niedziela, 30 października 2016

Standing Rock

skała stoi i nie płacze
bo skały tak nie robią

stoi i dziwi się

mówi że to niemożliwe
żeby ten sam bóg
stworzył
jasne gwiazdy
czarne dziury
ziemię ku której wszyscy ciążymy
wędrującą wodę
życie w ciele

i jeszcze na dodatek człowieka

to za dużo na jednego boga
powiedział kamień

to nie może być prawda
ktoś musiał się pomylić

popatrz
kiedy słońce budzi się
odsłania barwy kamieni
i kolory skóry dwunogich istot

kiedy powietrze wypełnia
twoje płuca
popatrz na kamień i nie płacz
nawet się temu wszystkiemu nie dziw
tylko stój

wtorek, 25 października 2016

o zabijaniu

Powiem to. Powiem, że jestem za prawem, które zgadza się na zabijanie. Uważam, że tak jest mądrze i sprawiedliwie. Sprawiedliwie w tym porządku świata, w którym potrzebne jest ludzkie prawo. To jest mój pogląd, ograniczony do jednej głowy, głowy patrzącej z poziomu ziemskiej cielesnej istoty, która żyje w ludzkim stadzie.

Nie jestem tylko tym kimś, kto mieszka w ciele, na planecie Ziemia, w kraju mlekiem i miodem. Ale tym kimś również jestem.

Śmierć jest częścią wcielonego życia. Zabijanie też.

W wielkim uproszczeniu w krajach białego człowieka zasadniczo nie zgadzamy się na swobodę zabijania. Tworzymy zamiast tego rytuały zabijania. Zwierząt w rzeźniach. Drzew tam gdzie zapragnęły żyć. Ludzi na wojnach. Wojna jest męską przestrzenią odbierania życia. W uproszczeniu, powtarzam, męską. Kiedy świat potrzebuje zabijania, kreuje wojnę. Tworzy prawo, które na nią zezwala. Ludzkimi rękami błogosławi czołgi i karabiny. Zostawia w domach kobiety, dzieci, starców i idzie, przed siebie.

W ciele kobiety przychodzą na świat wszyscy, którzy przychodzą. Tak zjawia się życie. Za sprawą miłości mężczyzny i kobiety otwiera się jasna brama i wchodzi przez nią do znanego nam świata nowy człowiek. To jest granica między ziemskim życiem i śmiercią.

To jest przestrzeń kobiety, bo to odbywa się w niej.

Nie stwarzamy życia. Ono stwarza nas. Zgadzam się na śmierć. Swoją też. Ja jako kobieta, ja jako mężczyzna, ja jako dziecko. Mówię tak życiu i śmierci.

Dalej pozostaje wybór. Idziesz na wojnę albo nie idziesz. Ewentualnie giniesz jako dezerter. Rodzisz albo nie. Jest albo albo. Masz prawo wybrać.

Dalej. Masz prawo rzucić kamieniem. Albo nie rzucać i uznać, że ktoś inny jest inny niż ty.

Nie musisz być taki sam.

Nadajesz sens i wartość temu co robisz. Sens jest z nadania.

W innych światach, w których ciało jest zaledwie jedną z jakości, a nie wartością samą w sobie, zabijanie być może ma inny kształt. Albo nie istnieje.

Przedstawiam pogląd, jeden z wielu istniejących. Mam go. On przez chwilę ma mnie. Jutro mogę się obudzić (chyba żeby nie) i będę już nie ciałem noszącym duszę, ale miłością. Po prostu miłością. Nie zamachnę się na komara. Stopy popłyną nad ziemią tak, że nie zranię żadnej mrówki. Nawet nie połknę bakterii bez zapytania jej o zgodę. Nie usmażę nikomu kotleta. Powiem, że kotlety nie istnieją.

Będę się uczyć od dzieci, aniołów, znikających płatków śniegu i poruszeń traw na wietrze.

Nie znajdę żadnego kamienia, którym mogłabym rzucić. A jeśli znajdę, to usiądę i posłucham jego opowieści.

sobota, 10 września 2016

uniesienie

Float'owałam dziś świątecznie. Wchodzisz do kapsuły, zamykasz klapę, kładziesz się na ciepłej słonej wodzie. Gasisz światło, w uszach zatyczki. Dotykasz tylko wody.
Przez pewien czas słyszałam własny oddech. Skanowałam ciało, już na tym etapie gubiłam jego kawałki, umysł powoli odpływał. Wracał czasem, żeby coś skomentować, że za ciepło albo zaczyna się robić nudno. A potem zaczął gasnąć, na coraz dłużej. Właściwie nie wiem co to jest długo, a co krótko. Długa jest niewygoda. Cała reszta wydaje się trwać jakąś wieczną chwilę. Wtedy ciało rozszerzało się na kapsułę, która rozszerzała się na coś nieznanego. 
Być w tym nieznanym, tym kimś, nie do opisania.
Potem pomyślałam, że wcale się nie pcham, ale w takich okolicznościach przyrody dobrze by się umierało, w sensie zostawiania ciała gdzieś, gdzie się zapomina.

poniedziałek, 5 września 2016

zmiana

Im mniejsze Dziecko, tym bardziej staram się uchronić je przed niewygodą, cierpieniem, bólem. A potem, z każdym krokiem, z chwili na chwilę, coraz bardziej okazuje się, że ochrona nie tylko nie jest w zasięgu moich możliwości, ale też staje się coraz mniej właściwa. I że nauczenie dbania o sygnały, jakie płyną z ciała, o potrzebę duszy i serca, żeby były nakarmione - to jedno. A potem świat się poszerza. Umysł buzuje. To co było czarne i białe zaczyna mienić się kolorami. Pora przekroczyć prosty świat, w którym istnieją bogowie, co przychodzą na zawołanie i odprawiają codzienne czary. Droga w nieznane otwiera się tuż za tym starym dębem. Kompas w sercu.

woda z nieba

Zamiast mindfullness czasem nadciąga mind full of loch ness...
Ale fala się przewala; już jest zdrowo po pełni.
Deszcz hałasuje i to jest dobre. Szumiąca odmiana ciszy.
Dobry jest też ogień. Zapalam światło sobie.
Idziemy. Jemy lody. Nad rzeką na kładce pająk Staś śpi, bo dzień.
Chłopiec pyta, kogo bardziej kocham.
Sprawdza, czy słowa znaczą to, co znaczą, gdzie są ich granice i co z tą całą wyobraźnią. Kamień spada z czubka głowy na poziom serca. Fale rozchodzą się, pulsują kręgi. Mówię o miłości i cieszę się, że można mówić o wszystkim. I że słowa to tylko wierzchnia warstwa. I że można iść boso, a wtedy jest jeszcze przed deszczem.
Zawsze jest przed deszczem i też zawsze po.
Chmury zasłaniają błękit jedynie wtedy, gdy błękit akurat jest potrzebny do szczęścia.

niedziela, 4 września 2016

poniedziałek, 25 lipca 2016

dziewczynka w czerwonej sukience

Nie wiadomo, dokąd prowadzą sny. W każdym razie nie wtedy, kiedy się śnią. Gdyby było wiadomo, nie byłyby snami.

Budzę się, sny gęste, ale za zasłoną. Piję szybkie pół kawy, wychodzę na chwilę. Kiedy wracam, na chodniku tuż obok bramy stoi kilkuletnia dziewczynka w czerwonej sukience. Trzyma smycz, na smyczy piesek. Nie znam ani dziewczynki, ani pieska. Patrzymy na siebie, wygrzebuję klucz, otwieram. Jeszcze raz patrzę pytająco. Uśmiecha się i wchodzi przede mną. W bramie są dwie opcje - schodami w górę albo prosto w podwórko. Idziemy prosto. Ona pierwsza, z pieskiem, ja za nią. Na podwórku można pójść w różne strony. Idę za nią. Wchodzi w moją bramę, wbiega po schodach. Ja też. Po drodze zapalają się i gasną myśli, którym wydaje się, że porządkują świat: "do kogo idzie?" "pewnie przyjechała na wakacje"; "pieska nie znam"; "czyli piesek też przyjechał". Dziewczynka mija drzwi sąsiada, potem moje i wspina się dalej, chociaż już nie ma tu nikogo do mijania. Dotyka zamkniętych na kłódkę drzwi na strych i wykrzykuje: "o! nie ma wejścia!" Zbiega z powrotem. Ja czuję coraz bardziej, że śnię. Pytam dziewczynkę, czy gdzieś tu mieszka. Ona macha ręką w niejasnym kierunku i mówi "tam". Dopytuję, ale trudno złapać konkret. Dla niej te szczegóły nie mają teraz większego znaczenia. W końcu słyszę radosne: "my sobie tak zwiedzamy." Jestem poruszona. Już w domu widzę przez okno, jak dziewczynka i pies przebiegają przez balkon naprzeciwko.

Odkrywanie świata przynależy do krainy dzieci bardziej niż do kogokolwiek innego. Lekkość w czerwonej sukience czaruje wolnością wejścia w nie swój świat i kompletnym brakiem dbałości o to, że jest jakaś brama, jakiś mur. Dla dzieci mury nie są tak mocno z kamienia. Między cegłami czają się szpary, przez które warto zajrzeć. To jedno - ta dziecięca swoboda w przekraczaniu granic w mieście, w którym obowiązują pisane i niepisane zasady, gdzie komu wolno wejść i po co.

