wtorek, 20 maja 2014

rano

Rano siedzimy na przystanku tramwajowym. Spore miasto, niemała ulica. Słyszę znajomy odgłos silnika. Trzech mężczyzn na traktorze. Wygląda, że w pełnym biegu wezmą zakręt. Traktor lekko skręca i wjeżdża na chodnik, tylko odrobinę zwalnia, jedzie kawałek tym chodnikiem i zatrzymuje się pod sklepem. To jest sklep całodobowy. Jeden z pasażerów wyskakuje, robi konieczne poranne zakupy i zaraz ruszają dalej. Na pełnym gazie, omalże z piskiem opon.
Uśmiecham się szeroko. Chłopiec patrzy zachwycony na całą tę szybką akcję.
- Jakby to było, gdybym kupiła traktor? Najpierw podjeżdżamy pod budkę z preclami, a potem gnamy przez miasto do przedszkola - snuję fantazję.
Niebieskie oczy Dziecka robią się coraz większe, błyskają w nich figlarne ogniki.
- Tak, kup!!!

taka historia

Niedaleko przedszkola widzę wóz straży pożarnej. Kawałek szerokiego chodnika zabezpieczono biało-czerwonymi taśmami. Na tak oznaczonym niewielkim terenie stoi samochód osobowy. Pod samochodem spora kałuża. Myślę, że wylała się benzyna z baku i będą jakoś to wszystko unieszkodliwiać.

Opowieść o straży pożarnej pomaga Chłopcu szybko ubrać buty i wyjść z szatni. Idziemy razem w to miejsce, tuż obok placu zabaw. Tłum oblega samochód i taśmy. Oprócz straży przyjechała też policja. Panowie w służbowych strojach chodzą spokojnie i rozmawiają. Na coś tu się czeka.

Ludzie mówią, że wąż wlazł pod maskę. Trudno tak po prostu pójść dalej. Osiedlowa dzieciarnia siedzi na trawie tuż obok taśmy. Co jakiś czas któryś ze strażaków się schyla i fachowo zagląda pod auto.

Potem przyjeżdża mężczyzna, na którego czekał okoliczny świat. W asyście kilku mundurowych otwiera kolejno wszystkie drzwi, zagląda do środka. Potem drugi wsiada, zapala silnik. Strażacy są gotowi na to, czego oczekują - że wąż się przestraszy i pryśnie. Tak się nie dzieje. Silnik gaśnie. Otwierają maskę, coś tam sobie pokazują palcami. Emocje rosną. Trzeba dzieci odganiać już od auta, bo każdy chce widzieć z bliska.

Ten pierwszy, który odważył się otworzyć wszystkie drzwi samochodu i zanurkować do wnętrza, teraz sięga ręką uzbrojoną w rękawicę i wyciąga coś, co faktycznie przypomina węża czy żmiję. To coś trzymane wprawną dłonią od ogona, wije się i walczy o wolność. Facet ogląda zwierzę, osłaniając całą rękę. Potem pakuje do niedużego białego worka z wyposażenia wozu strażackiego.

Słyszę, że to zaskroniec. Trzeba go zawieźć do lasu albo na łąkę. Nikt się do tego nie pali. Mężczyzna trzyma worek, próbuje go wręczyć strażakom albo policji. Trwają konsultacje telefoniczne z siłami zewnętrznymi. W końcu worek bierze policja. Spisze sobie raport i zrobi to co ma do zrobienia.

Idziemy do tramwaju. Myślę o zaskrońcu, który narobił tyle zamieszania w mieście. I sam przeżył niezły stres. Gdybym była zaskrońcem, nie chciałabym, żeby na mojej łące budowali bloki, stawiali te stalowe smoki gdzie popadnie, a potem wyciągali mnie za ogon, kiedy zabłądzę w brzuchu jednego z nich. I na koniec jeszcze pakowali do wora i wywozili gdzieś daleko od domu.

Kr -> Wa

Dziś droga jest radością, ruchem, mną, tobą, lasem, zającem biegnącym przez grudy ziemi, hektarami pól zielonych i błękitnych, słońcem nieśmiałym, chmurami dzikimi, ptasimi skrzydłami, zapowiedzią spotkania, oddechem, zachwytem, domem, księżycem, słowami, muzyką, ciszą, zapachem kawy. Fotelami autobusu, które tak okropnie się telepią. Tyle.

polityka, mój wrzód (sama nie wiem na czym)

Chcę działać w świecie. Śmieszne. Ja!

Przecież jestem światem.

No i wydawało mi się, że mogę już przekroczyć ten swój wewnętrzny kosmos, który holograficznie odzwierciedla spory kawałek całej reszty.

Mam na myśli konkretnie politykę, bo inne sposoby działania aż tak nie budzą mojej agresji. A tu, chce mi się natychmiast pobiec na targ i kupić od ślimaka muszlę i się wkręcić, schować, zwinąć.

Zajrzałam na stronę "Demokracja Bezpośrednia" (DB), bo z samych tych słów w nazwie błysnął mi jakiś jasny sen. Ale kliknęłam, poczytałam i jasność poszła precz.

Wejdę w ulubioną rolę narzekania i kontestowania polityki: że nic się nie da zrobić, to tak z grubsza. A konkretnie, to nawet owa DB, to co robi, to szuka jak by tu zaatakować (generalnie wszystkich, no bo przecież wszyscy są gorsi i można ich na czymś przyłapać). To jest dokładnie to samo, co ja robię teraz. Atakuję politykę. Ona się nie musi mnie bać, bo to taki lokalny atak, pojedynczy i niemedialny nawet.

A jak wyjdę z tej roli i popatrzę z perspektywy lotu ptaka, to wiem przecież, że COŚ jednak zrobić się da.

Na Konferencji Worldwork w dniu, w którym podstawowym tematem była właśnie polityka, wśród kilku osób, który o tym mówiły na ogólnym forum, moją uwagę przyciągnęła Vassiliki Katrivanou, terapeutka psychologii procesu, działaczka społeczna, facylitatorka konfliktów, która została wybrana do Parlamentu Grecji. Kiedy opowiadała o swoich doświadczeniach i pracy, jaką wykonuje, usłyszałam coś, co właśnie wydaje mi się niemożliwe. A Ona to robi. To nie jest cud; ze znanych mi mechanizmów działania najbardziej przypomina mi to tak zwaną pracę u podstaw. Odpowiednia osoba na odpowiednim miejscu. Która potrafi przekonać parlamentarzystów, że należy pracować nad sposobem komunikowania się, zauważać i uwzględniać uczucia, a nie tylko fakty o wadze ogólnoświatowej. Że istotna jest różnorodność a nie tylko to, co uważa większość. Kobieta, która to wszystko po prostu robi. Działa. Chociaż to nie jest łatwe. Wprowadza konkretne zmiany, w swoim świecie.

Uczę się słowa "polityka".

nieoddzielonym

Leżałam dziś na ciepłym brzuchu Ziemi. Byłam czymś nieoddzielonym.
Zaczynam czuć, czym jest to miejsce, w którym wylądowałam; tu gdzie płynie rzeka. Tu gdzie płynę. I po co tu jestem. Po co to wszystko.

Worldwork Warsaw 2014, o spotkaniu

Worldwork Warsaw 2014, praca ze światem, międzynarodowe seminarium, które było w Warszawie i już się skończyło, ale gdzieś poza zwyczajowym spojrzeniem na czas, dla mnie trwa.
Było o polityce, ekonomii, historii, problemach społecznych. Tym wszystkim co obecne i ważne w tym miejscu, w tych ludziach. Trochę o tym pisałam. Przechodzenie przez trudne chwile, bolesne, ale też te dobre, jasne.
Dla mnie to wszystko było o jednym. O relacji i o spotkaniu. Najbardziej o uzdrawianiu relacji między kobietą i mężczyzną, między mężczyzną i mężczyzną, między kobietą i kobietą, miedzy dzieckiem i dorosłym...
To jest bardzo realne i konkretne. Zmiana w moim sposobie bycia z ludźmi, z sobą. A teraz z dzieckiem.
Ale to jest też trochę jak sen, który pozwala mi tej realności dotknąć, dokonać w sobie zmiany. Ten sen to jest to, jak zobaczyłam Amy i Arny'ego Mindellów pracujących razem, ich relację. Jeden kadr zatrzymany we mnie. Jeden gest dłoni. Spojrzenie, spotkanie. I wiele innych takich kadrów rozpisanych na 500 głosów i kilkadziesiąt narodów.



Worldwork Warsaw 2014, fragment tuż po

Worldwork Warsaw 2014 wczoraj się skończył. I tak i nie. Dla mnie pięć dni spotkań przede wszystkim z ludźmi, coraz bliższymi. Spotkań ogromnie trudnych, poruszających i pięknych. Z historią, z przodkami, z polityką, ekonomią, sprawami społecznymi, cierpieniem, ranami z przeszłości dalekiej i bliskiej, z uzdrawianiem relacji między kobietami i mężczyznami, z bólem i patrzeniem w ten ból, z duchami tego miejsca i innych miejsc, z ziemią, z sobą (z ja i nie-ja). Dni, w których zobaczyliśmy, ja zobaczyłam, że ty myślisz inaczej, masz różne od moich opinie, wspomnienia, patrzysz na świat ze swojego miejsca. I jednocześnie spotykamy się ponad tym wszystkim. Prawdziwie się spotykamy.
To wydaje się takie banalne i jednocześnie ogromnie ważne.

Wspomnienie ważnego głosu, że wobec wielu niewyobrażalnie trudnych spraw można czuć bezsilność. I jak bardzo wtedy potrzebna jest społeczność, poczucie wspólnoty. Jak bardzo potrzebujemy nie być samotni z tym, z czym jesteśmy.

Pod koniec staliśmy w wielkim kręgu w pięćset osób, mniej lub bardziej dorosłych. A pośrodku w wolnej przestrzeni biegała radośnie dwójka dzieci. Moje wewnętrzne dziecko biegało razem z nimi. Ta energia życia to jeszcze jedno spojrzenie - w przyszłość. W to, co dopiero będzie. W to, co mogę stworzyć, dać z siebie. Z tego kim jestem. Tobie. Dziękuję.

Zaczynam dopiero odnajdować słowa na nazywanie.

Worldwork Warsaw 2014, migawka

Dziś stałam na stoisku z książkami, w bibliotece, tuż po procesie grupowym, ważnym, poruszającym. Pewnie jeszcze widać było moje wzruszenie i resztki łez.
Do stoiska podchodzi mężczyzna i pyta po angielsku, co to za konferencja.
Odpowiadam, że Worldwork. I dociera do mnie, że to jedno słowo niewiele wyjaśnia komuś, kto powodowany ciekawością właśnie zajrzał do sali. Jadę dalej.
Wygłaszam najkrótsze na świecie wprowadzenie do psychologii procesu ze szczególnym uwzględnieniem pracy ze światem. Tak mniej więcej w dwudziestu zdaniach, po angielsku, bo w takim języku padło pytanie.
Widzę wpatrzone we mnie zaciekawione oczy. Moje błyszczą pewnie jeszcze bardziej.
Człowiek słucha z uwagą i na koniec wygłasza:
- Jestem inżynierem.
Uśmiecham się, bo to całkiem nieźle brzmi po moim super-wykładzie. Nie poddaję się.
- Ja jestem matematykiem - mówię. - I niedługo będę psychoterapeutką.
I dodaję jeszcze:
- Wiesz, jesteś inżynierem. Ale nie tylko nim. Jest w tobie więcej postaci niż jeden inżynier.
Uśmiecha się. Lubię, kiedy oczy się śmieją.
Lubię też opowiadać o psychologii procesu.

coś

Nie wiem, gdzie mam żelazko. Ale coraz bardziej wiem, gdzie mam Siebie. Coś za coś.

zupełnie

Każda najdrobniejsza rzecz, która się wydarza teraz, ma znaczenie. Zupełnie jakby to był koniec świata.

a potem

"A potem świat znowu zaczął istnieć, ale istniał zupełnie inaczej."