poniedziałek, 23 kwietnia 2012

rycerz, który zgubił przyłbicę

Strata jest wpisana w nasze tu wędrowanie. Gubią się rzeczy, odchodzą ludzie, zmieniamy prace, domy, miasta, ścieżki. Komórki naszego ciała nieustannie umierają i się rodzą, przynajmniej do czasu. Książka wypożyczona z biblioteki stoi na półce wśród tysiąca innych książek, tylko nie wiem gdzie. Jest, ale nie ma do niej dostępu. Zapominanie, to też jakaś strata. Tu jeszcze pozostaje nadzieja, że może wróci.

Patrzę w lustro, przypominam sobie siebie sprzed kilku, kilkunastu lat, sięgam dalej. Nie mam siebie tamtej. Trochę zapomniałam, trochę znieistniałam.

Strata czasem jest końcem, a czasem początkiem.

Można nie chcieć puścić tego, co przemija. I to może boleć. Na przykład trudno się trzyma rozpędzający się pociąg. Łatwiej ścisnąć coś małego, coś co zmieści się w dłoni. Ale po jakimś czasie nawet znieruchomiałe palce chciałyby już pooddychać.

Bardzo boli utrata części siebie. Szamani nazywają to zagubieniem duszy. Większość szamanów Syberii czy Mongolii wierzy, że człowiek ma kilka dusz. I kiedy cierpi, patrzą, w jakiej kondycji są dusze człowieka i czy zbytnio się nie oddaliły. Żeby uzdrowić, trzeba najpierw widzieć, co się straciło. Czasem ból straty bywa duży i ochroną przed nim jest ciemność. Ciemność – ten czas pomiędzy utraceniem, a odnalezieniem.

Poszłam z Synkiem do sklepu, gdzie wybrał sobie ludzika lego. Miał to być żołnierz albo inny potwór. Trafił się rycerz. Ekscytacja. Nie ma mowy o czekaniu. Trzeba rozpakować i natychmiast poskładać te kawałki, to przecież pierwszy rycerz. Małe paluszki wciskają głowę w tułów, potem hełm, przyłbica. Przyłbica wyskakuje i wpada za ławkę. Nie da się jej odsunąć od ściany, jest za mało miejsca, żeby zanurkować ręką. Strata. Ból. Ciekawe, że ja też mocno współodczuwam, a to tylko kawałek plastiku.

- Może znajdziemy kij i go tam włożymy i ten klocek przylepi się do końca kija. – kombinuje Dziecko. W końcu zostawiamy tę ławkę i utraconą przyłbicę. Tylko później czasem się przypomni.

- A wiesz po co rycerz ma płaszcz? – pyta Syn. I zaraz odpowiada – Żeby mu wiatr w serce nie wiał.

A wiatr wieje. I porywa co chce.

czwartek, 19 kwietnia 2012

wrócić do korzeni

Bez korzeni, to jest pewien rodzaj samotności. Nie takiej nawet, która rani, boli czy płacze. To jest bycie bez plemienia, bez przeszłości, z której można bezpiecznie czerpać. Bez ognia, przy którym opowiada się historie, co uczą i leczą, bez biegających wokół dzieci, dziko i beztrosko. Krzykliwych, żywych, sięgających coraz wyżej i coraz dalej. Z ufnością. Z wiarą, że można odejść i zawsze móc wrócić do pnia drzewa, i tam zawsze ktoś będzie. Będzie siedział staruch i starucha, będą palić fajkę.

Jakby trzeba się uczyć wszystkiego na nowo. Odnaleźć tę starszyznę, przywołać, pokłonić się. Wrócić do korzeni. Zaliścić się na jakimś pniu. Rozpoznaję w czyichś oczach przeszłość, z której można czerpać. Ona jest też moja ta przeszłość, tylko nie podana wprost, jakby z daleka. Pokonać odległość, która jest pozorna. Oddać jeszcze siebie, dorosnąć do mądrości