A drugie, to pewien dreszcz, który już jest całkiem z mojego snu. Bo kiedy widzę coś dziwnego, co zupełnie nie pasuje do codziennego krajobrazu, zastanawiam się, po co mi się to śni.
I sen mógłby być też o tym, że nie przez przypadek mieszkam w byłym getcie. Nie znam historii tego domu, ani jego mieszkańców, wygnanych nie raz przecież, ze swoich miejsc: bo zanim wprowadzono tu Żydów w 1941, to usunięto tych, którzy mieszkali wcześniej. A w marcu 1943 hitlerowcy zlikwidowali getto i ludzie, po których śladach chodzę codziennie, przeszli do nieba przez parę ulic albo przez obozy śmierci. Nieliczni przetrwali to wszystko i wyjechali daleko w świat, z którego nie widać już dawnych podwórek za murem. Potem jeszcze dwa lata wojny. Nie mam pojecia, czy ktoś tu mieszkał, czy ktoś się ukrywał. W wielu domach były podwójne ściany, schowki na strychach i w piwnicach. Czuję tu wyraźnie obecność tych dawnych, teraz w pewnym sensie, współmieszkańców. Jakby z jakiegoś powodu całkiem jeszcze nie odeszli. Może żeby odejść całkiem, jest potrzebne coś, co się nie wydarzyło.

Ta dziewczynka może też nie wbiegła tu przez przypadek. Może nie wiedząc czego szuka, jednak czegoś szukała. To tylko sen. Chciałoby się, żeby wojna to też był tylko sen.

śdm

Polubiłam Światowe Dni Młodzieży. Wcale nie kpię. Tym razem będzie na serio. Jeżdżę po mieście rowerem i od dwóch dni to jest inne miasto, nowe. Na ulicach coraz bardziej kolorowi ludzie, coraz więcej przestrzeni i oddechu. Kraków mimo leżenia w Europie, faktycznie jakby leżał. Może nawet smog się bierze z tego leżenia. Duszno.
Ale nie teraz. Teraz tu się dzieje większy świat. Ludzie, którzy przyjechali się modlić sprawiają, że miasto świeci nowym światłem.
Ta religia nie jest w ogóle moją religią, ale kiedy zbierają się ludzie, którzy są przepełnieni jasnością i otwartością, to wydarza się coś niezwykłego, co przekracza literę ksiąg.

To są też ludzie, którzy tak bardzo się różnią. Nie tylko kolorem skóry, językiem, ruchami ciała, temperamentem. Zrobiło się żywo i prawdziwie. Nie bądźmy wszyscy tacy sami. Kiedy nie jesteśmy, jest piękniej i prawdziwiej. Czasem nawet zabawniej.

Na przystanku mijam młodego mężczyznę. Niesie mały plecak. A w plecak wbitą ma (większą od plecaka) flagę USA. Dla niego też jest miejsce w kolorowym tłumie. Powiewa coś, co dla niego jest cenne.

Na Placu Wolnica Festiwal Młodych. Ze sceny rozbrzmiewają dźwięki, których nie lubię. Ale i tak lubię to wszystko. Dziewczyna przez mikrofon opowiada, jak idąc przez ból serca spotkała Jezusa. A mnie jest dobrze z tymi wszystkimi ludźmi, którzy odnajdują radość istnienia. Każdy na swój sposób.
Rower niesie mnie dalej. Lekko z wiatrem, ponad rzeką.

sobota, 16 lipca 2016

drżenie

Znowu czuję, jak drży Ziemia. Jesteśmy trochę ludźmi, trochę zwierzętami, trochę wielobarwnymi aniołami, a trochę i ziemskim prochem. Więc drżymy też.
Sypią się struktury: kruszą się, pękają, wybuchają, toną. Nie da się tego zatrzymać.
Byki są przewidywalne. Kiedy dać im czerwoną płachtę, atakują. Gdyby świat uczynić przewidywalnym inaczej, jak ten człowiek, co tu gada z bykiem... Gdyby...
Kiedyś było prosto: nie trzymaj łokci na stole; nie pyskuj, bo dostaniesz w łeb; słuchaj dorosłych; siedź cicho, nie wtrącaj się, jak starsi rozmawiają; dzieci i ryby... No cóż, było prosto, ale nie działa.
Dziś wydaje się, że potrzebna jest innego rodzaju mądrość, poszukiwanie tej mądrości. Empatia na pewno, wysokiej jakości komunikacja, trwanie przy sobie i uznanie inności innych, szacunek.
Pema Chodron z okazji swoich 80-tych urodzin prosi o praktykowanie dziś właśnie Dnia Pokoju.
Jutro też Ktoś ma urodziny. Powiem więcej - codziennie Ktoś ma urodziny. Świętujmy je wspólnie, dopóki jeszcze świętujemy.