wtorek, 18 grudnia 2012

prawej z lewą, spotkanie


Asymetria podczas ćwiczeń jogi, od zawsze czułam ją w ciele. Znajdowałam ślady tego, że moja lewa ręka sięga dalej albo bliżej, skłonowi towarzyszy niezamierzony delikatny skręt, subtelne różnice – z jednej strony tak, z drugiej strony tak. Wszystko to zdaje się zupełnie naturalne, a jednocześnie, im dłużej wsłuchiwać się w ciche sygnały płynące z ciała, tym bardziej te znaki stają się znaczące. Ciało mówi poprzez symptomy, przez zapisaną w komórkach pamięć o świecie i światach. O tym, co ważne. Mówi swoim własnym cielesnym językiem i poprzez ciało można ten język czytać czy też słuchać, czy też odczuwać.

Ponad dwa lata temu na stole do masażu spotkałam swoją martwą prawą rękę. Cała była nieżywa. Dłoń, nadgarstek, przedramię, łokieć, ramię, bez ruchu, bez czucia, bez istnienia. Jak ręka trupa. Wstrząsające doznanie, kosmiczna asymetria, skrajna. Lewa i prawa. Jak białe i czarne. Jak życie i śmierć.

Po latach budzenia Animusa z zimowego snu, powolnego, stopniowego odkrywania, dotykania „męskich” jakości – sprawstwa, samostanowienia, działania, stanowczości, nadawania kierunku, gniewu, agresji; po wielu doświadczeniach przywracania sobie tego, co projektowałam na wielu mężczyzn, wreszcie poczułam dwie ręce, z których jedna chciała się już spotkać, ta prawa właśnie, a druga – lewa – najpierw nieśmiało, potem otwarcie okazała niechęć, strach i złość.

We śnie przyszło dziś słońce. Wjeżdżałam kolejką pod górę, ono świeciło z lewej wysoko, tuż nad linią horyzontu. Było prawie pomarańczowe, wielkie, rozjaśniało otaczającą wszystko noc. I pluło ogniem, zionęło, wyrzucało z siebie świetliste komety. Podziwiałam z zachwytem przecudne widowisko. Później już na górze zobaczyłam z bliska, z samego środka płonące miasto i uciekałam przed agresywnymi podpalaczami w poszukiwaniu schronienia.

Tej samej nocy druga scena. Wysiadam z autobusu i wspinam się pod górę, mam iść jeszcze długo, daleko, wysoko, z wioski, przez pola, las. Do jakiegoś celu, który odczuwam jak dom. Miejsce jest znane i nieznane jednocześnie. Po drodze zatrzymuje mnie muzyka. W dużym budynku gra zespół, tańce, śpiewy, gwar ludzi. Wchodzę, tańczę radośnie w kręgu  kobiet. Tańczymy w parach, większość kobiet ubrana jest w barwne stroje ludowe. Ja z moją partnerką dołączyłyśmy z biegu, nie znamy tego tańca, ale świetnie się bawimy. Podglądam kątem oka ruchy tancerek z zespołu i naśladuję je. Moje ciało porusza się miękko, zgrabnie, kobieco. Śmieję się. Słucham tańca ciałem, słucham ciała tańcząc.

Przebudzona śnię świadomie. W przyjacielskiej rozmowie spotykam się ze swoim ciałem. Wtedy dotykam właśnie asymetrii i tego wyraźnego skojarzenia lewej strony z kobiecością, prawej z męskością. W moim śniącym ciele uwagę przykuwa lewa ręka, początkowo jej część niby swoja, ale obca. Zdrętwiała z bólu, znieruchomiała. Ta ręka, która zatrzymała się bez oddechu, żeby się tylko nie spotkać z drugą.

Staję się obecnością, zamykam oczy i patrzę. Tylko patrzę i pozwalam być temu, co jest. Po dość długim czasie w rękę wlewa się ciepło, a potem ogień. Ból już nie dokucza, pozostaje odrętwienie, bezruch. Martwota. Zatrzymanie. I świat przychodzi z pomocą, trzeba coś podnieść, przesunąć. Lewa wychodzi z letargu. I mija ból, bezruch przechodzi na stronę życia.

Budzi się brzuch, w nim ból przechodzący w pulsowanie. Ból jak mała ściśnięta kulka i jeszcze coś, coś większego, rozszerzająca się sferyczność. Sam kulisty kształt, jego jakość i ruch od środka na zewnątrz, coraz dalej, w bezmiar. Za odczuciem czy też wyobrażeniem podążają ręce. Spotkały się. Wreszcie się spotkały. Trzymają małą kulkę, która od razu zaczyna pulsować. Jest gorąca i nieoczekiwanie czuję bicie serca wewnątrz moich zamkniętych dwóch dłoni złożonych tak, jakby trzymały małą piłkę z samego powietrza. Spotkanie dłoni budzi ciało, budzi ogień, wszędzie. Potem dłonie oddalam na odległość rozłożonych ramion, wdech. Zataczam w przestrzeni sferę. I znowu dłonie wracają do kulki, wydech, puls. Oddalają, wdech, przestrzeń. Zbliżają, zamykają kulkę, wydech. Fale wychodzą z centrum, w którym lewa łączy się z prawą, w którym kobiece spotyka się z męskim, jedno splata z drugim. Fale wychodzą i rozchodzą dalej niż potrafię to sobie wyobrazić. I wracają. I znowu odchodzą. Wieczne pulsowanie. Centrum gorące jak ogień, żyje. Coraz spokojniej i radośniej jednocześnie. Jak taniec ciała, oddechu, jak puls, jak rytm przychodzenia i odchodzenia. Jak rytm. Rytm życia.

1 komentarz:

  1. Ten ważny dla mnie tekst budzi refleksje i wdzięczność. Dziś mam dzień wdzięczności, przypominania ważnych dla mnie Osób. Jest ich tak wiele... tak cudownie wiele. Ale wracając do tej konkretnie historii, to oprócz mnie i mojego ciała i kosmosu wzięli w niej udział Ludzie, ich serca, dłonie, narzędzia i dary.
    Monika Zakrzewska-Blauth - cudowna masażystka Ma-uri - www.mam-cialo.pl. Kiedyś dostałam w prezencie masaż i to był jeden z piękniejszych prezentów, jaki można dostać.
    Agnieszka Klimek - piękna kobieta z otwartym sercem, z którą wszechświat splata mnie magią. Z Agnieszką lubimy słuchać i widzieć siebie nawzajem i wybierać się razem w podróże. Pracujemy razem procesowo, ale też Agnieszka obdarowuje mnie swoimi narzędziami. W niedalekiej przyszłości bardzo dobra terapeutka.
    Piotr Bielski - świetny pisarz, niedawno podarował mi sesję Mind Detox, podczas której zobaczyłam, jak moja prawa ręka wędruje w stronę prawej, a tamta ucieka.
    Tomasz Drachal - mój ukochany cudowny nauczyciel z bardzo daleka. Wart spotkania, człowiek, który widzi. Poeta i bard.
    Prawa, lewa... kiedy myślę o tym śnieniu, to pojawiają się tu jeszcze co najmniej dwa duchy - Jung i Mindell z ich stworzonymi niestworzonymi światami. I duch Ma-uri. I jeszcze lew, który gonił dziś we śnie mnie-mężczyznę.

    OdpowiedzUsuń