poniedziałek, 30 grudnia 2013

fałdka i serce

Od kilku dni czekam na Pełnię. A tymczasem za dwa dni Nów. Księżyc mi się odwrócił w głowie.

Czytam wywiad z Davidem Bohmem. On twierdzi (a przynajmniej tak twierdził, kiedy mówił to, co mówił) że istnieje ukryty porządek. To jest coś takiego, czego nie widać szkiełkiem i okiem. Czyli powinno być dla mnie dość proste, mnie się dziś wydaje, że ja nie mam oka. Pierwszego, drugiego i trzeciego też nie mam. Nie widzę i nie rozumiem. No trudno. Taki czas. Znaczy czas nie istnieje. Z perspektywy tego ukrytego porządku "nasz" wszechświat z trzema wymiarami i czasem jest jedynie fałdką na oceanie istnienia. Jakoś to przeczuwam. Kręci mi się w głowie od tej fałdki i tego oceanu.

Więc nie wiem (wiem, nie zaczyna się zdania od więc), nie rozumiem. Za to dziś jakoś w miarę dobrze dogadywało mi się z ośmioletnią Dziewczynką. Ona ma autyzm, a ja czasem dobrze czuję, co to znaczy. Dziś powiedziała, że mnie nie chce. Potem nie chciała, żebym już szła. Między jednym i drugim układała puzzle, odpowiadała na pytania, uśmiechała się, kiedy wirowałam przy muzyce. Lubię, kiedy Ona mówi, że mnie nie chce. Dobrze jest wiedzieć, kiedy jest "chcę", a kiedy "nie chcę". Umieć odróżnić jedno od drugiego.

"Nieodłączną cechą myślenia jest to, że nie ogarnia ono rzeczywistej całości. Myślenie holistyczne byłoby myśleniem, które niczego nie zrywa, myśleniem nierozerwanym." - mówi Bohm

Nieodłączną cechą serca jest to, że jest. Że mogę je czuć. Że czasem nie wiem, po co je czuję. Gdybym pomyślała holistycznie to ho, ho, ho!

piątek, 27 grudnia 2013

za co lubię światy w mojej głowie

Że są. Że są takie barwne. Że tak pięknie przemieniają rzeczywistość. Że smakują czasem lepiej niż poranna kawa.

Z tą poranną kawą to przesadziłam. Nie chcę jej zamieniać na najciekawsze choćby sny i marzenia. Tak, kawa zdecydowanie otrzeźwia.

Zapach.

Zapach nie jest tym samym co myśl o zapachu. Tak jak dotyk nie jest tym samym, co myśl o dłoni, która dotyka.

Zatrzymuję dłoń. Zatrzymuję myśl. Sen zatrzymuję.

Dziś jeszcze potrafię odróżnić smak kawy od tego, co się śni.

Wybieram świat, którym oddycham? Czy może świat wybiera mnie?

Stwarzam myślą? Otwieram oczy. Oczy patrzą. Kto widzi?

Dotykam granic siebie. Nie rozpoznaję. Pozwalam nie rozpoznawać.

Tak. Oczywiście kpię sobie z tego, że lubię światy w głowie. Czasem wolałabym zwyczajnie nie mieć głowy.

Sen trwa. Biorę miecz, odcinam głowę, w jej miejsce wyrasta nowa. A ten miecz... skąd on się wziął?

wtorek, 24 grudnia 2013

poniedziałek, 16 grudnia 2013

patrzę w księżyc

Zobaczyłam właśnie pierwsze życzenia świąteczne i nawet noworoczne. Rety. Patrzę w kalendarz, w siebie i jeszcze w księżyc. Sprawdzam, kiedy pełnia, bo już widzę, jak rośnie ten tam na niebie. Czytam dalej, nów wypada u nas 1 stycznia. No to ciekawy będzie przełom roku. Gdyby ktoś miał wątpliwości, że księżyc jednak na ludzi działa, to podzielę się pewnym faktem statystycznym. Jedna ze stron, które prowadzę, nosi wdzięczną nazwę "Śmierć". To nie jest strona zbyt popularna, bo śmierci niewielu za życia dotyka z bliska, a też PR słaby. Zdarza się, że przez wiele tygodni nie dostanie ani jednego polubienia. Nie dziwi mnie to. A bywają takie nowie, kiedy w ciągu dwóch dni tę stronę polubi kilkanaście, nawet dwadzieścia osób.
Czyli co? Za chwilę pełnia. Tu na Ziemi.

ten ktoś

Gdyby nie tęsknota... nie byłoby tej całej transcendencji. Może nawet boga by nie było.
Tu i teraz jestem o krok od miejsca, w którym jestem. I co z tego, że to widzę...
Wciąż jeszcze jest ten "ktoś", kto widzi.

hasło

Ćwiczenie elastyczności myślenia przyszłością narodu

niedzielnie

Teatrzyk dla dzieci w Piwnicy Pod Baranami, Diabeł wziął i porwał mnie do tańca. Poprowadził, zakręcił. Radośnie było i w podzięce, odchodząc już ze sceny, zabrałam mu widły. Przedstawienie trwało sobie dalej, Diabeł, Aniołek, Święty Mikołaj, piosenki, zagadki, dzieci się cieszyły, na koniec wszyscy dostali cukierki. Do sztuki teatralnej daleko temu przedstawieniu, ale czas dobry no i słodko. Tytus brykał z kolegą. A ja się zastanawiałam, skąd ten Diabeł wiedział, że chętnie z nim zatańczę;-)

zapiski z kalendarza

. skończyłam sen i piję kawę

. skończyłam kawę i piję sen

. ..

wierzę w Mikołaja

Właśnie pomyślałam... Mikołaj... prezenty. Co ja dziś dostałam? Dużo, bardzo dużo. Obudziłam się. Było ciepło, mogłam ugotować śniadanie. Czas dla siebie, w ciszy. Potem poszłam z Dzieckiem do przedszkola, udało nam się nie fiknąć na lodzie. Kawałek dobrej książki w tramwaju. Telefon do Mamy, bo ma urodziny. Praca, ta, którą lubię coraz bardziej; moja pasja, fascynacja, droga, czasem też wyzwanie. Rozmowa. Naleśniki. Garść myśli o tym co ważne. Sto garści myśli trudnych, ale potrzebnych. Radość, smutek, wzruszenie, wdzięczność, a wszystko w jednym. I nawet udało się przy tym nie spalić naleśników. Pogwizdywanie wiatru. Ciemność wieczoru. Dziecko wróciło i opowiada swoje historie. Kawa pachnie. Idę się uczyć; tego co lubię. Jeszcze Spotkanie, droga dokądś... Dzień sobie wędruje, ja z nim razem. Dobry dzień.

to już było

nów przechodzi przeze mnie
ja przechodzę przez nów
milczę o obrotach sfer ciemności

poranek

Lubię ten pierwszy śnieg. To, że każdej zimy może być pierwszy. Tak jakby każda zima mogła być pierwsza. Czekanie na nią. Każdego roku inne. Płatek wiruje przez chwilę, całe stada płatków. Wiruje i ginie. Przychodzi, przemija. Szybko. Czekanie ma w sobie coś bolesnego i przyjemnego jednocześnie. Prawie mogę dotknąć tych listopadów z dzieciństwa. Codzienne wypatrywanie za oknem: czy to już? Niecierpliwie. I to uczucie radości, które trudno porównać z czymkolwiek innym. Najbardziej przypomina mi morze. Odległe o kilkaset kilometrów tęsknoty. Droga przez noc i potem bieg na plażę. Widok po horyzont, zapach, dźwięk.
Śnieg jak morze. Bardziej ulotny, a podobnie tęskniony.
Im dalej mi od bycia dzieckiem, im więcej lat i zim, tym więcej spraw wokół tego śniegu. Że rękawiczki, że buty naszykować. I myśl, że może jednak wziąć parasol. Wyśmiałam tę myśl. Ale dziesiątki lat temu zupełnie nie przyszłaby mi do głowy.
Dzisiejszy poranek. Zdziwienie. Uśmiech. I jeszcze to, że nie jestem sama w tej radości. Śnieg sypie się na świat. "Tytus, popatrz przez okno." Dziecko otwiera zaspane oczy, podchodzi do balkonu. I chociaż stoi do mnie tyłem, to ja widzę, jak się uśmiecha.
Dziś przed pierwszym śniegiem śniło mi się stado pszczół. Nie rój, a stado właśnie.

chwila światła w listopadzie

Dziś rano idziemy do przedszkola. Tytus trochę marudzi, niewyspany. Za wcześnie dla niego. Ja mówię, że słońce piękne. A on: szkoda, że te kałuże. Odpowiadam: Synku, ale popatrz, jak pięknie w nich świat błyszczy. Widzę, że zaczyna podskakiwać. Wyschnie, ziemia wyschnie od tego słońca. Trzymamy się za ręce i jest tak zwyczajnie, a ja doświadczam radości. Że ta chwila się nam przydarzyła, razem, w tym wielkim kosmosie akurat ta chwila szczęścia, akurat ja tu jestem. Akurat to widzę.

czwartek, 31 października 2013

o nagości

Na Facebook'u istnieją zasady dotyczące treści, jakie można tu publikować. Kilka dni temu usunięto zamieszczone przeze mnie zdjęcie, które uznane zostało za szerzące treści pedofilskie. To była piękna czarno-biała fotografia z 1989 roku Larry'ego Towella "Pregnant Ann with Naomi".

Zacznę od tego, że przyjmuję, zgadzam się na ten regulamin, którego część dotycząca nagości i pornografii brzmi tak:
"Publikowanie na Facebooku treści pornograficznych oraz treści wyraźnie nacechowanych seksualnie, w których udział biorą osoby nieletnie, jest surowo zabronione. Udostępnianie treści zawierających elementy nagości jest objęte ścisłymi ograniczeniami. Staramy się jednak szanować prawo użytkowników do udostępniania treści, które są dla nich ważne, takich jak zdjęcie posągu Dawida Michała Anioła czy zdjęcie dziecka w trakcie karmienia piersią."

To zdarzenie zaprosiło mnie do dyskusji, rozmów ze znajomymi i własnych przemyśleń na temat tego, co można odsłaniać, co można publikować, co wolno robić z dzieckiem, a czego robić nie należy. Razem ze zdjęciem zniknęły głosy w tamtej dyskusji, a szkoda.

Zdjęcie Towella przedstawia jego żonę w zaawansowanej ciąży. Jest tam dwoje dzieci, jedno wciąż jeszcze zamknięte w wielkim brzuchu mamy, drugie to starsza siostra tego brzuszkowego malucha, lat na oko pięć. Leżą na boku, dziewczynka wtulona nosem w nos mamy. Uśmiechają się. Nie ma na nich choćby kawałka ubrania. Z obrazu, tak jak go widzę, promieniuje spokój i czułość. Ich troje. Tato po drugiej stronie obiektywu.

Rozumiem, że nagość dziecka jest ryzykowna. Jest odsłanianiem światu tej prywatnej i bardzo intymnej chwili. Ryzyko jest w oku i umyśle patrzącego. Ryzykują rodzice, którzy decydują się coś pokazać. Ryzykuje fotograf, tato, że robiąc swoją sztukę, przekroczy, naruszy czyjeś granice.

Naomi ma teraz prawie 30 lat. Jak ta fotografia i inne zdjęcia robione przez tatę wpłynęły na to, kim teraz jest... Ciekawe.

Co to zdjęcie przez prawie ćwierć wieku istnienia zrobiło w świecie dobrego i złego? Wędrując po wystawach i teraz po latach, po stronach internetowych. Bo mogło zrobić wszystko, skoro w jednych wzbudza radość i czułość, a w innych niepokój i chęć ochrony dziecka.

Nie znam osobiście kultur, w których chodzi się bez ubrania i nie tylko nie jest to karalne, ale przeciwnie, stanowi zwyczaj, o którym nawet nikt nie wspomina. Istnieją takie społeczeństwa i dziś. Stosunek do nagości jest kwestią kultury, społecznej umowy.

Nie chcę argumentować za jakąkolwiek racją. Oczywiście zalezy mi na uszanowaniu dziecka i jego granic. Jednocześnie zależy mi też na tym, żebyśmy w naszym społeczeństwie, w naszej kulturze, umieli w bezpieczny sposób zadbać o pełną szacunku naturalność tego kim jesteśmy, kiedy nie mamy na sobie ubrania. Moi rodzice mnie tego nie nauczyli. "Moja" religia mnie tego nie nauczyła. Moja kultura mnie tego nie nauczyła. Uczę się sama kochać swoje ciało. Świat, w którym wyrosłam nauczył mnie, że trzeba je schować i że nie wszystko z nim jest ok. To większy temat, jak traktujemy nasze ciała i w związku z tym, jaką mądrość przekazujemy swoim dzieciom.

Bardzo delikatny, ale też ważny temat. Tylko go dotknęłam.

przyciskologia

Mamy w sobie takie guziki, każdy ma swój zestaw, które jak się naciśnie, to coś się z człowiekiem dzieje. Zezłości się, obrazi, zasmuci. Zareaguje w pewien sposób. Może nawet nie wiedzieć, że guzik istnieje albo nie wiedzieć, jaka jest przyczyna takiej właśnie reakcji. Guziki mogą mieć skomplikowaną, tajemniczą historię.
Przyciskologia to tylko bardzo wyrywkowy i jednostronny punkt widzenia, taki nawet mechanistyczny obrazek, ale dziś akurat coś mi o mnie opowiedział. Zobaczyłam swój guzik. I wyobraziłam sobie całą klawiaturę. Kiedy w relacji pojawia się sytuacja konfliktowa, jest trudno, jest pomieszanie, tak że ogóle nie wiadomo, kto zaczął, a kto nie i o co chodzi, i czego ja chcę, i dokąd, i po co... Wtedy, jak już zobaczę ten mój guzik i widzę, że odpaliłam mechanizm, np: teraz się odwrócę plecami. Bo tak mam, bo to jest mój sposób ucieczki z trudnej dla mnie sytuacji konfliktowej. Zamknę się w sobie, pójdę w ciszę, pobędę, napiszę wiersz, itd. Jakoś sobie poradzę. I niewykluczone, a nawet bardzo prawdopodobne, że odwracając się plecami nacisnę jakiś Twój guzik. Ty zrobisz to co zwykle robisz, kiedy naciskam ten właśnie przycisk. Itd...
No właśnie. To może zróbmy jakoś inaczej. Spróbuję zrobić coś innego niż zawsze. Zatrzymam się. Pobędę z tym, co jest.
To zatrzymanie też nie jest automatem i gładkim narzędziem. Jest tysiącem prób podejmowanych codziennie, żeby przekroczyć swoje schematy, ograniczenia. Przestać być zestawem niewidzialnych przycisków.
Każdego dnia otwieram oczy na nie-ja. Z kolejnym okruchem nadziei, że to ma sens.

wychodząc z ciemności

Wychodząc z wielkiej ciemności trzeba przekroczyć nieznane miejsca, progi, strażników, którzy bronią starych światów. Zburzyć te stare albo pozwolić im odejść. Otworzyć oczy, kiedy nie wiadomo, co jest po drugiej stronie powiek. Zaufać Sprzymierzeńcom, rozpoznać ich, zatańczyć z nimi. Wyjść z zamrożenia. Krok po kroku. Zobaczyć Siebie od nowa.... Taką/Takiego, jakiego się nie spodziewało zobaczyć. Spotkać łzy, smutek, złość, radość. Stanąć nago, stanąć Samej/Samemu, w ogniu, przytulić się do Ziemi... zaufać, chociaż wiele razy to zaufanie tak bardzo bolało. Upaść, poddać się, potem wstać, iść dalej... Uwierzyć, że można wziąć oddech. Wreszcie wziąć ten oddech. Jeszcze tysiąc razy zwątpić i uwierzyć od nowa.
Pełnia i szczęście... były na początku i będą, i może są też przez cały czas. Ale ta pojedyncza droga może być trudna... może być...

litery

mam serce
mam SERCE
gdzie są większe litery?

ile

Ile oczu jeszcze trzeba otworzyć, żeby wejść w związek z Człowiekiem, a nie na przykład z własnym pragnieniem bycia kochaną...

złość radość

Złość sporo potrafi. Kiedy ją poczuję, może mi na przykład pokazać, że ktoś naruszył moje granice. Kiedy ją wyrażę w sposób nieuważny, mogę sprawić, że ktoś poczuje się zraniony. Mogę się bać ją czuć i wyrażać, mogę nawet nie chcieć jej widzieć czy też przyjmować.

Bałam się złości, przez całe lata była ona dla mnie trudna i nieświadomie używałam mechanizmów, które mnie przed nią chroniły. Na przykład zamieniałam złość w smutek. Kiedy byłam dziewczynką, nie pozwalano mi na złość. A jednocześnie miałam z nią kontakt i ona była straszna, niechciana. Dorośli mogli się złościć, ja mogłam się przed tym chronić.

Ostatnio odkryłam, że mogę czuć złość samą w sobie. I że potrafię przywołać to uczucie, na przykład wracając pamięcią do konkretnej sytuacji. Mówiąc "złość sama w sobie" mam na myśli, że złość może nie być na kogoś. To taka szczególna sytuacja, kiedy nie ma podmiotu. Jest emocja, energia w ciele. Czucie. Kiedy pozwolę sobie, żeby to czucie było, kiedy pozwalam mu istnieć, bez oceniania, tłumaczenia, analizowania, nazywania, wtedy w ciele robi się ciepło. Zaczyna się tlić, rozpalać. Przód ciała, klatka piersiowa i niżej, serce, i jeszcze niżej, splot słoneczny. Czucie pulsujące wraz z oddechem. Daję uwagę temu miejscu, zgadzam się na to. To robi się coraz bardziej gorące. I razem z tym może przyjść radość. Wędruję myślą za tą radością. Może jest tak, że cieszę się, bo wreszcie mam dostęp do czegoś wcześniej wykluczonego. Uznaję ten złoszczący się kawałek siebie, przywołuję go do istnienia. A może złość, już teraz nieprzykrywana smutkiem odsłania to, co ten smutek osnuł ciemną chmurą. Może ta radość sobie tam mieszka, a ja tylko rozpalam ogień, z uważnością, z ciekawością.
Złość, radość.

dziewczynka

Życie składa się z małych mgnień. To, w jaki sposób one wpiszą się w większą całość, jest czasem nieprzewidywalne...

Wczoraj zobaczyłam chwilę z życia dziewczynki. Szła z mamą i młodszą siostrą. Miała może dziesięć lat, piękną twarz, długie jasne włosy. Niosła futerał na skrzypce. Szła i płakała. Kiedy je mijałam, usłyszałam jak mama mówi: "Ty nie potrafisz nic! Ćwiczyłaś i się nic nie nauczyłaś. Jak to jest możliwe???" Padał deszcz. Te słowa i te łzy na twarzy dziewczynki niosłam jeszcze długo ze sobą. Żałuję, że nie dotarły szybciej z serca do głowy, że nie znalazłam dobrych słów na tę chwilę.

Trudno mi jest je nawet teraz poskładać. Mnie się to wydaje takie oczywiste, że nie należy dziecku, swojemu ukochanemu dziecku mówić słów, które ranią i które zakorzeniają się w tej młodej Istocie. A powtarzane tworzą fundament, na którym z trudem i mozolnie trzeba potem budować siebie lepszego niż ten obraz kreślony w krzywym zwierciadle oczekiwań matki.

Bądźmy dobrzy dla siebie, a szczególnie dla dzieci. Wiem, że to nie jest łatwe być w mądry sposób dobrym. Może nawet szkoda, że to nie jest łatwe.

Jeśli kiedyś usłyszysz, że mówię słowa, które mogą ranić, to proszę, powiedz mi o tym. Posłucham.

kierunek

Mój sześcioletni Syn na czworakach idzie przez pokój. 
- Mamo, czy idę na północ?
- Nie, Synku. To jest południowy zachód.
- A teraz?
- Północny wschód.
- A teraz?
- Zachód.
- A teraz?
Patrzę i chwilę zastanawiam się nad odpowiedzią.
- Teraz idziesz we wszystkich kierunkach.

Tytus zatacza krąg i jeszcze jeden, i jeszcze, przeciwnie do ruchu wskazówek zegara.

Przypominam sobie krąg, tę przestrzeń bycia razem, w której zasiadają ludzie, żeby spotkać siebie i siebie nawzajem.
Gdzie można mówić otwarcie, prawdziwie, z serca. Nie w jakimś konkretnym kierunku. We wszystkich kierunkach.

środa, 21 sierpnia 2013

słońcem

Nauczyłam się już widzieć strach i nie zamykać na niego oczu. Strach, że moje serce staje się bezbronne, kiedy kocham.

Nauczyłam się mówić "kocham" i nie czekać, co echo na to. Nauczyłam się nie bać wypowiadać swoją prawdę.

Nauczyłam się słuchać wiatru i ufać, że chmury, kiedy znikają, stają się tym, czym mają się stać.

Umiem leżeć na Ziemi i całować Ziemię, i oddawać jej moje łzy.

Umiem być wodą. I ogniem. I księżycem. I tańcem.

I jeszcze tylko to... kiedy nadstawiam twarz do słońca... wtedy wciąż jeszcze się boję. Nie słyszę słów, które słyszę. Kiedy mówisz, że mnie kochasz. Nie słyszę Cię. Jak kwiat, który zapomniał rozchylić płatki. Jak to w ogóle możliwe, że kwiat mógł zapomnieć. 

Jeszcze nie jestem słońcem.

środa, 31 lipca 2013

przez rzekę

Wieczór. Patrzysz, jak czeszę włosy przed lustrem. Całujesz mnie w policzek. Połykam łzę, wychodzę. Wiesz, że nie wrócę dzisiaj. Nadstawiam drugi, połykam to wszystko. Ciebie. Przyśniłeś mi się, to musiało tak być, że się przyśniłeś.

Rano. Jestem. Czeszę włosy. Zasłaniam ciało ubraniem. Przechodzę przez rzekę. Wsypuję do niej garść popiołu. Garść po tym, co płonie. Patrzę w dół. Fale są spokojne i głębokie, widzę tylko ich łagodne grzbiety. Kołyszą stadami, miękko. Nie wyłania się kształt. Serce rozsypane i całej reszty nieznaność. Ziemia kręci się wokół Słońca. Ja też.

Wieje wiatr.

poniedziałek, 29 lipca 2013

starość

Ostatnimi dniami zobaczyłam kilku starych ludzi, w mieście. 

Mężczyzna siada ostrożnie, trzęsą mu się ręce, bardziej lewa. Drży cała. Wiem, że on też drży, tam w środku. Trzyma dłonie na siedzeniu fotela. Na przystanku mocno się podpiera, wstaje, wychodzi, powoli, ostrożnie. Jest taki kruchy. 

Mężczyzna siada koło mnie w autobusie, chociaż są inne wolne miejsca. Zagaduje. Czy to miejsce czekało na niego? Czy jadę daleko? Samotny jest, mówi. A już dziewiąta dziesiątka. I ma wysiąść za Parkiem Decjusza, tam jest taki mur po prawej, pamięta, że za tym murem. Bo jedzie do lekarza. A żona dawno umarła. I jak tak wyjdzie z domu, to ma ochotę z kimś porozmawiać. Podrywa się wolniutko ze trzy razy, kiedy mijamy mur, ale to jeszcze nie ten, mówię mu, jeszcze parku nie było. Pyta starszą panią, gdzie ten szpital na Kasztanowej. Ona, że wysiądą razem. Cieszą się z tego, że razem. Wychodzi, uśmiecha się.

Zmarszczki i plamy na skórze, na ciele, które już długo w tej podróży. Wolny oddech, chód niepewny, słabość. Od dawna wiem, że być może się zestarzeję. Ale zawsze bliżej mi było myślą do śmierci niż do starości. Obie z daleka są trochę abstrakcyjne. Tak jak wszystko, czego się nie przeżyło.
Śmierć to coś, co może się zdarzyć. Starzenie się trwa latami.

Zestarzeć się razem. Podwójna abstrakcja. Babcia i Dziadek, pamiętam ich dwoje. A zupełnie, jakbym nie wiedziała, co to znaczy.

Przejście od myśli o śmierci do myśli o starzeniu się jest jak odwrót w stronę życia.

takie tam, kulinaria

Ugotowałam właśnie zupę na późne śniadanie. Nie wiem, jak ją nazwać, bo takiej jeszcze nie robiłam. To trochę głupio gotować zupę, jak termometr w słońcu pokazuje 41, ale alternatywą było pójść do sklepu... i to sama nie wiem po co, może po lody truskawkowe.
W każdym razie zupa jest. Wsypałam za dużo kurkumy. Da się wsypać za dużo, wystarczy przechylić opakowanie z przyprawą i być myślami gdzieś indziej. Zupa wyszła blado. Może jakbym dodała ogórek kiszony? Nie mam ogórka. Ale mam cytrynę. Uhm, za kwaśna. No to trochę miodu. Gorzej. Ale fajnie, nigdy do zupy nie dodawałam miodu. Jeszcze… hmm.. co by tu jeszcze? Chili! Trafione. Ten miks jakoś się broni.

W życiu też tak mam, że robię coś, popełniam błąd. No to potem naprawiam. Naprawiając popełniam następny. Po ponad czterdziestu latach ćwiczeń… uczę się powoli doceniać błędy, które kiedyś tam popełniłam i dawać sobie prawo… do kolejnych.

sen, migawka z podróży

Co sen, to podróż. Gubię rzeczy, zapominam. Dzwonię do przyjaciela, umawiamy się, że się spotkamy, już niedługo, bo to sen. Nie wiem, gdzie są okulary, nawet tu nie pozwalam sobie nie widzieć wyraźnie. Cały sen ich szukam, sięgam dłońmi dookoła, gdzieś tu przecież były. Są mi potrzebne. Przyzwyczaiłam się do tego, że są mi potrzebne. Śnię przyzwyczajenie. Jak już je znajdę, a przecież nie znajduję, to wtedy… Zupełnie nie wiem, co wtedy. Może spadnie zasłona.
Gubię jeszcze laptop i inne rzeczy, o których na jawie już nie pamiętam, a tam takie ważne były. Dziecko wlewa mi wodę do torby podróżnej. Suszę telefon. Wsiadam w tramwaj. Wiezie mnie w przeciwną stronę. No to wracam, innym. Tramwaj jak loteria. To tylko sen. To tylko ja, w podróży.

sobota, 27 lipca 2013

pamiętasz to, co ja?

„Pamięć to szczególny rodzaj percepcji: nie odwzorowuje dokładnie wydarzenia. W tym sensie jest procesem, w którym organizm tworzy gestalt (strukturę funkcjonalną) doświadczenia. Gestalt może być wierną reprezentacją prawdziwego wydarzenia, ale równie dobrze może być interpretacją złożoną z niezwiązanych ze sobą danych pochodzących z różnych zdarzeń – mozaiką. To dlatego naoczni świadkowie często podają zaskakująco różne opisy jednego wydarzenia.”

Powyższy fragment pochodzi z książki Petera Levine’a „Obudźcie tygrysa. Leczenie traumy”.
Levine w jednym z końcowych rozdziałów pisze o badaniach nad ludzką pamięcią. Zachwyciło mnie to. Nie istnieje w mojej głowie zapis wydarzeń. Nie ma go tam. Nie mieszka w tej głowie nikt, kto zrobił nagranie klatka po klatce i do kogo mogłabym zastukać, żeby mi odtworzył film. Filmu nie ma. Mogę przywołać przeszłość teraz. Ale to będzie film z teraz, a nie z wtedy. W tym filmie oprócz tak zwanych faktów mogą pojawić się zdarzenia późniejsze od tych, które właśnie sobie przypominam, a które z jakichś powodów mi się kojarzą, mogą do tego dołączyć jakieś przemyślenia, echa późniejszych rozmów. Istotne w zapamiętywaniu są emocje. Więcej – one są niezbędne. We wspomnieniach przywołane zostaną jedynie te doświadczenia, którym towarzyszyły uczucia czy też emocje.

Kilkanaście lat temu byłam w kinie z moim ówczesnym partnerem, z którym właśnie się rozstawaliśmy. To rozstawanie trwało długo i jeszcze próbowaliśmy coś naprawiać, ale było ciężko. Tak właśnie, długo i ciężko. Film nosił tytuł „Wierność”. Historia wzbudziła nasze emocje, mnie się film podobał, jemu nie. Mówił dlaczego. Oczywiście nie pamiętam szczegółów tej rozmowy. Ale w pewnym momencie poczułam, jakby mój umysł wyrżnął w krawężnik. Otóż spieraliśmy się o jakiś fragment filmu. Ocenialiśmy oboje postawę któregoś z bohaterów, chyba kobiety, którą odgrywała Sophie Marceau i spór dotyczył sceny, w której ktoś umiera, a dokładnie miał taki kształt, że ja mówiłam, że ona wtedy weszła do pokoju, a on, że nie weszła. To było chwilę po wyjściu z kina. To była bardzo wyraźna, długa scena w filmie, nie jakieś sekundy, które można przeoczyć, przespać.
Najpierw się kłóciłam, ale kiedy uświadomiłam sobie, że prawda jest tylko jedna, a byłam też pewna, że mój partner jest szczerze przekonany do swojej racji, wywróciłam umysł jak skarpetę na lewą stronę. Zrozumiałam, że jedno z nas nie zapamiętało czegoś, bo prawdopodobnie nie chciało zapamiętać. Pamięć zrobiła coś po swojemu. Po coś. W tym filmie była kobieta, mężczyzna, ich zakochanie i jeszcze ich pogmatwane losy. I na tej ulicy po wyjściu z kina była kobieta, mężczyzna, ich kiedyś zakochanie i ich pogmatwane losy. I ten film wystarczająco poruszył emocje, żeby pamięci udało się rozminąć z faktami. Nie zależało mi już na forsowaniu swojej racji ani też sprawdzeniu, kto się myli. Zrozumiałam, że myli się pamięć. Że tak ma.

To uświadomienie wróciło do mnie niedługo później. Rozmawialiśmy o nas, o związku i weszliśmy w tę część dialogu między kobietą i mężczyzną, kiedy oboje próbują coś naprawić, wyjaśnić i to się zwyczajnie nie udaje. Dialog wyglądał mniej więcej tak: „a bo ty wtedy…”; „nie, nieprawda to przecież było tak, że ty…” 
I nagle przypomniała mi się tamta ulica, tamta scena, ulica świętej Anny, droga z Kina pod Baranami. Dotarło do mnie, że teraz jest dokładnie tak samo. Rozmawiamy o przeszłości. Przywołujemy fakty. Sięgamy po nie w najlepszej wierze, że te fakty mogą jakoś pomóc. I zrozumiałam, że to niestety nie działa. W tamtej chwili zdecydowałam, że już więcej tego nie zrobię. Nie będę przywoływać zdarzeń z przeszłości po to, żeby argumentować, wyjaśniać, budować związek teraz. To mi się udaje. Nie podejmuję zupełnie takich rozmów. Staram się zawsze zapytać siebie od nowa. Jak mam teraz? Co czuję? Czego chcę? Czego chcesz? Co jest potrzebne. Dokąd chcemy iść…

Kim jestem? Kim jesteś? Kim jesteśmy? Teraz.

„Pamięć o tym, gdzie byliśmy i co robiliśmy, wpływa znacząco na nasze świadome i nieświadome poczucie tożsamości.” [Levine]


Otwieram oczy, dotykam. Tak, gubię się też. Ale staram się nie szukać wyjaśnienia, dla tego co jest, w przeszłości.

piątek, 26 lipca 2013

coś równie ważnego

Boże, honorze, ojczyzno… tymi słowami chciałabym dziś zacząć. Słowami, które przywitały mnie na Sowińcu. Wyrył je ktoś na wielkim drewnianym krzyżu. Wielki krzyż i wielki kopiec Piłsudskiego.

I ławka naprzeciwko, jedna z wielu. Na niej siedzę, trochę odpoczywam, trochę się chłodzę w cieniu po leśnym spacerze.

Spacer zaczął się od ostrzeżenia. Mniej więcej w piątej minucie mężczyzna idący z naprzeciwka zagaił jakby nigdy nic: „pani się tak nie boi sama do lasu?”. „Nie” – odpowiadam, bez zastanowienia. „Bo ja to uciekam. Może razem?” – pyta. Uznałam, że lepiej będzie domknąć tę przemiłą konwersację wieloznaczną ciszą i nie precyzować już, czy razem do lasu, czy uciekać. Mężczyzna miał piękne oczy, ale oczy to nie wszystko, szczególnie w lesie.

No i wracam do Boga, honoru, ojczyzny. Otóż siedzę pod kopcem, patrzę na ten krzyż i nie wiem, co myśleć. Ojczyzna, patriotyzm, no zupełnie nie wiem.

Parę minut później robi się na temat. Dzwoni do mnie Dziadek mojego Syna, chwilę gawędzimy miło, wspominam, że się dodzwonił pod kopiec. A On, że się do tego kopca przyłożył, troszeczkę, bo jedna taczka ziemi w tej górze jest jego. No proszę. Świat jest mały. I można przez komórkę porozmawiać o czymś, co zdarzyło się jeszcze przed drugą wojną światową. Uświadamiam sobie, że rozmawiam właśnie z byłym powstańcem z 1944 roku.

Bóg, honor, ojczyzna. Mimo wszystko nadal nie wiem. Opowiadanie to nie to samo, co wewnętrzne doświadczenie.

Minęło od tamtej ławki, od lasu, od kopca, ponad pięć godzin, a moje wiedzenie się nie wykrystylizowało. Dobrze, że to nie koniec dnia.

Najbliżej zrozumienia byłam w „Spokoju” na Brackiej. Ale nie uprzedzajmy wypadków. Najpierw „Nowa Prowincja”, też Bracka, po sąsiedzku. W toalecie czytam na ścianie tekst, który zaczyna się od słów „Bóg jest iluzją”. Tekst jest dłuższy, w języku angielskim i stał się zaczątkiem spontanicznego dialogu na wall’u. Nie chce mi się być w tej toalecie dłużej niż potrzebuję, więc nie dowiaduję się wszystkiego o Bogu, który jest iluzją. Zapadają mi w pamięć nadzieja, ciemność, tyle. Potem właśnie „Spokój”, kawiarnia, wzornictwo lata siedemdziesiąte albo coś koło tego. Spotykam dwie Kobiety, po to tu przyszłam. Dzień jest gorący, leniwy, żeby nie powiedzieć, spokojny. Siedzimy, coś tam do siebie mówimy, coś do siebie milczymy. Poznajemy trochę siebie, a trochę światy, które nam się wdzwaniają. Rozmawiamy o sprawach ważnych i błahych.

O światach przez telefon kilka słów. Otóż wsłuchując się w ekwilibrystykę logistyczną i międzyludzką koleżanki, która skutecznie rozwiązuje problem na odległość, uświadamiam sobie, że kobieta może wybrnąć z sytuacji potencjalnie konfliktowej, pozostając jednak uprzejma. Miękkość, łagodność to nie tylko dar i ozdoba. To też narzędzie. Widzę, jak telefon komórkowy umożliwia dystans wystarczający, żeby spokojnie pooddychać, policzyć w myślach do dziesięciu, albo coś koło tego, i załatwić sprawę zamiast przyjmować zaproszenie mężczyzny do walki. To mnie zachwyca. Już odkryłam wcześniej, że niestety straciłam sporo czasu i energii na walki z mężczyznami. A teraz zobaczyłam, że można tego nie robić. Oczywiście nie o to chodzi, żeby się w ogóle nie złościć. Tylko żeby zdecydować, wybrać w danej sytuacji, czy wyrazić tę złość, czy jednak zaproponować współpracę i najzwyczajniej w świecie osiągnąć cel.

Rozmowa, jak to rozmowa, o wszystkim. Na przykład o głowie pod Wawelem. Że jest duża i że jest Kazimierza Wielkiego. Głowa większa od człowieka. Nie widziałam jeszcze.

A ojczyzna, to gdzie? Właśnie nie wiem, gdzie.

Siedzimy. Na oknie kawiarni wiruje wiatrak, trochę chłodzi, miesza powietrze. I nagle w ten wir, w ten ruch, wpada piórko, białe, małe leciutkie piórko. Przelatuje po mojej prawej, już daleko od okna. I we mnie pojawia się myśl: „polecieć za nim czy puścić wolno?”

Ta jedna chwila, mgnienie przecież, było dla mnie niezmiernie ważne. Magiczne. Ruch i moje zatrzymanie. Tak samo ważne, jak słowa, które ktoś zdecydował się napisać na krzyżu. Postawić ten krzyż, wcześniej wnieść go na górę. Usypać kopiec, ogromny, wysiłkiem wielu rąk.


Nadać temu znaczenie. Znaleźć słowa. Warte, by je utrwalić. Albo zrobić coś innego, nie słowami, ziemią zrobić. Coś równie ważnego, jak dla tamtych jest: Bóg, honor, ojczyzna.

wtorek, 16 lipca 2013

wolność, przykłady

[taka spontaniczna litania, zainspirowana lekturą]
wolność (do i od), przykłady

wolność:

- od mojego wyobrażenia o tym, kim jesteś

- od twojego wyobrażenia o tym, kim jestem

- od tego, co myślałam wczoraj

- do dotykania

- do niedotykania

- do popełniania błędów

- do brania odpowiedzialności za skutki tego, co robię i czego nie robię

- od myśli o umieraniu

- do tworzenia świata

- do pozwalania światu, żeby był taki, jaki jest

- od wymogów logiki

- do picia kawy:)

- do słów i ciszy

- do śpiewania tak głośno, jak potrzeba

- do tego, żeby się śmiać i płakać

- do nagości

- do posiadania własnej jaskini

- do rozmowy z przyjacielem

- do bycia sobą

- do przeczucia, że nie jestem tylko sobą

...

nie myśl

Nie myśl, że jestem moimi wczorajszymi słowami.
To jedna z pułapek w rzece życia.

niedziela, 7 lipca 2013

Płaszów

Używam słów dla ich piękna albo żeby coś zostało opowiedziane. Czasem z trudem je znajduję, szczególnie na wdechu zachwytu. I postrzegam, że rzeczywistość, którą słowa chciałyby posiąść, poddaje się temu jedynie na własnych zasadach.

Wczoraj na Kazimierzu zakończył się Festiwal Kultury Żydowskiej, który w tym roku przysłał mi w darze Tal El, siostrę z Izraela. Po serii przypadkowych naszych spotkań, wzruszeń, wczoraj późnym wieczorem pojechaliśmy małą grupą do byłego obozu w Płaszowie. Byłam tam drugi raz. Mieszkam w Krakowie już ponad pół życia i trafiłam w to miejsce dopiero parę tygodni temu. Nie wiedziałam albo nie pamiętałam podczas tamtego długiego spaceru, gdzie jestem. Najpierw to poczułam. Kilka razy, idąc wzgórzem przez łąki, straciłam oddech. Potem, już w dole, na kamienistej drodze, ogarnął mnie wielki smutek i ból, taki do łez. Chwilę zastanawiałam się, co się dzieje i co to za miejsce. I dowiedziałam się. Umysł też mógł objąć to doświadczenie. Wtedy, idąc drogą, na końcu której zaczynało się osiedle i stała pamiątkowa tablica, pomyślałam, że chcę tu wrócić, z pewnością nie sama i medytować w tym miejscu. Wiedziałam, że to miejsce tego potrzebuje.

Wczoraj tak się zdarzyło. W rozmowie z Tal El pojawiło mi się nieoczekiwanie, że chciałabym z nią zaśpiewać. Zapytała, gdzie. I pierwsze, co mi przyszło do głowy, to właśnie dawny obóz koncentracyjny w Płaszowie. I pojechaliśmy w czwórkę.

Modlitwa słowem, śpiewem, oddechem, wspólnym tam byciem, na starym cmentarzu żydowskim, z którego w czasie wojny zabrano wszystkie macewy. Wysoko nad miastem, pod drzewem, wśród traw, kamieni, gwiazd. Modlitwa po hebrajsku, po angielsku, po polsku, po maorysku. Pieśni wznoszone do Światła. To nie była kraina smutku. To była kraina pokoju i miłości, którą można przywołać tam, gdzie to jest potrzebne. W kraju cierpiących duchów z przeszłości, śpiew do nieba.

Pieśniami przekraczaliśmy znane nam religijne pomysły na rzeczywistość. Z tradycji chrześcijańskiej zmieściła się tym razem jedynie piosenka "Always look on the bright side of life...". Tak właśnie.

Tal El pojechała dziś do Wielunia, zaśpiewać dla swojej Babci. Ja w sercu z nią jadę i też zaśpiewam.

Coś się wydarzyło. Więcej niż rozumiem. Moi bliscy zmarli są teraz w jakimś innym dla mnie miejscu. Bo ja jestem w jakimś innym miejscu. To jest krok do życia. Dziękuję.

niedziela, 30 czerwca 2013

Kazimierza ciąg dalszy

Wyszłam, kilka ulic w jedną stronę, skręt, kilka w drugą. Spotykam przyjaciółkę. Stoimy na rogu Miodowej i czegoś tam. Rozmawiamy o życiu, o tym co u nas, o światach między światami. Podchodzi mężczyzna, ma obitą twarz, bardziej z lewej, chce złotówkę, potem proponuje 50 groszy. Klnie, idzie dalej. Potem podchodzi następny. Zunka pyta: "to ty czy ja?". Bo on zaczyna mówić o tym samym, o czym przed chwilą rozmawiałyśmy, tylko głos mu się bardziej kołysze. Właściwie cały świat mu się kołysze. Chwilami zbyt mocno, żeby dało się zrozumieć. Pyta o coś, czego nie sposób odszyfrować i zaraz potem śpiewa. Wszystko jest tak dziwne, że zaczynam płakać ze śmiechu.
Facet kończy występ... jest jakiś niewyraźny. Zaprasza nas na piwo. Mówimy krótko "nie", wtedy on łapie mnie za rękę. To znaczy prawie łapie, bo ja jestem szybsza. Mówię wyraźniej "nie" i żeby mnie nie dotykał. On się obrusza. Wiem, że jak nie wyhamuje, to go uderzę. Niestety nie boję się w takich sytuacjach. Wystarczy. Dajemy sobie z Zunką buziaka i odchodzimy w dwie strony. To trwa ułamek chwili, idę szybko w stronę baru, facet za mną. Idę i ocieram łzy, bo jeszcze mi się chce śmiać i płakać. On coś tam mruczy pod nosem, że wszystkie kobiety się zmówiły, potem już nie wyrabia na zakręcie.
W barze ścieram resztki łez, strząsam z siebie dziwne dziwne, zjadam zupę sambar i idę dalej. Dookoła świata Kazimierz. Kolejne miejsce na pisanie blisko Synagogi Starej. Kawiarnia nazywa się "Satori". Jaśniej niż w "Alchemii". Tu się nie tonie w mroku.
Mocna kawa, fajny jazz. To miasto ma swoje dobre strony.

Alchemia

Jest wysoko na plecach to miejsce, w którym płonie ogień.
I rośnie kwiat.
Te kwiaty zawsze wyrastają w miejscu, w którym nic inne już nie może wyrosnąć, w miejscu spalonym do dna. Wyrastają wiele światów później, z popiołu.
Kwiat. Nie widzę go. Kiedy rośnie na plecach, nie widzę go. Obracam się powoli, ale plecy zawsze są z tyłu.

„Młodzież dzisiejsza jest zupełnie…” – dobiega z sąsiedniego stolika, z lewej. Z prawej jest ciszej. W mojej głowie zaczynam przemieniać siebie w siebie.

Pomiędzy jednym okruchem kamienia, a drugim – szczelina o ostrych krawędziach. Miejsce, w którym pękło to, co mogłoby być całością. To, za czym warto tęsknić. Tak samo warto, jak żyć warto.


Tutaj mówią nawet ściany. Im mniej kawy w filiżance, tym wyraźniej mówią. Potrzebują czasu, żebym mogła je usłyszeć. Patrzę w wielkie zadymione lustro na ścianie. Jestem. Znajduję w sobie miejsce, które sprawia, że nie stanę się tymi ścianami i tą historią, zbyt ciemną, żebym mogła ją zobaczyć. Wyjdę i zostawię ściany za sobą. Wyjdę.

sobota, 22 czerwca 2013

migawki z progu

*
Pracuję dziś w sklepie, w galerii wśród ładnych rzeczy. Ludzie wchodzą, wychodzą, uśmiechają się. Tu łatwo się uśmiechnąć. Czasem rozmawiamy, ot tak, o czymś.
Przed chwilą weszła kobieta. Zobaczyłam, a raczej poczułam jej piękno. Wyszła. Stanęłam w progu. Pomyślałam, że gdybym była mężczyzną, takim trochę odważnym mężczyzną, to spróbowałabym ją na chwilę zatrzymać. Nie wiem nawet po co.
Nie, tak naprawdę to nie musiałabym być mężczyzną, żeby to zrobić. Ale to by był przynajmniej jakiś realny pretekst, to bycie mężczyzną.
Odnajduję w sobie kogoś innego, niż mi się zdawało, że jestem. I w świecie odnajduję przestrzenie, pomiędzy.

*
Grzmi. Krople na chodnik, chłodzą. Prognoza pogody nie wie o deszczu. A może to nie deszcz, może to tylko tak. Stoję w progu.
Blisko, zaraz po przeciwnej stronie ulicy (to bardzo wąska uliczka), z zielonego opla wychodzi trzech mężczyzn. Otwierają bagażnik, wyjmują rzeczy, przebierają się. Przyciągają uwagę ich zielone stroje. Na to zakładają kamizelki kuloodporne. Na tylnym siedzeniu broń. Przypinają różne rzeczy do siebie. "Nie są fachowcami" - myślę, żeby osłabić efekt. Coś im tam spada. Magazynek stuknął o płytki. Ciemne okulary. Zieleń mundurów, auta - las by ich dobrze krył.
Grzmi. Słychać helikopter. Obok przechodzi dziewczyna, w ręku trzyma "Biegnącą z wilkami". Krople coraz bardziej.
Zauważam, że ci uzbrojeni mężczyźni wzbudzają mój niepokój. Świat wygląda inaczej przez chwilę, mniej zwyczajnie. Umysł chętnie by znalazł wyjaśnienie. I znajduje: może to ochrona, dwa kroki dalej jest bank; nie, to pewnie jakiś pokaz. Dwóch odchodzi, potem jeden wraca. Stoi przy aucie, patrzy w szybę, poprawia sobie beret. Takie bordowe berety mają, jakieś znaczki na mundurach, nie rozpoznaję.
Poprawia beret. Nie, to nie może być żołnierz, jakiś model. Może jednak film kręcą. Wsiada za kierownicę. Komunikują się z kimś zdalnie, mikrofony i głośniczki przy uchu. Potem scena: nadjeżdża czarne auto, to zielone wyjeżdża na środek, tarasuje przejazd. Mundurowych przybywa, w kilku mierzą z broni w kierunku czarnego samochodu. Rozglądam się za kamerą. Spokojnie, jest. Na czarnym bmw tabliczka "nowożeńcy". Młody w garniturze wysiada, z bagażnika wyciąga flaszki, daje okup. Młoda w bieli, całusy, szybkie uściski dłoni, powodzenia. Ktoś trąbi z tyłu. Ludzie chcą jechać, a nie ma jak wyminąć.
Przechodnie patrzą niepewnie na uzbrojonych, dużo tu turystów. Widzę, jak się zatrzymują, gasną słowa i uśmiechy, potem rozpoznają grę, idą rozbawieni dalej.

Przez chwilę myślałam o wojnie. Takie dotknięcie strachu, że mundur, broń, mogłyby nie być jedynie rekwizytem. I ta umowność świata, w którym prawdziwe miesza się z zamaskowanym, naturalne z mniej lub bardziej udaną reżyserką.

Przez niebo przetacza się burza.

*
Następną historię w swoim życiu zmyślę. Będzie taka jak chcę?

czwartek, 20 czerwca 2013

21 czerwca

Letnie przesilenie.
Czternaście lat temu nad ranem umarł mój Tato.
Za pięć dni będzie podwójna rocznica - mojego ślubu, której w tym roku już nie obchodzę. I śmierci Brata. Tę będę obchodzić zawsze.

To niby banalne, że codziennie coś we mnie umiera. A jeśli nie codziennie, to naprawdę często. Małe śmierci, duże śmierci. Uciekam przed nimi, nie chcę słyszeć telefonu w nocy, nie chcę słyszeć bólu w sercu. Nie chcę braku oddechu i zastygnięcia ciała. Nie chcę straty, końca, pożegnania, zachodu słońca, przejścia z jasności w ciemność. Opieram się śmierci. Opieram się życiu.

Ten czas teraz, taki wymagający. Może jednak poprosić... Może mógłby umrzeć już we mnie strach przed bliskością. Gdyby strach w ogóle mógł umrzeć.

Powoli. Delikatnie.

Mogę tylko być z moim sercem i patrzeć, i czuć.

piątek, 7 czerwca 2013

o relacji

Nie będę się opiekować Twoimi granicami.
Zrób to sam/a.

Jeśli jest Mnie dla Ciebie za mało, sięgnij po więcej.

Jeśli jest mnie za dużo, proszę, nie mów, że mam taka nie być. Ja i tak Będę.
Po prostu wyjdź.

I nie myśl, że jest coś złego w wychodzeniu.

czwartek, 6 czerwca 2013

dzień niecodzienny

Dzień niecodzienny, bo innych nie ma po prostu. Bałagan. Duży. Dziecko znowu na wagarach. Bajki i gry wyłączone, ale to nie zachęca do pójścia do przedszkola. Tylko pytanie co chwilę: "dzieci idą już na spacer?". Patrzę na zegarek: "Nie, jeszcze nie, dopiero zjadły pierwsze śniadanie." Budzik nastawiony na koniec przedszkola i wiadomo, że wcześniej nie będzie gier i bajek. Takie są przywileje wagarowicza. "Mamo, pobaw się ze mną". Mama się bawi. "Chcę pić." "Zrób sobie". "Ty mi zrób." Takie pogadanki. Czytam, piszę, potem nic nie robię. Bałagan nabiera rozpędu. Nie chce mi się wychodzić z piżamy, ale uznaję, że do warzywniaka mogę w niej wyjść, wystarczy zarzucić polar. Akurat nie pada. Potem jemy naleśniki kukurydziano-gryczane z truskawkami i bananami. Kawa po raz drugi. "Mamo, pobaw się ze mną." Piżamujemy. "Mamo, czy dzieci już zjadły obiad?". Na pierwsze danie jajecznica. Taki dzień. "Co będzie na drugie?" "Pomidorowa". Kiedy zupa już jest ugotowana na miękko, wychodzi słońce. To absolutny cud. Myślę, żeby jednak wyjść z tej piżamy. Nieoczekiwanie dostaję od Dziecka trzeci mandat "za nieopiekowanie się Dzieckiem". Nie wiem, czy to już czerwona kartka i czy mam opuścić boisko. Mimo wszystko zachowuję spokój. Ubieram się. Idziemy w miasto. Dziecko przez pół godziny szuka ubrania potykając się o klocki. Przez drugie pół godziny zamienia piżamę na ubranie. Potem jeszcze przedostać się do butów, do windy i możemy iść. Znowu nie pada. Życie nabiera tempa. A nawet kolorów. Radość, nad warstwą smutku radość spotkania. To się wszystko mieści w jednym świecie.

środa, 5 czerwca 2013

smoczyca

Dziś mój dom nawiedziła Smoczyca. Nie od razu rozpoznałam, że to ona i co tu się święci. Kiedyś była stałym gościem, ale dawno jej nie spotkałam. Dziś, zanim zionęła ogniem tak na serio, siedziała pewnie w jakimś kącie i wydobywała z siebie trujące czarodziejskie mroczne opary, które zasnuwały mój świat. Robiło się coraz szarzej i ciemniej. Dobrze to współgrało z pogodą za oknem. Musiała się jakoś niezauważalnie przemieszczać i bezgłośnie siać spustoszenie. Dom dość szybko stał się nieprzytulny. Swojski bałagan sięgnął ekstremum. Potem ten dziki zwierz machnął ogonem i przywalił mi w skroń. Zasnęłam. Obudziło mnie Dziecko "mamo! pomóż, woda się leje". Udało się Dziecku odkręcić kaloryfer i zalać parkiet i kanapę. Smoczyca spokojnie mogła już wyjść z mroku i zaryczeć. Nie z powodu tej wody, tylko tak sobie, naturalnie. Dziecko się nie przestraszyło, bo przecież to tylko Smoczyca, i dalej oglądało bajkę. Zauważyłam, że jest dość ciemno. Że ta Smoczyca zwyczajnie mnie połknęła, gdzieś między jawą a snem. Wiszę głową w dół, w mroku i tylko rozpoznaję, że z paszczy potwora wystaje moja prawa stopa. Oddycham tą stopą, z nadzieją, że to jeszcze nie koniec. Że jestem Smokiem, owszem, ale nie cała ja. Myślę, jakby to zrobić, żeby wlać w Smoczycę kropelkę piwa. A piwo jest daleko stąd, za drogą, za oknem, za ścianą deszczu. Jak iść w deszcz w piżamie? Czerwień Smoczycy zawisa nad łąką. Ryczę. I ta prawa stopa, stoi na trawie, moknie. Gorąc ognia spotyka się z cichym chłodem ziemi.

tęsknota, ta nieśmiertelna

Tęsknota jest zaskakująco nierozsądna. Przestaję w ogóle wiedzieć, o czym ona jest. Na pewno nie o rzeczywistości. O jakimś świecie równoległym, przestrzeni urojonej.
- "Mam cycki" - mówi właśnie Dziecko w zabawie, dokładniej mówi tak ludzik lego do innego ludzika. 
To jest ten sam poziom absurdu.

jajko-niespodzianka

Bywa, że sytuacja daleka od wymarzonego ideału, na przykład niechciane uczucie, konflikt, problem zdrowotny, okazuje się być... darem. 
Trzeba to [tylko] jakoś rozpakować. Prezent od życia, takie jajko-niespodzianka.
Moje problemy-prezenty owinięte są tasiemką. Czasem zdarza mi się siedzieć całymi miesiącami i ją rozplątywać. Połykając łzy, niecenzuralne słowa i modlitwy o cierpliwość wznoszone prosto w chmury. A chmury leją na to.

1 czerwca

To niemożliwe, żeby deszcz i dach mogły się spotkać aż tak. To musi być Dzień Dziecka. Posłuchaj, tu niedaleko...

tak i nie

We śnie biegnę przez olbrzymi gmach, schodami w dół. Biegnę przez niepokój, bo ciemno i czyjaś obecność trochę straszy. Przez rzeczy, co spadły. Biegnę, żeby je odzyskać. To jest jak drewniany stadion, dalej przez dźwięki studia nagrań. Na palcach. Nie zakłócić koncertu. Ludzie siedzą na podłodze, wydobywają dźwięki z nieziemskich instrumentów. Bębnienie, brzęczenie, dźwięczenie. Ja na palcach. Sza. Nie przeszkadzać.
Zimna noc. Dreszcz. Budzę się. Sen trwa. Tak jak był, zanim zamknęłam oczy. W tym śnie szaro, smutno. Przyjaciółka mnie słyszy i mówi. Otwieram. Otwiera się.
Tato leci w Kosmos. W prawdziwy Kosmos ze Snu. Na daleką nieznaną Planetę. Niedaleko tej gwiazdy, co ledwie ją widać.
Wszechświat kipi, burzy się. Deszcz nie chce spłukać pyłu na drodze. Za zasłonką słońce pojawia się i odchodzi.
Nie idę. Zatrzymałam się w ciele. Płyną słowa, zdania. Słychać nadciągającą burzę. Jestem. Tym razem nie ucieknę od Siebie. Tym razem nie ucieknę.
Jest Tak i Nie.

idę

Idę z drzewami. Wczoraj całowałam szorstkie usta lipy. Dziś pod wierzbą ścisk w gardle. I deszcz.

randka

To nie jest sen, to udana randka z Kairosem. Zwyczajnie. Przychodzi do mnie codziennie, o różnych porach dnia. Najczęściej kiedy piję kawę i ona nie stygnie, zanim sięgnę dna filiżanki. Albo kiedy spotykam Ciebie tam, gdzie mam Cię spotkać. Nie tam, gdzie chcę, wymyślę, zaplanuję, wymarzę. Tylko tam, gdzie to ma się wydarzyć. A jak się nie wydarza, no to nie. Zadzieram głowę. Chmury płyną. Zapach kawy pozostał jeszcze na chwilę.

niedziela, 26 maja 2013

spotkanie i obecność

Chcę widzieć Cię w miejscu, w którym jesteś. Bez oczekiwania, że będziesz w jakimś innym. Bez myśli, że wiem, co dla Ciebie dobre. Że w ogóle wiem, co dobre. Że wiem. Zaufać temu, co Jest. Chcę widzieć Siebie w miejscu, w którym jestem. Bez oczekiwania, że będę w jakimś innym. Bez oczekiwania, że wiem.
Rzeka płynie nieustannie, woda rodzi się z ziemi, wzbija w górę, spada, omija, zagarnia, mieści się, poddaje, zabiera przestrzeń, wsiąka w ziemię, leci w chmury.
Miejsce, w którym jestem, w którym jesteś, jak kadr wycięty z życia. Jak punkt na rzece, całkiem umowny. Można o nim pomyśleć, popatrzeć na niego, można wrzucić tam kamień, który położy się na dnie i pozna moc uderzenia, ruchu. Pozna rzekę sobą. Tę część rzeki, która go dotknie.
A cały ruch nieobjęty, nieuchwytny myślą. Wszystkie słowa z wszystkich czasów. Proszę, zapominaj je. Rodzą się z ziemi. Płyną. Lecą w chmury. Spadają.
Jest miejsce, w którym jesteś.
Jest miejsce, w którym jestem.
Nie ma żadnego miejsca, dopóki trwa ten ruch.

piątek, 24 maja 2013

Changeless

Chcę być zmianą, zgodzić się na to, że każdy oddech jest pierwszy. Każdy poranek stwarza od nowa. Słyszę, Keith Jarrett, "Chengeless". Co się nie zmienia?
Z miejsca, z którego patrzę, codziennie rano wstaje to samo słońce. Dobrze wierzyć, że jutro też zaświeci. Dziś tutaj chmury i szare niebo. Można wiedzieć, czym są chmury. Można nawet być niewidomym i wierzyć w istnienie słońca, w jego chwilową niezmienność, ulotną nieśmiertelność. Albo choćby w ciepło na policzku. We wspomnienie ciepła na policzku. W oczekiwanie tego ciepła. Można wierzyć w lato, że będzie jeszcze jedno, i jeszcze jedno, i jeszcze... Że będę, że będziesz. Moje wyznanie wiary na ten poranek. Nadzieja, że potrafię wierzyć.
Przestrzeń, która się otworzyła. Którą otwieram.

niedziela, 19 maja 2013

sen Dziecka

Jakiś czas temu spontanicznie "pracowałam" metodami psychologii procesu z Tytusowym (wtedy lat 5 i pół) snem o olbrzymie. Najpierw wysłuchałam jego opowieści o tym, jak się bał i w jaki sposób próbował się ochronić w tym śnie. Potem zaproponowałam, żeby spróbował zagrać tego olbrzyma. Spytałam, jakby to było, jakby się poruszał, jakie by wydawał dźwięki? Tytus zatrzymał się, zawahał i tłumaczył, że to niemożliwe, na dowód rysował mi odcisk stopy olbrzyma i ten odcisk nie bardzo się chciał zmieścić w dużym pokoju. Ale widziałam, że oczy mu się cieszyły na bycie olbrzymem i niedługo potem zaczął stawiać wielkie kroki. Opowiadał, że nie mieści się w bloku, ani w mieście, wszystko może zburzyć. Jak tak szedł i szedł, okazało się, że jest większy niż kosmos.

środa, 8 maja 2013

spod liści


Nie rozmawiam z tym głosem. On mówi nie bądź teraz poetką, zrób krok jasny i pewny. Zaplanuj dziś i jutro, i wszystko. Wyznacz cele, realizuj, działaj. Przemyśl to sobie. Zmień to i tamto. Zburz, zbuduj, poukładaj. Powyjmuj z szuflad, spal, sprzedaj, rozdaj. Powkładaj do szuflad. Stwórz porządek świata.

Nie rozmawiam z tym głosem. Słyszę go. W głębi ziemi go słyszę. Kiedy wypełznę już spod liści, usiądę pod deszczem, pod niebem, poczuję na skórze wiatr. Wtedy odpowiem.

niedziela, 21 kwietnia 2013

tonglen


Twój czuły oddech z daleka dotyka mojego serca. Kruszy. Wypłakuję piasek. Otwieram. Otwierasz. Leczymy rany, jakie kobietom zadawali mężczyźni i rany, jakie mężczyznom zadawały kobiety. Rany, których historii nie znam, choć wiedzą o nich mój brzuch i moja joni. Nie raz śpiewałam tę pieśń bólu, którego okruchy wypłakuję teraz wzruszona napływającym ciepłem.

Zmęczona oddycham rozbrajającą troską mężczyzny i ciepłem słońca, tym samym, które rozświetla twarz każdego, kto akurat istnieje. Dopiero dotarło do mnie, że słońce jest jedno.

Krew menstruacyjna płynie przeze mnie, przez ciało, przez ziemię, przez świętą przestrzeń spotkania.

czwartek, 4 kwietnia 2013

płeć duszy

Słyszałam taki pogląd, że dusza nie ma płci, ale ja, mieszkając w ciele, dziś niewiele o tym wiem. Żyję w ciele kobiety. I idę swoją ziemską drogą. Kiedy poznaję świat, odkrywam, dotykam, smakuję, odczuwam, myślę, przekraczam granice poznania ponad zmysłami, ponad tym, co zwykłam określać słowem „ja”, docieram do miejsca, którego nie umiem nazwać ani poczuć. Ale jednak próbuję nazywać. Próbuję spotykać się w tym nazywaniu z innymi, którzy idą, każdy swoją drogą.

I kiedy otwieram oczy, widzę (w takim ogromnym uproszczeniu) świat ciała stworzony przez Ziemię i kobiecą energię oraz świat umysłu stworzony przez energię męską.

Czytam, połykam słowa. Czytam od kiedy pamiętam. Nawet kiedy jeszcze nie rozumiałam, co czytam, litery były takie smaczne. Prawie wszystko napisali mężczyźni, przez wiele, wiele wieków. Literatura piękna, baśnie, traktaty, poematy, ewangelie, rozprawy naukowe, kodeksy prawa, katechizm, poezja, dziennik, sennik, spis powszechny ludności, historia wojen. Prawie wszystko to myśl mężczyzny. Tak, wśród poetów były kobiety, ale cała nauka, religia, filozofia, teologia, przeważająca większość literatury pięknej pochodzi z planety Mars. Taki jest porządek płci w fundamencie kultury europejskiej. W tej, która ukształtowała mój umysł, intelekt i poczucie piękna. I w znacznej mierze też świat duchowy. Bo jednym jest indywidualne doświadczenie ciszy, a drugim, nie mniej ważnym, nakładające się na to opinie, przekonania, prawdy wiary, porządek istnienia, logos. Dziś otworzyłam jedną z książek De Mello. Chciałam przeczytać coś o kobiecości. Ale jak mam szukać tam czegoś o kobiecości, to jednak nie ten adres. Może jeśli długo będę szukać, to znajdę. Tym razem się nie udało.  I pomyślałam o duchowości i o tym, czym jest moja duchowość wynikająca z tego, że jestem kobietą.

Samo przekroczenie granic męskiego świata w warstwie intelektualnej było dla mnie wyzwaniem, przejściem. Jest po prostu doświadczeniem transcendentnym. To przekraczanie czasem wyglądało jak walka. I bolało. Ból kierował do ciała, które jest najbliższe. Tam mieszka kobieta. W ciele, które pączkuje, rośnie, porusza się, przeciska się przez szczelinę istnienia do światła, wydobywa pierwszy krzyk i oddycha. Nieustająco oddycha. Z otwartymi oczami i wtedy, kiedy śni, oddycha. Aż do ostatniego wydechu. Potem wraca do łona Ziemi. Ciało kobiety przeżywa cud kreacji, dotyka życia, śmierci. Krwawi. Z rytmem księżyca przywołuje sen o życiu. Przypływ i odpływ, falowanie. Burze i cisza większa niż czarne niebo nocą. Taniec i głos z brzucha. Ekstaza, śmiech i łzy. Zamieranie na wiele długich zim. Rozkwitanie wiosną. Nic stałego. Dopóki żyje, płynie, przemienia się. Kobieta. Ciało. W tym miejscu znajduję swoją duchowość. W tym miejscu ją dopełniam. Z tego miejsca mogę się spotkać z mężczyzną.

Odkrycie w sobie kobiety to początek drogi do doświadczenia jedności. Kiedy już nie ma podziału na ciało i duszę, na sacrum i profanum. Bo wszystko jest święte.

Duchowość w wymiarze szerszym niż indywidualne doświadczenie, na przykład w religii, nie uwzględnia kobiecej energii, wręcz ją wypiera. Wiedza, która może objąć wszystko, jest naprawdę unikalna. I to nie dotyczy wyłącznie naszego kręgu kulturowego. Tradycyjna tantra i inne pradawne tradycje kultu Bogini, tajemna wiedza, o której nie można przeczytać, a której można doświadczyć poprzez przekaz i lata praktyki. Ważne przestrzenie, w których duchowość otwiera się na pełnię Życia.

tęsknota


Tęsknota nie jest figurą stylistyczną. To nie jest myśl ani uczucie. Tęsknota jest wędrującą warstwą ciała. Nie ma stałego miejsca jak serce czy wątroba. Raz jest schowana głęboko, a innym razem wypełza na wierzch i może jeszcze dalej. Tworzy wtedy zewnętrzną skórę, która sięga do świata w nadziei, że zostanie zauważona, dotknięta. Sama staje się dotykiem. Sama dla siebie staje się istnieniem.

środa, 27 marca 2013

tort

"Wiem" jest jak tort. Zobaczyłam dziś kilka jego warstw. Było zimno, na chodniku leżał świeży śnieg, jak to wiosną. Buty dziecka szurały sennie po tym śniegu. Dziecko nie wiadomo czemu było cicho, a ja w tej ciszy miałam miejsce, żeby być. Pomyślałam o ciele. Najpierw poczułam, potem pomyślałam. I zobaczyłam tego "kogoś", kto wie, że ma ciało. Wie, że to ciało czegoś chce. Trochę się obawia, a trochę zachwyca tym chceniem. Dalej umysł wziął się za śmiertelność ciała. Za skończoność w czasie. I to jest wiem, które ma warstwy. Bo wiedzieć o skończoności ciała nie jest dziś dla mnie tym samym, co wiedzieć o śniegu. Śnieg mrozi moją dłoń, kiedy go dotykam. Śmierć, choć wiem, że ona jest i że to ciało w końcu ulegnie rozsypaniu, jest innym doświadczeniem. Innym wiem. Tak zjadając w swojej głowie jedną po drugiej warstwę "wiem", wędrowałam myślami do ciała i z powrotem. A ciało sobie marzło na zimnym wietrze, słuchało, jak buty dziecka szurają o chodnik, czuło dotyk ubrania. Ta, która wie, uśmiechała się. Potem zaczęła szurać butami. I marzyć.

środa, 20 marca 2013

Równonoc nad rzeką

To był mój pierwszy raz, kiedy zrobiłam Marzannę i utopiłam ją w rzece. Kukła symbolizująca boginię śmierci, która pomaga przejść z czasu zimy i ciemności, do nowego. To przejście trwa dłużej niż chwila w czasie, prowadzi z mrocznego snu - w życie.

Śpią w gawrach niedźwiedzie, śpią w bajkach królewny, śpią marzenia. Uśpiona moc zaprasza, żeby ją przebudzić, objąć. Natura sama w sobie ma siłę potrzebną, by przywołać śmierć i również siłę do tego, żeby przynieść odrodzenie. Nastaje wiosna, ten czas, kiedy trawa przebija się do słońca po długiej, trwającej wiele miesięcy nocy. Człowiek współbrzmi z naturą, ale też sam wybiera, stawia stopy na ziemi, tworząc własną ścieżkę.

Moją Marzannę uszyłam z kwiecistego materiału, do jej głowy wpakowałam to, co symbolizuje wszystkie sprawy, których nie będę już dalej nieść. Kilka przedmiotów. Z nich najważniejsze dla mnie korale od Janki. Janka zmarła trzy lata temu. Wybierając dziś korale uczciłam jej pamięć, ale też zdecydowałam się coś zamknąć. I coś rozpocząć. To nowe, to równowaga między tym co kobiece i męskie, między dawaniem i przyjmowaniem, między byciem aniołem i byciem człowiekiem. To czas miłości, która obejmuje również tego, kto kocha. To czas i świat, w którym kobieta szanuje mężczyznę i mężczyzna szanuje kobietę.

W dniu zrównania dnia z nocą wiatr targał powierzchnię wody, w której przeglądało się jasne słońce. Tuż obok Smoczej Jamy biegały dzieci, wysoko nad miastem szybowały trzy duże czarne ptaki. Gdyby to była wieś, pomyślałabym, że przyleciały dziś bociany.

Marzanna popłynęła, a ja poszłam i nie obejrzałam się za siebie. Przejście Równonocy wywróciło mój żołądek na lewą stronę. Nie spodziewałam się tego silnego uczucia. To są jednak drzwi. I wybór, żeby przekroczyć próg, prowadzi do czegoś realnego. Symbolika rytuału otwiera umowny czas i umowną przestrzeń, w której naprawdę dzieje się zmiana. 

Dzień dobry, wiosno.

wiosna

Jestem snem, moim. Codziennie budzę się nowa, a potem zasypiam. W międzyczasie się rozpoznaję. Kreślę kreski, na kolorowo. Przychodzą do mnie dźwięki. Głaszczę słowa, te same. Ciało kobiety ubieram w zgrabne myśli. Posypuję piaskiem miejsca po śladach stóp. Oglądam księżyc. Lubię deszcz, kiedy pachnie ziemią. Jutro będzie wiosna. Zaraz.

piątek, 15 marca 2013

szkic w windzie

"Tracę cię, to pewnie dlatego, że wsiadłaś do windy" - usłyszałam parę dni temu przez telefon. Tak właśnie było, że moja komórka zgubiła zasięg, kiedy jechałam do góry. Wznoszenie się, zmiana. Ktoś, kto jest, potem przestaje być. Nie bliskość, która przychodzi i odchodzi, ale suma wielu wyborów. I wcale nie dlatego mnie tracisz, to nie dzieje się teraz. To nie ta winda nas sobie zabrała. Tak wybraliśmy.

poniedziałek, 4 lutego 2013

tęsknota i kości

Podobno nic w przyrodzie nie ginie. A Miś Przyjaciel zginął, tyle że w bardzo szeroko pojętej przyrodzie. Najprawdopodobniej został w tramwaju linii 50,  w święto Trzech Króli. Miś był z Tytusem od czwartego dnia życia. Tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąt dwa dni. I ani jednego dłużej.

„To jest mój Tytus” – tak o misiu powiedział kiedyś mój Syn. Różnym zabawkom nadał imiona, a ten nazywał się zawsze Przyjaciel. Tytus starał się nigdy z nim nie rozstawać, dzień i noc. A ja dbałam o to, żeby Miś zawsze był z Tytusem. Od ciągłego głaskania stracił nos, uszyłam nowy. Przeszedł chirurgiczne eksperymenty z użyciem kuchennego noża, nieraz trzeba było go ratować z opresji.

Przez ostatnie tygodnie Tytus czasem pyta: „Mamo, kiedy się znajdzie Miś?”. A ja odpowiadam „Nie wiem, Kochanie.” I czuję smutek, ale też cichą nadzieję. Obdzwoniłam biura rzeczy znalezionych, byłam na pętli tramwajowej. Szukałam w innych miejscach, bo z tym tramwajem to nic pewnego.

To już się Misiowi kiedyś zdarzyło, w ostatnie wakacje. Wtedy Darek narysował z pomocą Tytusa portret pamięciowy Misia, na ścianie domu w Kikowie zawisł list gończy i w poszukiwaniach wspierała nas setka osób. Miś nie wrócił na noc do domu, trudno było zasnąć. Ale już następnej nocy dzięki Danusi Tytus miał go z powrotem w rękach i Miś spał z nami w pokoju, zamiast wylegiwać się na trawie i patrzeć w miliony gwiazd na niebie.

Teraz minęło wiele nocy. Tytus śpi z czarnym filcowym kotkiem i na dokładkę całym stadem pluszaków, które ledwie się mieszczą w łóżku. Wchodzimy w czas poznawania, jak to jest czekać na coś co odeszło, z nadzieją, że wszystko będzie jak dawniej. Trochę w oczekiwaniu szczęśliwego przypadku, cudu, nieoczekiwanego zakrętu losu. To jest czas poznawania tego „nie wiem” i „nigdy”, i „na zawsze”. Próba odróżnienia tego, czego tak ogromnie się pragnie od tego, co po prostu jest.

Dla mnie to też czas refleksji nad stratą, tęsknotą, nadzieją. W moich uczuciach współbrzmią inne pożegnania. Najbardziej z bliskimi, tymi których kochałam, a którzy odeszli.

Tracimy w życiu ludzi, rzeczy, związki, pracę, czasem części siebie. Niektóre straty są nieodwracalne. Śmierć. I ta ciągła już czyjaś nieobecność. Rozstanie. Kiedy to co jest, staje się wspomnieniem.

Jak odnaleźć jasną stronę straty, pożegnania?

Trudna jest niepewność, nadzieja, która może żyć długo, zbyt długo. Kiedy dotkniesz martwego ciała, wszystko staje się jasne. Nawet, jeśli umysł nie jest zdolny tego przyjąć, to w końcu się obudzi. Rozpozna namacalną ostateczność tu na ziemi. I potem serce otwiera się na lament. A po okresie żałoby przyjdzie przedwiośnie, wiosna, nowe.

Kiedy nie ma tego ciała i kości, smutek związany ze stratą kogoś, czegoś ważnego, wciąż czepia się nadziei. I karmiony nadzieją, pozostaje smutkiem na długo.

Miś Przyjaciel pozostawił po sobie takie puste miejsce i czas, w którym może przypomnieć się ślad z przeszłości. Czasoprzestrzeń żalu i smutku.

Dziś podejrzewam, że ból Dziecka jest mniejszy niż mój. Na początku martwiłam się zmartwieniem Tytusa, chciałam zatroszczyć, zadbać o Jego uczucia, coś zrobić, ale zobaczyłam, że to bardziej we mnie rezonuje smutek straty.

Miś Przyjaciel ożywia tęsknotę i przywołuje wszystkie moje pogubione Misie. 

piątek, 25 stycznia 2013

kosmos

Jest Kosmos. Nawet w najciemniejszej ciszy słychać dźwięk poruszających się światów. Pędzą po swoich torach i drży od tego serce każdej istoty. Taka dajmy na to Ziemia, ma własna orbitę. Wie skąd, dokąd, którędy. Kołuje, toczy się, kręci, bez ustanku. Wielki porządek. Nieimprowizowany ruch. Gwiazdy, planety, komety, księżyce, czarne dziury, a wraz z nimi morza, góry, studnie, trawy, ptasie pióra, okruchy chleba, koty, ludzkie dłonie. Wszystko. Siedzę nieruchomo, jest cicho i ciepło. I skądś wiem, że jestem częścią ruchu.

Drogi nie mają początku ani końca. Jasno określone i nieobliczalne. Sięgam umysłem świetlne lata, mam świadomość własnego oddechu i otwartych ze zdziwienia ust. Umysł przypomina mi o sercu. Ono gna z tą samą prędkością. Kiedy zamknę oczy i popatrzę na słońce, widzę siebie na karuzeli.

Za oknem szybują śnieżne płatki. W górę i w dół, setki tysięcy białych fraktalnych istnień. Ulotnych i niepowtarzalnych. I miliony innych punktów we wszechświecie, poza granicami mojego poznania. Wśród nich znajduję takie miejsca, wokół których krążę we śnie. Dniem i nocą. Trajektorie myśli odnajdują swoje drogi. Jasno określone i nieobliczalne. W sercu jest ciepło. Bardzo ciepło.

Śnieg zasypuje ślady kroków. Biały kosmiczny dywan.

wtorek, 22 stycznia 2013

złość, piękność

Z pewnością każdy zna powiedzenie „złość piękności szkodzi”. Przypomniało mi się dziś, kiedy rozmyślałam po tym, jak rano krzyczałam i na dokładkę trzasnęłam drzwiami. Złość nieoswojona, jeszcze potrzeba mi czasu, żeby się nauczyć, co z nią robić. Przede wszystkim, żeby móc wybrać, co zrobić.

Zaczęłam od tego, że przeprosiłam Pięciolatka za to, że musiał być świadkiem mojego burzliwego występu. Podejrzewałam, że było mu z tym trudno. Powiedział mi, że się bał. Rozmawialiśmy chwilę o złości i o uczuciach. Potem wyjęłam kartki, kredki i chociaż oboje bardzo rzadko to robimy, usiedliśmy do rysowania. Wybrałam fiolet i nakreśliłam spiralę. Tytus był szybki i zanim wymyśliłam, co będzie na mojej kartce, pochwalił się gotowym obrazkiem: „zobacz, jaka błyskawica!!! A to jest tornado”. Błyskawica naprawdę zrobiła na mnie wrażenie. Tytus zaczął mówić o tym tornado i co ono może. Poczułam energię w ciele i zapytałam, czy zatańczymy. No i zatańczyliśmy to tornado. Mocno. Tytus jeszcze powiedział, że tornado zabiera ludzi. Porywa ich do innego miasta. I tornado jest w niebie. Tyle się dowiedziałam. I jeszcze więcej z samego tańca, z ruchu, z ciała.

Wróciłam później do swojego rysunku. Podwójna spirala zwijała się albo rozwijała (zależy, z której strony patrzeć). Jak wir, jak ten taniec tornada sprzed chwili. Dołożyłam do fioletu kolor, który Tytus nazwał „trochę woda, trochę trawa”, trafnie. Tytus chciał rysować to samo, wybrał kredki w kolorach ognia i ziemi. Długo nam zeszło na wypełnianiu konturów.

Złość wiruje, porywa, straszy; mówią, że odbiera piękność. Może mówią tak ci, którzy wolą się bać, niż ją spotkać. Kiedy zatańczyć tornado, kiedy zatańczyć złość, można poczuć, jak pulsuje krew, jak bije serce, jak ono żyje.

piątek, 4 stycznia 2013

o zakochaniu (patrząc z odległości siedmiu tysięcy kilometrów)


Snucie teorii na podstawie jednego przypadku metodologicznie przypomina grzebanie w fusach od kawy. No to pogrzebmy.

Od kilkunastu miesięcy przyglądam się uczuciu zakochania. Obserwuję zjawisko zwykle od środka, przenosząc czasem punkt siedzenia na zewnątrz, o ile jest to akurat możliwe. Ponieważ metodologia jest taka, jaka jest, nie będę się silić na definiowanie samego stanu zakochania. Proponuję, żeby każdy z Czytelników zrobił to na własny użytek.

Obserwacja zakochania najbardziej kojarzy mi się z analizowaniem stanu pogody. Pogoda jest czymś zewnętrznym wobec człowieka i raczej mu się przydarza. Wydaje się, że niewiele można zrobić z tym, czy świeci słońce, czy pada deszcz i ile milimetrów, jaka temperatura, czy jest tęcza, czy jest burza, z której strony wieje i czy jest z czego lepić bałwana. Chociaż jeśli motyle skrzydła są w stanie poruszyć masy powietrza i spowodować huragan na drugiej półkuli, to może jednak ma znaczenie, w jaki sposób machamy ręką? I to całkiem serio. Efekt motyla nie pochodzi z dziedziny poezji. Jest jak najbardziej mierzalny i opisywalny przy pomocy równań różniczkowych w pięknej dziedzinie matematyki, jaką są układy dynamiczne.

A o zakochaniu matematyka milczy. Pozostaje obserwacja i wspomniane już fusy. Otóż z moich wieloletnich doświadczeń i ostatnich obserwacji, na które skazał mnie los i wrodzona ciekawość wynika, że w zakochaniu niczego nie da się zmierzyć niczym, ani też w żaden sposób wyjaśnić. I na tym można by poprzestać, ale jednak widzi mi się ostatnio pewna prawidłowość, która właściwie trochę mnie zawstydza.

Prawidłowość tę odkryłam, przyglądając się falowaniu stanów okropnej wewnętrznej zawieruchy i dzikiej tęsknoty następujących po (i przed) okresem słodkiej ciszy i spokoju, a nawet uśpienia. W poszukiwaniu przyczyn, po których pojawiają ekstrema, początkowo nie znalazłam nic. Wydawało się, że nagle uderza niewidzialny piorun i już po mnie. A potem, tak samo nagle, jak ręką odjął, jestem sobie tu nieporuszona. Aż zobaczyłam korelację. To moje ciało, z księżycowym rytmem, narzuca emocjom rację istnienia. Nieustająco, nieuchronnie otwiera się i zamyka joni w swoim czasie, nie zważając, co „ja” na to. Niby takie proste, naturalne. Rytm, który kiedyś się zaczął i kiedyś się skończy. Życie w ciele kobiety. Życie, które rozpala oczy i duszę. I wysyła tę duszę na poszukiwanie, w świat.

Tyle dziś o zakochaniu.

Trochę przymrużam oko, kiedy tak patrzę. Trochę przez to się dystansuję. Od pogody? Od ciała? Od natury?

Chcieć widzieć miłość, która nie jest stanem zakochania powodowanym porywem wichru. 
Chcieć widzieć miłość. Chcieć widzieć Ciebie. I Siebie.