Jeden z wieczorów, opustoszały korytarz szkolny, dziecko ćwiczy kung fu, mama ćwiczy czytanie i rozmowy telefoniczne. Rozmowy krótkie, telefon zawodzi, a z tym czytaniem coś nie tak, bo przez pomyłkę złapałam w biegu książkę, którą już znam. Siedzę. Co by tu dalej? Do końca zajęć jeszcze trochę. Spokojnie, umysł sobie poradzi, zajmie się sam sobą, coś tam podłubie w myślach. Albo może nie. Dawno nie medytowałam, tak po prostu, siedząc. No dobrze. Już siedzę. Ciało, oddech, ciężar, dotyk, dźwięki dookoła. Kim jestem. To zwyczajowe pytanie, bez specjalnych oczekiwań, że istnieje odpowiedź, jakakolwiek.
Myśli zamieniają się w coś, co trudno nazwać. Już w ogóle trudno nazywać. Już nie trzeba dalej. Słyszę coraz więcej. Staję się tym wszystkim, szuraniem i tupotem stada dziecięcych stóp. Szkoła już nie jest zwyczajną szkołą. Ławka nie jest ławką. I coś wiem. Coś, czego dotykam czasem, kiedy przekraczam osobę, za którą się uważam. I z tej perspektywy rozpoznania tego czegoś "kim jestem", zaczyna się myślenie. No dobrze. Ale przecież jestem też tym kimś, kto przed chwilą rozmawiał przez telefon i martwił się o coś, nie pamiętam teraz o co.
Szukam w myślach nauczyciela, którego mogłabym zapytać: ale jak ja mam być i tym, i tym? Bo nie chcę odchodzić od jednostkowego istnienia, tego z telefonem, codziennymi troskami, byciem mamą chłopca, byciem wrodzonym w ciało. Jeśli pójdę tam, to nie będę już tu. To boli. I wiem, że nie ma żadnego nauczyciela, którego mogłabym zapytać. Nigdy go nie było. Nigdy nie zapytałam. Moje jest błądzenie. Nie mam innej drogi. Moje jest szukanie i znajdowanie.
Piszę to teraz, te słowa, o ławce i o sobie, i słowa o słowach. Dotknęłam uczucia, takiego ludzkiego uczucia bycia jednocześnie kroplą i oceanem. Uczucia zrodzonego ze słów, ze znanych słownych obrazów. Ale też z ciszy, która jest darem.
środa, 19 listopada 2014
jasne, ciemne splata się
Wśród stron, które prowadzę na facebooku, jest jedna o wymownej nazwie "Śmierć". Założyłam ją dawno temu, bo ten temat jest dla mnie ważny. Osobiście przeżyłam śmierć bliskich mi osób, otarłam się o swoje umieranie w depresji, z którą mierzyłam się przez wiele lat. W poszukiwaniach duchowych i filozoficznych zgłębiałam osobiste doświadczanie umierania w każdej chwili życia.
Przyciąga moją uwagę praca z osobami doświadczającymi żałoby, z osobami terminalnie chorymi. z osobami przeżywającymi lęk przed śmiercią. Kiedyś w ramach wolontariatu towarzyszyłam ludziom, którzy leczą się z białaczki. I chociaż trwa to już we mnie kilka lat, wiele doświadczyłam, zgłębiałam rytuały związane z umieraniem, rozmawiałam z ludźmi o ich doświadczeniach, przemyśleniach, przeczytałam wiele książek autorów, którzy przez całe swoje życie pracują z umierającymi i osobami w żałobie i dzielą się swoim doświadczeniem; pomimo tego wciąż jest we mnie ta część, która odwraca się plecami do śmierci i mówi: "zostaw to, nie zajmuj się tym". Znam w sobie strach przed śmiercią i to wielkie "nie wiem". Albo może wcale nie wielkie, zwyczajne, ludzkie, małe "nie wiem". Takie wystraszone. Jak dziecko. Jak siedmiolatek, który mówi przed snem: "mamo, boję się, że kiedyś umrę i że mnie nie będzie." To ludzkie małe, wielkie "nie wiem".
Temat umierania wrócił do mnie, bo wczoraj oglądałam wiadomości w telewizji. Bardzo rzadko to robię, raz na kilka tygodni, a może miesięcy trafia mi się telewizor. I zobaczyłam, że przeplatane różnymi innymi, mniej lub bardziej wstrząsającymi nowinkami, pojawiały się obrazy wojny lub siejące strach przed wojną: Putin, głosy "wielkich" o polityce Rosji, wrak samolotu sprzed miesięcy, wieziony z Ukrainy do Holandii, żeby zbadać, kto go zestrzelił. Niepokój z ekranu, tak po prostu, codzienna dawka dla zaciekawionych życiem telewidzów. A dziś zaglądam na stronę "Śmierć" na facebooku i widzę, że w ciągu ostatniego tygodnia polubiły ją 122 osoby. Nie potrafię wyjaśnić, dlaczego. Statystycznie nie ma to najmniejszego sensu, bo wszystkich lubicieli jest około 500, a strona ma prawie trzy lata. Nie urządzam tam żadnej reklamy, nie jest to moją intencją. Czy ten temat tak bardzo się śni światu akurat teraz?
Przyciąga moją uwagę praca z osobami doświadczającymi żałoby, z osobami terminalnie chorymi. z osobami przeżywającymi lęk przed śmiercią. Kiedyś w ramach wolontariatu towarzyszyłam ludziom, którzy leczą się z białaczki. I chociaż trwa to już we mnie kilka lat, wiele doświadczyłam, zgłębiałam rytuały związane z umieraniem, rozmawiałam z ludźmi o ich doświadczeniach, przemyśleniach, przeczytałam wiele książek autorów, którzy przez całe swoje życie pracują z umierającymi i osobami w żałobie i dzielą się swoim doświadczeniem; pomimo tego wciąż jest we mnie ta część, która odwraca się plecami do śmierci i mówi: "zostaw to, nie zajmuj się tym". Znam w sobie strach przed śmiercią i to wielkie "nie wiem". Albo może wcale nie wielkie, zwyczajne, ludzkie, małe "nie wiem". Takie wystraszone. Jak dziecko. Jak siedmiolatek, który mówi przed snem: "mamo, boję się, że kiedyś umrę i że mnie nie będzie." To ludzkie małe, wielkie "nie wiem".
Temat umierania wrócił do mnie, bo wczoraj oglądałam wiadomości w telewizji. Bardzo rzadko to robię, raz na kilka tygodni, a może miesięcy trafia mi się telewizor. I zobaczyłam, że przeplatane różnymi innymi, mniej lub bardziej wstrząsającymi nowinkami, pojawiały się obrazy wojny lub siejące strach przed wojną: Putin, głosy "wielkich" o polityce Rosji, wrak samolotu sprzed miesięcy, wieziony z Ukrainy do Holandii, żeby zbadać, kto go zestrzelił. Niepokój z ekranu, tak po prostu, codzienna dawka dla zaciekawionych życiem telewidzów. A dziś zaglądam na stronę "Śmierć" na facebooku i widzę, że w ciągu ostatniego tygodnia polubiły ją 122 osoby. Nie potrafię wyjaśnić, dlaczego. Statystycznie nie ma to najmniejszego sensu, bo wszystkich lubicieli jest około 500, a strona ma prawie trzy lata. Nie urządzam tam żadnej reklamy, nie jest to moją intencją. Czy ten temat tak bardzo się śni światu akurat teraz?
piątek, 14 listopada 2014
przejście
Poeta wskazał drzwi wahadłowe. Pomyślałam o innym przejściu. O tym kanale, przez który przeciska się dziecięca główka. On pewnie wydaje się na wiele długich chwil końcem świata. Bo początki i końce mogą być nie do odróżnienia. Właśnie jak drzwi, co to nigdy nie wiadomo, z której strony. Widzę, dokąd płynie rzeka, chociaż nigdy nie poszłam tam, gdzie pojawia się słona wielka przestrzeń. Kiedy wieje wiatr, zmarszczki na powierzchni udają, że wodna droga prowadzi do źródła.
Patrzę na drzwi i czuję ból w miejscu, w którym zaczyna się oddech. I pozwalam na wiele długich chwil, które takie są.
Patrzę na drzwi i czuję ból w miejscu, w którym zaczyna się oddech. I pozwalam na wiele długich chwil, które takie są.
wtorek, 11 listopada 2014
słońce listopadowe
Życie migocze. Łowię jasne okruchy. Mgnienia. Czasem mi się zdaje, że nie ma nic ponad to. Nawet, kiedy one się powtarzają, kiedy doświadczam codzienności dobrych spotkań, słów, uśmiechów, poruszeń dłoni i serca, nawet wtedy przyjmuję je jak małe cuda. Dziś są, a jutro to już nie wiadomo. Obudziłam się, widziałam rzekę i drzewa, i wiatr, dzieci biegały w parku, jadłam obiad, milczałam do kogoś, planowałam najbliższy tydzień, miesiąc, rok. Planowałam mrużąc oczy, bo słońce jasne, choć listopadowe, ale też planując, nie da się nie mrużyć oczu.
sobota, 8 listopada 2014
noc w mieście
Spotkanie w kręgu o śmierci i umieraniu. Mocne i piękne, pełne życia, obecności, bliskości. Później pieśń zamiast słów. Zmęczenie, wychodzę w noc. Pada, wsiadam na rower, moknę. Po jakichś trzech sekundach podjeżdża radiowóz i ten pierwszy raz dmucham w alkomat. Że niby na trzeźwo nie można krzywo jechać? Dobranoc, dobranoc.
Po drodze rozmawiam jeszcze z dwoma policjantami. Jeden coś tam do mnie zagadał, ale już nie chciał sprawdzać, czym oddycham. Drugiego sama zaczepiłam. Żeby powiedzieć, że na Miodowej koń upadł pod dorożką. Nie wiem, czy mi uwierzył. Powiedział, że tam pojedzie. Nie wiem, czy mu uwierzyłam. Ruszyłam dalej, po cichu modląc się za tego konia, co o północy wracał z pracy. A drugi, bo one parami pracują, ogromnie był niespokojny, stawał dęba i ci wszyscy ludzie, co pomagali, nie wiedzieli, czy trzymać dorożkę, czy konia. I którego trzymać bardziej.
Po drodze rozmawiam jeszcze z dwoma policjantami. Jeden coś tam do mnie zagadał, ale już nie chciał sprawdzać, czym oddycham. Drugiego sama zaczepiłam. Żeby powiedzieć, że na Miodowej koń upadł pod dorożką. Nie wiem, czy mi uwierzył. Powiedział, że tam pojedzie. Nie wiem, czy mu uwierzyłam. Ruszyłam dalej, po cichu modląc się za tego konia, co o północy wracał z pracy. A drugi, bo one parami pracują, ogromnie był niespokojny, stawał dęba i ci wszyscy ludzie, co pomagali, nie wiedzieli, czy trzymać dorożkę, czy konia. I którego trzymać bardziej.
niedziela, 2 listopada 2014
1 listopada
Widziałam miasto z wysoka. Migotały światła. Linie świateł i stada świateł, a na pobliskim cmentarzu ogniki za kolorowymi szkiełkami. "Myślisz, że oni tu przychodzą?" "Nie wiem." Słowa, kroki, cisza, zatrzymanie, śmiech. Spotkanie człowieka z człowiekiem. W miejscach, w których umierali ludzie i zwierzęta. Kopiec Krakusa, Kamieniołom Libana w dole, cała wojna ostatnia, zostały po niej ślady w kamieniach. Ciepła ciemność. Polana i ruiny. Zimny wiatr z czasów, których nie ma, ale też są. Nie znam tych historii, pojedynczych. To miejsce je zna i moje ciało. I drzewo. Przytulam się do pnia. Jest ich siedem. Siedem ramion razem wyrasta tu z ziemi. Biorę jedno w objęcia. Opieram czoło. Nurkuję. Te siedem drzew wie coś, czego ja nie wiem. Idziemy w noc, w stronę miasta. Jest dziś tak spokojnie.
sobota, 1 listopada 2014
światło
Cicho, świeca się pali. Dziś nie na marmurowej płycie, ale w oknie. Niech wszyscy zobaczą, którzy potrzebują zobaczyć, światło.
Zapalam latarnię Bliskim zmarłym, bo akurat jestem po tej stronie, po której istnieje ogień. A Oni po tamtej.
Kiedyś spotkaliśmy się po tej samej. Na chwilę. Teraz są inne chwile, innych spotkań. Tamte mi przypominają, żeby być tutaj. Żeby cieszyć się ciszą, kiedy jest; szczebiotem Dziecka, kiedy jest; czułą dłonią, kiedy jest. Sobą, kiedy patrzę w świecę albo w Ciebie i migoczą oczy.
[na zdjęciu podobno Ocean Spokojny]
Zapalam latarnię Bliskim zmarłym, bo akurat jestem po tej stronie, po której istnieje ogień. A Oni po tamtej.
Kiedyś spotkaliśmy się po tej samej. Na chwilę. Teraz są inne chwile, innych spotkań. Tamte mi przypominają, żeby być tutaj. Żeby cieszyć się ciszą, kiedy jest; szczebiotem Dziecka, kiedy jest; czułą dłonią, kiedy jest. Sobą, kiedy patrzę w świecę albo w Ciebie i migoczą oczy.
[na zdjęciu podobno Ocean Spokojny]
Subskrybuj:
Posty (Atom)