu, drzewami w nocnym rozpędzonym za oknem lesie, kawałkami kobiecego ciała połączonymi w jeden ruch.
Jestem ja, która mieszka tu w tym ciele i też tam, w dalekiej bliskiej przestrzeni.
Jestem ja, która nie wie, jakie jest jutro.
Jestem ja, która patrzy na plecy odchodzących mężczyzn, po obu stronach snu.
Jestem ja, która patrzy na siebie patrzącą na to wszystko.
Jestem ja, która w jednym z możliwych światów przemienia się w kogoś, kto jest kimś innym.

niedziela, wspomnienie soboty i dalekiej przeszłości


Duży park w środku miasta. Jak dla dziecka, ogromny. Dziecko stawia kroki – pierwsze, drugie, trzecie. To jest chłopiec. Kiedyś będzie moim ojcem, a potem umrze, ale teraz jest właśnie małym chłopcem. Warszawa, z dawną zabudową, bo to się dzieje przed wojną. Wojna nie jest sprawą dzieci, to robią dorośli. Później nazwą ją drugą światową, ona przyjdzie i zabierze to miasto, i wiele innych miast, wsi. I miliony ludzi. A tego chłopca zachowa przy życiu, jego mamę i tatę też. Wyjadą na wschód, zostawią to miejsce, które przez chwilę było domem i też jakimś snem, nadzieją na lepsze życie.

Sobotni późny wieczór, idę przez ten właśnie park, czy też skwer. Ogród Saski. Dziś jest dzień ojca, dlatego myślę o tamtym chłopcu, którego widziałam na starym zdjęciu. Zostało zrobione w tej okolicy, tu niedaleko mieszkali. Drzewa w tle, ich ciemna szarość oznacza zieleń, biel dziecięcego ubranka oznacza biel.

W ten sobotni wieczór mijam Grób Nieznanego Żołnierza, tam dorośli ubrani w mundury stoją nieruchomo, bez jednego drgnienia, bez mrugnięcia. Trzymają broń. Stoją i pilnują prochów albo może raczej pamięci o prochach. Tego symbolu, który sięga prawie tak daleko w przeszłość, jak ja teraz sięgam. Woda płynie w fontannie.

Dziś w kalendarzu jest nie tylko dzień ojca, każdego ojca. Dla mnie jest to rocznica pogrzebu. Ojciec został pochowany daleko stąd na południe. Tam się urodziłam, a teraz z całej rodziny został w miasteczku jeden grób z jednym miejscem zajętym i jednym wolnym.

Mój czerwiec, miesiąc, w którym zaczynają już pachnąć lipy, ale też miesiąc rocznic i pamiętania o śmierci. Za kilka dni będę wspominać brata. Jego prochy przywiezione z Niemiec leżą pod ziemią na cmentarzu w Wałbrzychu. Pierwszy raz pojechałam tam ubrana w kolor żałoby.

Smutek i tęsknota, za mężczyznami, którzy byli daleko, a teraz są jeszcze dalej. Za tymi dwoma, i za paru innymi, co przychodzą, żeby odejść.

Czasem zdaje mi się, że po to Bóg stworzył ludzi, żeby przychodzili i odchodzili.

Pociąg z Warszawy do Krakowa wjeżdża coraz bardziej w ciemność. Przypominam swoje kroki po stolicy, po jej ulicach, chodnikach, parkach. Te chwile najbardziej, w których przebiegała niesforna myśl i zaskakujące uczucie bycia w domu. Wracam. Do miasta, które przez lata było moim domem. Do miejsca, które jest teraz zmianą. Wiozę parę rzeczy potrzebnych w podróży i jeszcze w sobie wspomnienia punktów w czasie, znanych stopom, oczom, tęsknotom. Wracam. Odchodzę.

poniedziałek, 4 czerwca 2012

podróż w czasie

(start - grudzień 2006; udział wzięli - mniej lub bardziej obecni - kobieta, mężczyzna, brzuch kobiety, mieszkaniec brzucha, świat niewidzialny)

Słowa z brzucha


*
Ono uczy się ze mną słuchać muzyki, która przedtem nie istniała. Rośnie. Noszę początek. Początek był kiedyś. Albo nigdy go nie było. Matka, brat, ojciec, prababka, mąż nie z krwi, tylko odnaleziony i dalej wszystkie pokolenia jak paciorki. Adam. I jeszcze ten przed Adamem.

*
Śnieg, Wigilia. Kiedy się urodzi, będziemy rozmawiać ze zwierzętami. One też nas nie zrozumieją.

*
Celebracja samotności. Spokój w tej samotności i przyjemność.

*
Katar. Oczy łzy. Ciało porusza ręką. Ręka porusza piórem. Pióro pisze. Stąd się biorą słowa. W ciele podobno ktoś jest. Uwięziony jeszcze bardziej. Przywiązany nitką. Skazany na mój katar i moją samotność. Na rosół, ruskie, dżem malinowy i imię, które wymyślę. Na istnienie. Na swoją własną osobność.

*
Zasłona się poruszyła. Nie, to nie była zasłona. Podchodzę do okna, ciemno. W dole latarnie utonęły we mgle. Znowu coś drgnęło i jeszcze słowa, których nie da się zrozumieć. Odruchowo chwytam medalion zawieszony na rzemyku na szyi, ale głosy nie cichną. Słyszę bardzo blisko. Włączam czajnik, siadam w fotelu i zawijam się w koc. Sięgam po książkę i nie otwieram jej. Słyszę swoje ciało, te wszystkie szumy, szmery i podwójne bicie serca. Pierwszy raz.

*
Siedzę w maleńkiej klatce, w zacisznym pudełku. Wiem że jest świat, inny, większy. Byłam, widziałam. Wiem i nie pamiętam.Tak jak się zapomina sny. To nawet nie zależy ode mnie. To w ogóle nie zależy. To nie musi być smutne. Może trochę szkoda, nie wiadomo czego. Tego, czego mogłoby się chcieć. Gdyby się mogło, gdyby się chciało. Gdzieś za pajęczyną. Ale tak naprawdę nie tam, tylko tutaj. Tu jest wszystko.
Nie... Brakuje słońca, światła. Jeszcze tęsknota za tymi, co umarli. I za tym mężczyzną z zaciętą twarzą, który biegł przez Rynek bez nogi. Boże, żeby nie zapomnieć tego widoku. I żeby było po co nie zapominać.

*
Chcenia nie starcza na całą codzienność.

*
Każdy krok prowadzi w jedno miejsce. Jedno jedyne. Którego nie ma.
Rodzić się do nieistnienia, do pasma pustych oddechów. Tak bardzo.

*
Jestem kamień. Zamykam uciekam palę spopielam.
A tamten mężczyzna bez nogi biegnie dalej.

*
Ono mówi, ja tu kołyszę.
(przerastam miękkie ściany domu
budzi mnie sen o oddychaniu)


*
Zaraz przestaniesz mieścić się w brzuchu.

*
Wschody zachody z nim i bez ciebie. Dziwne tak blisko daleko to nasze bycie razem gdzieś pomiędzy warstwami rzeczywistości, mniej realne niż myśl. I wszystkie niewypowiedziane słowa.


Słowa bez brzucha

*
To jest sobota. Dotykam ust opuszkiem. Łaskoczę. Mało ciszy. Niespokojne ręce nogi głowa. Przeczytałam czas przeszły. Piękny i smutny. Minął, jak to czas. Ty śpisz. Ty nie śpisz. Idę do ciebie.

*
miękkie gardło
czuję w miejscu na ziemi
gdzie stopy dotykają nieba

myślę że dziadek

chitynowe pancerze
podziemnych ryb

wlewam w nie oddech


*
W środę wczesnym przedpołudniem na ulicy świętej Anny szamotała się ćma.

*
Lubię to życie ze sobą. To się dzieje w trakcie jedzenia omletu. Czyli jakby omlet ze szpinakiem zwiększa miłość własną. A i pewnie miłość w ogóle też.


Słowa dziś

*
Czytam, że śniłeś mi się pięć lat temu. I nareszcie sen się spełnił.
O nieistnieniu nas.
Tam daleko na horyzoncie, stoisz albo idziesz, widzę że odchodzisz, teraz już cię rozpoznaję.
Mogę śnić od nowa, ale najpierw odpocznę.

niedziela, 3 czerwca 2012

patrzeć

Nie tak często, ale zdarza mi się patrzeć na mężczyznę z zachwytem. To jest myśl na kształt "Jaki on jest piękny." Podobnie patrzę na morze. Lubię je zobaczyć, dotknąć, zanurzyć się w nim. Lubię do niego wracać. Ale nie pomyślałam nigdy, żeby mieć morze. Teraz o mężczyznach wiem już to, co o morzu.