piątek, 30 listopada 2012

miejsce na dom

Szłam dziś drogą, którą kiedyś dobrze znałam. Czas zmienia to, co znane w jakieś inne. Kilkanaście lat temu wysiadałam na tym właśnie przystanku i wkraczałam w szczelinę między światami. Tak było często. Zamykały się za mną drzwi autobusu i wchodziłam w mrok (jeśli to była zima) albo po prostu w swoją ciszę, jeśli inna pora roku. Przypomniałam sobie krótki wiersz, który wyświetlił 
mi się na szybie tych drzwi dawno temu. To nie była dobra poezja, bo to nie był jeszcze czas dobrej poezji. Ale chwila między błyskiem, otwarciem drzwi, wyjściem, zamknięciem, pamiętam ją dobrze. Sto metrów, a może trzysta, na tym odcinku drogi od przystanku do skrętu w lewo, wąską alejką, gdzie najwięcej powtarzałam słów, żeby ich nie zapomnieć, zanim dojdę do kartki i ołówka. Jeszcze kilka minut bajkowymi ulicami, obok krzaka magnolii (tam pierwszy raz zobaczyłam kwitnącą magnolię). I potem dom, wysoko ponad dachami innych domów. Teraz pusty, dom w szczelinie między światami.

Włóczę się po okolicy, patrzę co się zmieniło. Tu przybiegał zawsze owczarek collie. Już go nie ma, to było zbyt dawno. Tam dalej, dookoła zagajnika chodziłam z psem, który ze mną mieszkał. Uwielbiał śnieg. Wspominam zimowy spacer, jeden z wielu, pies biegał z dziećmi, nie pamiętam co to za dzieci. Jedno jęczące wyciągałam ze śnieżnej zaspy, drugie, starsze chowało się za drzewami. Goniliśmy w kółko tak długo jak nam się chciało. Mój syn nie widział tych łąk, kiedy z nim tam chodziłam, siedział jeszcze w moim brzuchu.

Gdzie jest mój dom... Nie w mieście, w którym się urodziłam. Nie w miejscach, w których mieszkałam, czy też mieszkam. Nie tam, gdzie są moje książki. Najbardziej czuję go w sobie. Tak jest dobrze. Ale chciałabym jeszcze poczuć ziemię pod stopami, taką moją. Na chwilę moją. Na mniej lub bardziej długą chwilę.

„Mirabilia” czyli Kobiety, których Ktoś nie widział (to nie jest recenzja z wystawy)


Kiedy idę na wystawę fotografii i później przychodzi mi do głowy, żeby zapisać garść wrażeń z tego, co zobaczyłam, to chciałabym się najpierw zachwycić. Chciałabym chcieć różne rzeczy w związku z wystawą „Mirabilia”, ale zachwycić akurat się nie umiem. A czytałam już bardzo dobrą recenzję tego wydarzenia i zbioru fotografii. We mnie po obejrzeniu pozostał cień smutku. Smutku przywołanego pięknem i formą, a najbardziej jakąś moją struną, którą obrazy poruszyły. Widziałam dziś zdjęcia Kobiet, których Ktoś nie widział.

Wystawa się skończyła. Tuż przed zamknięciem oglądaliśmy ją we trójkę – Autor zdjęć, ja i nasz Syn. W wyrazistych ramach, które pasują do klasycznych obrazów, malarskie fotografie. Ciekawie zaprezentowane, kreatywnie. Na zdjęciach kobiece akty. Patrzę na kobiety, patrzę na ich ciała, na ich oczy. Widzę kompozycje, dialog z dziełami dawnych mistrzów. I potem wracam do oczu. Te oczy chcą, żeby Ktoś je zobaczył. I to się nie dzieje. Jeden wyjątek. Znajoma mi kobieta, znajoma z kuchni. Wisi obok półki, o tu. Teraz jest po niej puste miejsce, bo pojechała na wycieczkę do galerii. Kiedy wróci, będzie bardziej swojsko. Widzę ją od kilku lat. Widziałam inne jej odsłony. Troszkę o niej wiem. Chociaż spotkałyśmy się tylko w kilku obrazach. Miałam czas, żeby zdążyć ją polubić.

Kiedy Partner fotografuje nagie ciała kobiet, to może rodzić różne uczucia. We mnie pojawiały się kiedyś zazdrość, poczucie zagrożenia, problem z akceptacją własnego ciała. I pytanie często o osobistą wolność w związku. Czego mogę oczekiwać, a czego nie będę się domagać. Jak daleko chcę odejść w swoją stronę i jak blisko potrzebuję być, żeby czuć się bezpiecznie, żeby czuć się związana, żeby czuć się nieosobna.

Autor zdjęć w moim osobistym odbiorze nie wchodzi w dialog z fotografowanymi kobietami. Nie spotyka się z nimi. Spotyka się z ich piękną formą. Używa tej formy, żeby porozmawiać z widzem o sztuce. Jest w tej rozmowie bez słów sprawny, twórczy, posiada świetny warsztat i wiedzę o historii malarstwa. Rządzi światłem, kompozycją, barwą, linią, połączeniem, fakturą, rekwizytem, symbolem, metaforą, materią. Jest odkrywczy. Rządzi prawie wszystkim. Pozostaje jedynie para zdziwionych oczu, które nie utonęły w oczach tego, kto patrzy. Nie sięga w głąb tej pary studni. Albo może to ja nie sięgam. Nie komunikuję się. Widzę w tych oczach pytanie „kim jesteś?” i znajduję ciszę zamiast odpowiedzi.

To w ogóle nie jest recenzja. To jest tekst o oczach.

No tak. To nie jest o zdjęciach. To jest tekst o moich oczach.

środa, 28 listopada 2012

manna w pełnię

Ze dwa razy na pięć lat zdarza się taki złoty miesiąc, który ma trzy piątki, trzy soboty i trzy niedziele. Albo czegoś innego ma trzy. I wtedy dostaję wiadomość, że to jest własnie TEN jedyny od 732 lat (albo od 824, w alternatywnej wersji) miesiąc, kiedy mam szansę być bardziej bogata niż jestem. Niewiarygodnie bogata. I to nie jakieś tam bogactwo duchowe, tylko to prawdziwe, po prostu będę spać na pieniądzach. Wystarczy, że wyślę do pięciu (siedmiu) ((siedemdziesięciu siedmiu)) znajomych tę wiadomość i manna mnie zasypie. Całkiem. Dziś jest wtorek, nie pierwszy mój wtorek. Słońce już za chmurami, widzę po lewej przez okno. Pójdę zaraz w tamtą stronę po Dziecko do przedszkola. W drodze powrotnej będziemy deptać albo nie deptać szpary między płytkami chodnikowymi, a przed nami wysoko zaświeci księżyc. Jutro jest pełnia, każde życzenie się spełnia. Manno syp śmiało, zgadzam się. Ja za to policzę wtorki, płytki chodnikowe stąd dotąd, a potem jeszcze chmury. Jak skończę liczyć, kupię sobie biurko, krzesło, nową wystrzałową filiżankę do kawy i napiszę książkę.

wtorek, 27 listopada 2012

elektryk o dobrych oczach

Przedzieram się przez remont, jestem w tym coraz lepsza. Dziś drugie spotkanie z elektrykiem. Spóźnił się, więc zdążyłam zwiedzić okoliczne łąki. Zmieniły się od kiedy je pamiętam z dawnych spacerów. Są coraz mniejsze. Miasto nieuchronnie pożera pola. Nad bruzdami ziemi las dźwigów, hałasują, zagłuszają ptaki.

Koniec spaceru, wracam sprawdzić, czy żarówki świecą. Świecą. Elektryk jest miły i pomaga mi przenieść kilka mebli. Rozmawiamy o losach świata. Pan Krzyś żałuje, że nie przyniósł dla mnie książek – Lubi Pani czytać książki? – pyta. Patrzę z zaciekawieniem. Potem już jest o Biblii, o tym świecie i o tamtym. Po raz kolejny Ktoś głosi mi Ewangelię. Sporo wie o historii Rzymu w pierwszym wieku tej ery, potem trochę o Jezusie, końcu czasów i jak rozpoznać Ducha Świętego. Zastanawiam się po cichu, czym jest ten koniec czasów. Dla mnie, dla Niego i dla samych czasów… Jest tak spokojnie.

Przyznaję, że jestem ponad religiami. Jednak nie dzielę się z Nim moją ulubioną mantrą, którą śpiewałam chodząc wcześniej po łąkach. Pan Krzyś zdecydowanie stawia na Jahwe. Ja zapytana nie potrafię powiedzieć imienia Boga. Przyznaję nawet, że nie potrafię i że cokolwiek bym powiedziała, to będzie nadal tylko słowo, ludzkie słowo, w jednym z wielu języków.

Z wielką łagodnością mój elektryk ostrzega przed okultyzmem i ta łagodność sprawia, że nie ma się czego bać i dalej sobie rozmawiamy, a czas płynie. Nad dachami przelatuje kolejny samolot, leci z tego świata do tego samego.

W końcu mówię, że najbardziej widzę Boga w oczach ludzi. I że w Jego zobaczyłam od razu. Nic nie bujam, naprawdę zobaczyłam.

Pan Krzyś żałuje, że nie ma drugiego kasku, chętnie by mnie podwiózł motorem do domu. To miłe. Życzymy sobie wszystkiego dobrego. Idę dalej.

niedziela, 25 listopada 2012

a na koronce plama od słońca


Minęło dziesięć lat. Malowaliśmy razem ściany, wbijaliśmy w nie gwoździe, wieszaliśmy obrazy. Zrywaliśmy jabłka. Przyszedł do nas Chłopiec-promyk, radosny jak Ty, błękitny jak ja. Wędrowaliśmy po świecie, po światach. Wędrowaliśmy coraz dalej.

Spadł ze ściany obraz. Wyjmuję z szafy suknię; krem i purpura przelewają się przez ręce. Na zapomnianej fotografii ja w tej sukni, Ty stoisz blisko.

Nie da się zmyć plamy. Suknia jest czysta, a ta plama na niej to wyraźna świetlna smuga. Żółty cień, uczyniło go słońce i czas.

Potrzeba będzie zręcznych dłoni, które teraz potną materiał i oddzielą plamę od tego, co może stać się czymś nowym.

Oddaję czerwień i oddaję koronkę. Oddaję rzeczy światu. Oddaję słońcu smugę moją i nie moją. I słowa też oddaję.

Jestem z tym, co pozostało w pustych dłoniach.

spokojnie na piasku

Jeśli następnym razem zdołam zachować przytomność, kiedy dzika tęsknota porwie mnie w nieznane, może nie będzie tak, że przeczołga mnie po górach, chmurach, rzekach, ostrych krzakach, aż w końcu wyrzuci na piasek, a ja tam obolała, na wpół śniąca, na wpół pamiętająca, na wpół wściekła z solą pod powiekami i brakiem wiedzy po co to. Więc jeśli zdołam zachować uważność i usłyszeć głos... Może da się go usłyszeć i spokojnie położyć się na piasku i się nie poruszać. I tak leżąc, po prostu pójść za tym głosem i dojść do Siebie, do tego pozornie pustego miejsca (pozornie, bo przecież głos, słyszałam). Dojść do Siebie i odnaleźć to coś, co nigdy nie zginęło. Jeśli…

wtorek, 13 listopada 2012

czas


Przychodzi, wciska się nieproszony w moje czekanie, rozpycha łokciami, tak jakby chciał się rozgościć tu już na zawsze. Nie zważa na to, że jestem nieuprzejma i nie mam wcale ochoty częstować go herbatą. Nie chcę, żeby tu siedział i siedział nie wiem jak długo. A gdyby tak miało być zawsze...

Innym razem biegnie jak opętany, nie daje się dogonić. Bywa, że daję się porwać tej grze.

Zobaczyłam czas w Dziecku. W tym maleńkim chłopcu, który kiedyś popatrzył na mnie pierwszy raz. I w tym większym, teraz. Zupełnie nie sposób w to uwierzyć, kiedy to się stało i jak. Nieustanne dorastanie do świata, jakby poza czasem. Nieuchwytne.

Myślenie o czasie zaczęło się od mentalnej wyprawy w przyszłość. W przebłysku jasnowidzenia, patrząc na śpiącego chłopca, zatroskałam się o bunt przyszłego nastolatka. Czas na to też pozwala, żeby sięgnąć tam, gdzie jeszcze nie ma tego, co jest. I pomyślałam, wracając do Dziecka, że mogę przeoczyć nastoletni bunt, zahartowana codziennymi walkami o wielkie małe ja.

Spóźniłam się do pracy. Piszę.

Zaraz nów księżyca... czas się toczy po niebie, po mnie.

zaćmienie


To, czego nie widzę, też istnieje. Dziś będzie całkowite zaćmienie słońca. Ciemność zasłoni blask, a potem przeminie.
Przyłapałam się na nieskromnej myśli, że mnie to nie dotyczy, bo to nie moja połowa Ziemi. Cóż za ignorancja i egocentryzm. Zupełnie, jakby ważne dla świata było to, co odsłania się przed moimi oczami. A reszta tonie w mroku, zaćmiona. Dobrze, że czasem da się otworzyć oczy, które wydawały się już otwarte.

środa, 7 listopada 2012

spotykam strach

Do Mnie, do Ciebie i do Świata

Chciałabym już dłużej nie ranić Siebie. To nikomu i niczemu nie pomaga.
Chcę przestać wreszcie ranić siebie tęsknotą i nieświadomym brakiem zgody na to, żeby ktoś mnie kochał.

Może właśnie po to przychodzę tak długo, całą już wieczność do Ciebie.
Żeby odebrać sobie tę przestrzeń. Żeby jej nie było.
Bo tak jest bezpieczniej, kiedy nie ma przestrzeni.

Więc już nie.

Pełne imię rodzi strach. Strach Bycia.
Spotykam strach.
No to teraz zgoda na strach przed miłością.
I na jego przekroczenie.
Zobaczyłam... że nie przychodzą do mnie mężczyźni, już od lat. A kiedy przychodzą i przestaję udawać, że tego nie widzę, to ja im po prostu nie wierzę. A jeśli nawet uwierzę, to nie wierzę światu, sobie...

Zasłaniam twarz, siebie. Robię tę ciemność, żeby tylko nikt nie widział mojego pięknego szaleństwa.

I tęsknota jest zamiast istnienia, zamiast spotkania, zamiast miłości i zamiast przestrzeni.

Więc dość.

Teraz świadomie
robię przestrzeń
na miłość
i na bycie kochaną
otwartą
wolną
przestrzenną.

Taka afirmacja na dziś i na zawsze.
Trudna jak cholera.

Krok.
I jeszcze jeden krok.

Potrzebuję wypowiadać słowa, wtedy one nabierają mocy.


Anna

czwartek, 1 listopada 2012

święto Żywych i Umarłych


Mam dziś święto Żywych i Umarłych. Zapalam świeczkę, jak co dzień. Wspominam Brata i Tatę. Z wszystkich bliskich mi zmarłych dziś najwięcej myślę o cioci Łucji, siostrze mojej Mamy. Łucja była druga z rodzeństwa, urodziła się kilka lat przed wojną i tej wojny nie dożyła. Dla mnie zaistniała niedawno, nie pamiętam od kogo się o Niej dowiedziałam, ale było to na cmentarzu w Skalbmierzu, przy grobie Dziadków. Do tej pory nie potrafię zrozumieć, a może nawet uwierzyć, że została zapomniana. Jej istnienie, krótkie życie, śmierć i nawet miejsce pochówku. Przywołałam pamięć o Łucji wśród jej rodzeństwa, ale z jakiegoś powodu stała się bardziej dla mnie niż dla nich ważną Osobą. Widzę Łucję nie jako dziecko, ale piękną postawną kobietę w długiej sukni. Przychodzi, gdy jej potrzebuję. Kiedy patrzę na Przodków, to ją widzę najwyraźniej.

Dziś łączy się we mnie głęboki smutek z ogromną radością i wdzięcznością za tych, którzy żyją i są blisko, choć czasem daleko. Właśnie tak, żywi i umarli, są blisko i daleko.