wtorek, 5 sierpnia 2014

jeden dzień w lipcu, jedna chwila


Taki przebłysk mi się przydarza coraz częściej. To było przy Bora-Komorowskiego. W jakimś samochodowym horrendalnym hałasie. Idę i nagle doświadczam absolutnej ulotności Tego Wszystkiego. Absolutnej. Przechodzimy z Tytusem przez ulicę mokrą od deszczu. I wiem, że znikniemy: ja, on, deszcz, to auto, co rozchlapuje wodę. Wszystko. Kiedyś. A teraz jest właśnie to. Tylko to, co jest.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz