Szłam dziś drogą, którą kiedyś dobrze znałam. Czas zmienia to, co znane w jakieś inne. Kilkanaście lat temu wysiadałam na tym właśnie przystanku i wkraczałam w szczelinę między światami. Tak było często. Zamykały się za mną drzwi autobusu i wchodziłam w mrok (jeśli to była zima) albo po prostu w swoją ciszę, jeśli inna pora roku. Przypomniałam sobie krótki wiersz, który wyświetlił
mi się na szybie tych drzwi dawno temu. To nie była dobra poezja, bo to nie był jeszcze czas dobrej poezji. Ale chwila między błyskiem, otwarciem drzwi, wyjściem, zamknięciem, pamiętam ją dobrze. Sto metrów, a może trzysta, na tym odcinku drogi od przystanku do skrętu w lewo, wąską alejką, gdzie najwięcej powtarzałam słów, żeby ich nie zapomnieć, zanim dojdę do kartki i ołówka. Jeszcze kilka minut bajkowymi ulicami, obok krzaka magnolii (tam pierwszy raz zobaczyłam kwitnącą magnolię). I potem dom, wysoko ponad dachami innych domów. Teraz pusty, dom w szczelinie między światami.
Włóczę się po okolicy, patrzę co się zmieniło. Tu przybiegał zawsze owczarek collie. Już go nie ma, to było zbyt dawno. Tam dalej, dookoła zagajnika chodziłam z psem, który ze mną mieszkał. Uwielbiał śnieg. Wspominam zimowy spacer, jeden z wielu, pies biegał z dziećmi, nie pamiętam co to za dzieci. Jedno jęczące wyciągałam ze śnieżnej zaspy, drugie, starsze chowało się za drzewami. Goniliśmy w kółko tak długo jak nam się chciało. Mój syn nie widział tych łąk, kiedy z nim tam chodziłam, siedział jeszcze w moim brzuchu.
Gdzie jest mój dom... Nie w mieście, w którym się urodziłam. Nie w miejscach, w których mieszkałam, czy też mieszkam. Nie tam, gdzie są moje książki. Najbardziej czuję go w sobie. Tak jest dobrze. Ale chciałabym jeszcze poczuć ziemię pod stopami, taką moją. Na chwilę moją. Na mniej lub bardziej długą chwilę.
Włóczę się po okolicy, patrzę co się zmieniło. Tu przybiegał zawsze owczarek collie. Już go nie ma, to było zbyt dawno. Tam dalej, dookoła zagajnika chodziłam z psem, który ze mną mieszkał. Uwielbiał śnieg. Wspominam zimowy spacer, jeden z wielu, pies biegał z dziećmi, nie pamiętam co to za dzieci. Jedno jęczące wyciągałam ze śnieżnej zaspy, drugie, starsze chowało się za drzewami. Goniliśmy w kółko tak długo jak nam się chciało. Mój syn nie widział tych łąk, kiedy z nim tam chodziłam, siedział jeszcze w moim brzuchu.
Gdzie jest mój dom... Nie w mieście, w którym się urodziłam. Nie w miejscach, w których mieszkałam, czy też mieszkam. Nie tam, gdzie są moje książki. Najbardziej czuję go w sobie. Tak jest dobrze. Ale chciałabym jeszcze poczuć ziemię pod stopami, taką moją. Na chwilę moją. Na mniej lub bardziej długą chwilę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz