środa, 31 lipca 2013

przez rzekę

Wieczór. Patrzysz, jak czeszę włosy przed lustrem. Całujesz mnie w policzek. Połykam łzę, wychodzę. Wiesz, że nie wrócę dzisiaj. Nadstawiam drugi, połykam to wszystko. Ciebie. Przyśniłeś mi się, to musiało tak być, że się przyśniłeś.

Rano. Jestem. Czeszę włosy. Zasłaniam ciało ubraniem. Przechodzę przez rzekę. Wsypuję do niej garść popiołu. Garść po tym, co płonie. Patrzę w dół. Fale są spokojne i głębokie, widzę tylko ich łagodne grzbiety. Kołyszą stadami, miękko. Nie wyłania się kształt. Serce rozsypane i całej reszty nieznaność. Ziemia kręci się wokół Słońca. Ja też.

Wieje wiatr.

poniedziałek, 29 lipca 2013

starość

Ostatnimi dniami zobaczyłam kilku starych ludzi, w mieście. 

Mężczyzna siada ostrożnie, trzęsą mu się ręce, bardziej lewa. Drży cała. Wiem, że on też drży, tam w środku. Trzyma dłonie na siedzeniu fotela. Na przystanku mocno się podpiera, wstaje, wychodzi, powoli, ostrożnie. Jest taki kruchy. 

Mężczyzna siada koło mnie w autobusie, chociaż są inne wolne miejsca. Zagaduje. Czy to miejsce czekało na niego? Czy jadę daleko? Samotny jest, mówi. A już dziewiąta dziesiątka. I ma wysiąść za Parkiem Decjusza, tam jest taki mur po prawej, pamięta, że za tym murem. Bo jedzie do lekarza. A żona dawno umarła. I jak tak wyjdzie z domu, to ma ochotę z kimś porozmawiać. Podrywa się wolniutko ze trzy razy, kiedy mijamy mur, ale to jeszcze nie ten, mówię mu, jeszcze parku nie było. Pyta starszą panią, gdzie ten szpital na Kasztanowej. Ona, że wysiądą razem. Cieszą się z tego, że razem. Wychodzi, uśmiecha się.

Zmarszczki i plamy na skórze, na ciele, które już długo w tej podróży. Wolny oddech, chód niepewny, słabość. Od dawna wiem, że być może się zestarzeję. Ale zawsze bliżej mi było myślą do śmierci niż do starości. Obie z daleka są trochę abstrakcyjne. Tak jak wszystko, czego się nie przeżyło.
Śmierć to coś, co może się zdarzyć. Starzenie się trwa latami.

Zestarzeć się razem. Podwójna abstrakcja. Babcia i Dziadek, pamiętam ich dwoje. A zupełnie, jakbym nie wiedziała, co to znaczy.

Przejście od myśli o śmierci do myśli o starzeniu się jest jak odwrót w stronę życia.

takie tam, kulinaria

Ugotowałam właśnie zupę na późne śniadanie. Nie wiem, jak ją nazwać, bo takiej jeszcze nie robiłam. To trochę głupio gotować zupę, jak termometr w słońcu pokazuje 41, ale alternatywą było pójść do sklepu... i to sama nie wiem po co, może po lody truskawkowe.
W każdym razie zupa jest. Wsypałam za dużo kurkumy. Da się wsypać za dużo, wystarczy przechylić opakowanie z przyprawą i być myślami gdzieś indziej. Zupa wyszła blado. Może jakbym dodała ogórek kiszony? Nie mam ogórka. Ale mam cytrynę. Uhm, za kwaśna. No to trochę miodu. Gorzej. Ale fajnie, nigdy do zupy nie dodawałam miodu. Jeszcze… hmm.. co by tu jeszcze? Chili! Trafione. Ten miks jakoś się broni.

W życiu też tak mam, że robię coś, popełniam błąd. No to potem naprawiam. Naprawiając popełniam następny. Po ponad czterdziestu latach ćwiczeń… uczę się powoli doceniać błędy, które kiedyś tam popełniłam i dawać sobie prawo… do kolejnych.

sen, migawka z podróży

Co sen, to podróż. Gubię rzeczy, zapominam. Dzwonię do przyjaciela, umawiamy się, że się spotkamy, już niedługo, bo to sen. Nie wiem, gdzie są okulary, nawet tu nie pozwalam sobie nie widzieć wyraźnie. Cały sen ich szukam, sięgam dłońmi dookoła, gdzieś tu przecież były. Są mi potrzebne. Przyzwyczaiłam się do tego, że są mi potrzebne. Śnię przyzwyczajenie. Jak już je znajdę, a przecież nie znajduję, to wtedy… Zupełnie nie wiem, co wtedy. Może spadnie zasłona.
Gubię jeszcze laptop i inne rzeczy, o których na jawie już nie pamiętam, a tam takie ważne były. Dziecko wlewa mi wodę do torby podróżnej. Suszę telefon. Wsiadam w tramwaj. Wiezie mnie w przeciwną stronę. No to wracam, innym. Tramwaj jak loteria. To tylko sen. To tylko ja, w podróży.

sobota, 27 lipca 2013

pamiętasz to, co ja?

„Pamięć to szczególny rodzaj percepcji: nie odwzorowuje dokładnie wydarzenia. W tym sensie jest procesem, w którym organizm tworzy gestalt (strukturę funkcjonalną) doświadczenia. Gestalt może być wierną reprezentacją prawdziwego wydarzenia, ale równie dobrze może być interpretacją złożoną z niezwiązanych ze sobą danych pochodzących z różnych zdarzeń – mozaiką. To dlatego naoczni świadkowie często podają zaskakująco różne opisy jednego wydarzenia.”

Powyższy fragment pochodzi z książki Petera Levine’a „Obudźcie tygrysa. Leczenie traumy”.
Levine w jednym z końcowych rozdziałów pisze o badaniach nad ludzką pamięcią. Zachwyciło mnie to. Nie istnieje w mojej głowie zapis wydarzeń. Nie ma go tam. Nie mieszka w tej głowie nikt, kto zrobił nagranie klatka po klatce i do kogo mogłabym zastukać, żeby mi odtworzył film. Filmu nie ma. Mogę przywołać przeszłość teraz. Ale to będzie film z teraz, a nie z wtedy. W tym filmie oprócz tak zwanych faktów mogą pojawić się zdarzenia późniejsze od tych, które właśnie sobie przypominam, a które z jakichś powodów mi się kojarzą, mogą do tego dołączyć jakieś przemyślenia, echa późniejszych rozmów. Istotne w zapamiętywaniu są emocje. Więcej – one są niezbędne. We wspomnieniach przywołane zostaną jedynie te doświadczenia, którym towarzyszyły uczucia czy też emocje.

Kilkanaście lat temu byłam w kinie z moim ówczesnym partnerem, z którym właśnie się rozstawaliśmy. To rozstawanie trwało długo i jeszcze próbowaliśmy coś naprawiać, ale było ciężko. Tak właśnie, długo i ciężko. Film nosił tytuł „Wierność”. Historia wzbudziła nasze emocje, mnie się film podobał, jemu nie. Mówił dlaczego. Oczywiście nie pamiętam szczegółów tej rozmowy. Ale w pewnym momencie poczułam, jakby mój umysł wyrżnął w krawężnik. Otóż spieraliśmy się o jakiś fragment filmu. Ocenialiśmy oboje postawę któregoś z bohaterów, chyba kobiety, którą odgrywała Sophie Marceau i spór dotyczył sceny, w której ktoś umiera, a dokładnie miał taki kształt, że ja mówiłam, że ona wtedy weszła do pokoju, a on, że nie weszła. To było chwilę po wyjściu z kina. To była bardzo wyraźna, długa scena w filmie, nie jakieś sekundy, które można przeoczyć, przespać.
Najpierw się kłóciłam, ale kiedy uświadomiłam sobie, że prawda jest tylko jedna, a byłam też pewna, że mój partner jest szczerze przekonany do swojej racji, wywróciłam umysł jak skarpetę na lewą stronę. Zrozumiałam, że jedno z nas nie zapamiętało czegoś, bo prawdopodobnie nie chciało zapamiętać. Pamięć zrobiła coś po swojemu. Po coś. W tym filmie była kobieta, mężczyzna, ich zakochanie i jeszcze ich pogmatwane losy. I na tej ulicy po wyjściu z kina była kobieta, mężczyzna, ich kiedyś zakochanie i ich pogmatwane losy. I ten film wystarczająco poruszył emocje, żeby pamięci udało się rozminąć z faktami. Nie zależało mi już na forsowaniu swojej racji ani też sprawdzeniu, kto się myli. Zrozumiałam, że myli się pamięć. Że tak ma.

To uświadomienie wróciło do mnie niedługo później. Rozmawialiśmy o nas, o związku i weszliśmy w tę część dialogu między kobietą i mężczyzną, kiedy oboje próbują coś naprawić, wyjaśnić i to się zwyczajnie nie udaje. Dialog wyglądał mniej więcej tak: „a bo ty wtedy…”; „nie, nieprawda to przecież było tak, że ty…” 
I nagle przypomniała mi się tamta ulica, tamta scena, ulica świętej Anny, droga z Kina pod Baranami. Dotarło do mnie, że teraz jest dokładnie tak samo. Rozmawiamy o przeszłości. Przywołujemy fakty. Sięgamy po nie w najlepszej wierze, że te fakty mogą jakoś pomóc. I zrozumiałam, że to niestety nie działa. W tamtej chwili zdecydowałam, że już więcej tego nie zrobię. Nie będę przywoływać zdarzeń z przeszłości po to, żeby argumentować, wyjaśniać, budować związek teraz. To mi się udaje. Nie podejmuję zupełnie takich rozmów. Staram się zawsze zapytać siebie od nowa. Jak mam teraz? Co czuję? Czego chcę? Czego chcesz? Co jest potrzebne. Dokąd chcemy iść…

Kim jestem? Kim jesteś? Kim jesteśmy? Teraz.

„Pamięć o tym, gdzie byliśmy i co robiliśmy, wpływa znacząco na nasze świadome i nieświadome poczucie tożsamości.” [Levine]


Otwieram oczy, dotykam. Tak, gubię się też. Ale staram się nie szukać wyjaśnienia, dla tego co jest, w przeszłości.

piątek, 26 lipca 2013

coś równie ważnego

Boże, honorze, ojczyzno… tymi słowami chciałabym dziś zacząć. Słowami, które przywitały mnie na Sowińcu. Wyrył je ktoś na wielkim drewnianym krzyżu. Wielki krzyż i wielki kopiec Piłsudskiego.

I ławka naprzeciwko, jedna z wielu. Na niej siedzę, trochę odpoczywam, trochę się chłodzę w cieniu po leśnym spacerze.

Spacer zaczął się od ostrzeżenia. Mniej więcej w piątej minucie mężczyzna idący z naprzeciwka zagaił jakby nigdy nic: „pani się tak nie boi sama do lasu?”. „Nie” – odpowiadam, bez zastanowienia. „Bo ja to uciekam. Może razem?” – pyta. Uznałam, że lepiej będzie domknąć tę przemiłą konwersację wieloznaczną ciszą i nie precyzować już, czy razem do lasu, czy uciekać. Mężczyzna miał piękne oczy, ale oczy to nie wszystko, szczególnie w lesie.

No i wracam do Boga, honoru, ojczyzny. Otóż siedzę pod kopcem, patrzę na ten krzyż i nie wiem, co myśleć. Ojczyzna, patriotyzm, no zupełnie nie wiem.

Parę minut później robi się na temat. Dzwoni do mnie Dziadek mojego Syna, chwilę gawędzimy miło, wspominam, że się dodzwonił pod kopiec. A On, że się do tego kopca przyłożył, troszeczkę, bo jedna taczka ziemi w tej górze jest jego. No proszę. Świat jest mały. I można przez komórkę porozmawiać o czymś, co zdarzyło się jeszcze przed drugą wojną światową. Uświadamiam sobie, że rozmawiam właśnie z byłym powstańcem z 1944 roku.

Bóg, honor, ojczyzna. Mimo wszystko nadal nie wiem. Opowiadanie to nie to samo, co wewnętrzne doświadczenie.

Minęło od tamtej ławki, od lasu, od kopca, ponad pięć godzin, a moje wiedzenie się nie wykrystylizowało. Dobrze, że to nie koniec dnia.

Najbliżej zrozumienia byłam w „Spokoju” na Brackiej. Ale nie uprzedzajmy wypadków. Najpierw „Nowa Prowincja”, też Bracka, po sąsiedzku. W toalecie czytam na ścianie tekst, który zaczyna się od słów „Bóg jest iluzją”. Tekst jest dłuższy, w języku angielskim i stał się zaczątkiem spontanicznego dialogu na wall’u. Nie chce mi się być w tej toalecie dłużej niż potrzebuję, więc nie dowiaduję się wszystkiego o Bogu, który jest iluzją. Zapadają mi w pamięć nadzieja, ciemność, tyle. Potem właśnie „Spokój”, kawiarnia, wzornictwo lata siedemdziesiąte albo coś koło tego. Spotykam dwie Kobiety, po to tu przyszłam. Dzień jest gorący, leniwy, żeby nie powiedzieć, spokojny. Siedzimy, coś tam do siebie mówimy, coś do siebie milczymy. Poznajemy trochę siebie, a trochę światy, które nam się wdzwaniają. Rozmawiamy o sprawach ważnych i błahych.

O światach przez telefon kilka słów. Otóż wsłuchując się w ekwilibrystykę logistyczną i międzyludzką koleżanki, która skutecznie rozwiązuje problem na odległość, uświadamiam sobie, że kobieta może wybrnąć z sytuacji potencjalnie konfliktowej, pozostając jednak uprzejma. Miękkość, łagodność to nie tylko dar i ozdoba. To też narzędzie. Widzę, jak telefon komórkowy umożliwia dystans wystarczający, żeby spokojnie pooddychać, policzyć w myślach do dziesięciu, albo coś koło tego, i załatwić sprawę zamiast przyjmować zaproszenie mężczyzny do walki. To mnie zachwyca. Już odkryłam wcześniej, że niestety straciłam sporo czasu i energii na walki z mężczyznami. A teraz zobaczyłam, że można tego nie robić. Oczywiście nie o to chodzi, żeby się w ogóle nie złościć. Tylko żeby zdecydować, wybrać w danej sytuacji, czy wyrazić tę złość, czy jednak zaproponować współpracę i najzwyczajniej w świecie osiągnąć cel.

Rozmowa, jak to rozmowa, o wszystkim. Na przykład o głowie pod Wawelem. Że jest duża i że jest Kazimierza Wielkiego. Głowa większa od człowieka. Nie widziałam jeszcze.

A ojczyzna, to gdzie? Właśnie nie wiem, gdzie.

Siedzimy. Na oknie kawiarni wiruje wiatrak, trochę chłodzi, miesza powietrze. I nagle w ten wir, w ten ruch, wpada piórko, białe, małe leciutkie piórko. Przelatuje po mojej prawej, już daleko od okna. I we mnie pojawia się myśl: „polecieć za nim czy puścić wolno?”

Ta jedna chwila, mgnienie przecież, było dla mnie niezmiernie ważne. Magiczne. Ruch i moje zatrzymanie. Tak samo ważne, jak słowa, które ktoś zdecydował się napisać na krzyżu. Postawić ten krzyż, wcześniej wnieść go na górę. Usypać kopiec, ogromny, wysiłkiem wielu rąk.


Nadać temu znaczenie. Znaleźć słowa. Warte, by je utrwalić. Albo zrobić coś innego, nie słowami, ziemią zrobić. Coś równie ważnego, jak dla tamtych jest: Bóg, honor, ojczyzna.

wtorek, 16 lipca 2013

wolność, przykłady

[taka spontaniczna litania, zainspirowana lekturą]
wolność (do i od), przykłady

wolność:

- od mojego wyobrażenia o tym, kim jesteś

- od twojego wyobrażenia o tym, kim jestem

- od tego, co myślałam wczoraj

- do dotykania

- do niedotykania

- do popełniania błędów

- do brania odpowiedzialności za skutki tego, co robię i czego nie robię

- od myśli o umieraniu

- do tworzenia świata

- do pozwalania światu, żeby był taki, jaki jest

- od wymogów logiki

- do picia kawy:)

- do słów i ciszy

- do śpiewania tak głośno, jak potrzeba

- do tego, żeby się śmiać i płakać

- do nagości

- do posiadania własnej jaskini

- do rozmowy z przyjacielem

- do bycia sobą

- do przeczucia, że nie jestem tylko sobą

...

nie myśl

Nie myśl, że jestem moimi wczorajszymi słowami.
To jedna z pułapek w rzece życia.

niedziela, 7 lipca 2013

Płaszów

Używam słów dla ich piękna albo żeby coś zostało opowiedziane. Czasem z trudem je znajduję, szczególnie na wdechu zachwytu. I postrzegam, że rzeczywistość, którą słowa chciałyby posiąść, poddaje się temu jedynie na własnych zasadach.

Wczoraj na Kazimierzu zakończył się Festiwal Kultury Żydowskiej, który w tym roku przysłał mi w darze Tal El, siostrę z Izraela. Po serii przypadkowych naszych spotkań, wzruszeń, wczoraj późnym wieczorem pojechaliśmy małą grupą do byłego obozu w Płaszowie. Byłam tam drugi raz. Mieszkam w Krakowie już ponad pół życia i trafiłam w to miejsce dopiero parę tygodni temu. Nie wiedziałam albo nie pamiętałam podczas tamtego długiego spaceru, gdzie jestem. Najpierw to poczułam. Kilka razy, idąc wzgórzem przez łąki, straciłam oddech. Potem, już w dole, na kamienistej drodze, ogarnął mnie wielki smutek i ból, taki do łez. Chwilę zastanawiałam się, co się dzieje i co to za miejsce. I dowiedziałam się. Umysł też mógł objąć to doświadczenie. Wtedy, idąc drogą, na końcu której zaczynało się osiedle i stała pamiątkowa tablica, pomyślałam, że chcę tu wrócić, z pewnością nie sama i medytować w tym miejscu. Wiedziałam, że to miejsce tego potrzebuje.

Wczoraj tak się zdarzyło. W rozmowie z Tal El pojawiło mi się nieoczekiwanie, że chciałabym z nią zaśpiewać. Zapytała, gdzie. I pierwsze, co mi przyszło do głowy, to właśnie dawny obóz koncentracyjny w Płaszowie. I pojechaliśmy w czwórkę.

Modlitwa słowem, śpiewem, oddechem, wspólnym tam byciem, na starym cmentarzu żydowskim, z którego w czasie wojny zabrano wszystkie macewy. Wysoko nad miastem, pod drzewem, wśród traw, kamieni, gwiazd. Modlitwa po hebrajsku, po angielsku, po polsku, po maorysku. Pieśni wznoszone do Światła. To nie była kraina smutku. To była kraina pokoju i miłości, którą można przywołać tam, gdzie to jest potrzebne. W kraju cierpiących duchów z przeszłości, śpiew do nieba.

Pieśniami przekraczaliśmy znane nam religijne pomysły na rzeczywistość. Z tradycji chrześcijańskiej zmieściła się tym razem jedynie piosenka "Always look on the bright side of life...". Tak właśnie.

Tal El pojechała dziś do Wielunia, zaśpiewać dla swojej Babci. Ja w sercu z nią jadę i też zaśpiewam.

Coś się wydarzyło. Więcej niż rozumiem. Moi bliscy zmarli są teraz w jakimś innym dla mnie miejscu. Bo ja jestem w jakimś innym miejscu. To jest krok do życia. Dziękuję.