poniedziałek, 29 lipca 2013

starość


Ostatnimi dniami zobaczyłam kilku starych ludzi, w mieście. 

Mężczyzna siada ostrożnie, trzęsą mu się ręce, bardziej lewa. Drży cała. Wiem, że on też drży, tam w środku. Trzyma dłonie na siedzeniu fotela. Na przystanku mocno się podpiera, wstaje, wychodzi, powoli, ostrożnie. Jest taki kruchy. 

Mężczyzna siada koło mnie w autobusie, chociaż są inne wolne miejsca. Zagaduje. Czy to miejsce czekało na niego? Czy jadę daleko? Samotny jest, mówi. A już dziewiąta dziesiątka. I ma wysiąść za Parkiem Decjusza, tam jest taki mur po prawej, pamięta, że za tym murem. Bo jedzie do lekarza. A żona dawno umarła. I jak tak wyjdzie z domu, to ma ochotę z kimś porozmawiać. Podrywa się wolniutko ze trzy razy, kiedy mijamy mur, ale to jeszcze nie ten, mówię mu, jeszcze parku nie było. Pyta starszą panią, gdzie ten szpital na Kasztanowej. Ona, że wysiądą razem. Cieszą się z tego, że razem. Wychodzi, uśmiecha się.

Zmarszczki i plamy na skórze, na ciele, które już długo w tej podróży. Wolny oddech, chód niepewny, słabość. Od dawna wiem, że być może się zestarzeję. Ale zawsze bliżej mi było myślą do śmierci niż do starości. Obie z daleka są trochę abstrakcyjne. Tak jak wszystko, czego się nie przeżyło.
Śmierć to coś, co może się zdarzyć. Starzenie się trwa latami.

Zestarzeć się razem. Podwójna abstrakcja. Babcia i Dziadek, pamiętam ich dwoje. A zupełnie, jakbym nie wiedziała, co to znaczy.

Przejście od myśli o śmierci do myśli o starzeniu się jest jak odwrót w stronę życia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz