czwartek, 14 sierpnia 2014

motyl na pomarańczach


Siedzę na zielonej podłodze. Ściany miękkie, utkane, na nich motyle. Są duże, przyjechały tu z daleka. Niektóre przypłynęły, a może raczej leciały na metalowych skrzydłach. Niebieskie z Brazylii. Gdybym ja pojechała do Brazylii, to by była przygoda. Dla motyla to też jest podróż życia, nie ma pewnie wpisanej w komórki ciała wiedzy o dziecięcych dłoniach. Chyba że kolejne pokolenia istot wydobywających się z kokonów w dużym mieście uczą się tego nowego świata i zapominają o puszczy. Jej ślady namalowane na płótnie ścian. Zielone roślinopodobne kreski, linie.
Siedzę na podłodze. Wielki motyl lata nad moją głową. On i jeszcze małe stado ptaszków, tam i z powrotem, robią szum. Czuję wiatr. Niewielki, ale wyraźny powietrzny ślad skrzydeł. To jeden ze sposobów komunikowania się z motylem, czuć na policzkach ten powiew. Wyciągam rękę, zapraszam, żeby usiadł. Ręka nieruchomo udaje gałąź. Czekam.
Siedzę i czekam. Takie są moje słowa, są czekaniem. To i tak więcej, niż nie robić nic. Niż tylko siedzieć.
Na stoliku obok jadłodajnia dla kolorowych owadów: talerzyki z wodą z dodatkiem miodu, owoce. Roztacza się intensywny zapach gnicia. Gnicie zamiast pyłku roślin. Jeden z motyli siedzi na rozkrojonej pomarańczy. Z bliska widać, jak rozwija trąbkę i sięga po sok.
Siedzę na podłodze i czekam.








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz