środa, 19 listopada 2014

korytarz i ławka, i słowa


Jeden z wieczorów, opustoszały korytarz szkolny, dziecko ćwiczy kung fu, mama ćwiczy czytanie i rozmowy telefoniczne. Rozmowy krótkie, telefon zawodzi, a z tym czytaniem coś nie tak, bo przez pomyłkę złapałam w biegu książkę, którą już znam. Siedzę. Co by tu dalej? Do końca zajęć jeszcze trochę. Spokojnie, umysł sobie poradzi, zajmie się sam sobą, coś tam podłubie w myślach. Albo może nie. Dawno nie medytowałam, tak po prostu, siedząc. No dobrze. Już siedzę. Ciało, oddech, ciężar, dotyk, dźwięki dookoła. Kim jestem. To zwyczajowe pytanie, bez specjalnych oczekiwań, że istnieje odpowiedź, jakakolwiek.
Myśli zamieniają się w coś, co trudno nazwać. Już w ogóle trudno nazywać. Już nie trzeba dalej. Słyszę coraz więcej. Staję się tym wszystkim, szuraniem i tupotem stada dziecięcych stóp. Szkoła już nie jest zwyczajną szkołą. Ławka nie jest ławką. I coś wiem. Coś, czego dotykam czasem, kiedy przekraczam osobę, za którą się uważam. I z tej perspektywy rozpoznania tego czegoś "kim jestem", zaczyna się myślenie. No dobrze. Ale przecież jestem też tym kimś, kto przed chwilą rozmawiał przez telefon i martwił się o coś, nie pamiętam teraz o co.
Szukam w myślach nauczyciela, którego mogłabym zapytać: ale jak ja mam być i tym, i tym? Bo nie chcę odchodzić od jednostkowego istnienia, tego z telefonem, codziennymi troskami, byciem mamą chłopca, byciem wrodzonym w ciało. Jeśli pójdę tam, to nie będę już tu. To boli. I wiem, że nie ma żadnego nauczyciela, którego mogłabym zapytać. Nigdy go nie było. Nigdy nie zapytałam. Moje jest błądzenie. Nie mam innej drogi. Moje jest szukanie i znajdowanie.
Piszę to teraz, te słowa, o ławce i o sobie, i słowa o słowach. Dotknęłam uczucia, takiego ludzkiego uczucia bycia jednocześnie kroplą i oceanem. Uczucia zrodzonego ze słów, ze znanych słownych obrazów. Ale też z ciszy, która jest darem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz