środa, 10 czerwca 2015

[dzień jak dziś]


W taki dzień jak dziś, mogłabym w ramach ćwiczeń stylistycznych zacząć pisać harlequina. Takiego miękkiego jak chmury. Potem może by się rozkręcił, nie wiem jeszcze , ale zacząłby się delikatnie.
Nie pamiętam, jak się kończą harlequiny, czy ma być happy-end, czy jakieś inne wersje są dozwolone. Czytałam dwa, to było pół życia temu, w biblioteczce szpitalnej. Wycinali mi migdałki. Lekarska bezsilność, że nic się nie da już zrobić. A jak się nie da, to trzeba ciąć. Nie mogłam przez dwa tygodnie jeść owoców. Cały świat pachniał jabłkami. I w tej biblioteczce właśnie były harlequiny. Musiały mi się podobać trochę, bo przeczytałam więcej niż jeden. Ale tylko trochę, bo jednak mniej niż trzy. No i dziś mogłabym pisać. Pachnie kompotem jabłkowym, cynamonem i goździkami. Pierwsze zdanie na próbę, ona do niego: - Nie mów mi tylko proszę, że taka jaka jestem, jestem nie taka.
To dopiero szkic.
A na to wszystko słońce wyszło i chmury już nie są te same.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz