poniedziałek, 18 sierpnia 2014

jak człowiek z górą


Od czasu, kiedy wyjęłam kota z lodówki, przestałam być sobą. To nie stało się tak natychmiast. Siedzę na polanie i patrzę na górę w oddali. I myślę, że ona do mnie nie przyjdzie. Choćbym nie wiem, jak bardzo chciała. Choćby moja wiara była dowolnie dużym ziarnkiem.
A jednocześnie wciąż trzymam w palcach to ziarnko. Zapominam, że ono istnieje, kiedy mówię, że chcę dotknąć lipy. Potem siedzę pod tą lipą. Nie pod jedną, a pod trzema. Wielkimi jak świat. Kiedy dotykam czołem kory, to znikam. Naprawdę znikam. To jest właśnie ten moment, kiedy przestaję być sobą.

I ta góra odległa. Otwieram oczy, widzę drogę. Zamykam oczy i wtedy już wszystko jest tak samo bliskie i tak samo dalekie. Wszystko, czego chcę, jest równie dalekie jak bliskie. Wszystkie góry, na które chciałam wejść, stoją tam gdzie stały.

Ludzie są podobni do gór. Ja wybieram górę, góra zaprasza mnie. Wtedy, kiedy przychodzi czas na spotkanie.

Siedzę na polanie. Chmury przesuwają się po niebie. Słońce niezmiennie w ruchu.

Sprawdzam, co się dzieje, kiedy jednak zgadzam się, żeby chcieć. Boli mnie miejsce z lewej strony klatki piersiowej. Pozwalam, żeby bolało. Im bardziej oddycham, tym bardziej staję się kimś więcej niż ta, która tu przyszła. Przez łzy widzę drugą parę oczu. Uśmiecham się.
Góra po mojej lewej, po twojej prawej, wyrasta. W myślach ma kształt ciemnozielonego stożka. Nie jest tą górą, na którą weszłyśmy. Oddycham. Nie jestem tam, bo jestem tu. Nie jestem w moich oczach, ani w twoich.
Nie jestem tym, czego chcę. Mogę pozwolić, żeby otworzyły się drzwi. I żeby się zamknęły.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz