Boże, honorze, ojczyzno… tymi słowami
chciałabym dziś zacząć. Słowami, które przywitały mnie na Sowińcu. Wyrył je
ktoś na wielkim drewnianym krzyżu. Wielki krzyż i wielki kopiec Piłsudskiego.
I ławka naprzeciwko, jedna z wielu. Na
niej siedzę, trochę odpoczywam, trochę się chłodzę w cieniu po leśnym spacerze.
Spacer zaczął się od ostrzeżenia. Mniej
więcej w piątej minucie mężczyzna idący z naprzeciwka zagaił jakby nigdy nic: „pani
się tak nie boi sama do lasu?”. „Nie” – odpowiadam, bez zastanowienia. „Bo ja
to uciekam. Może razem?” – pyta. Uznałam, że lepiej będzie domknąć tę przemiłą
konwersację wieloznaczną ciszą i nie precyzować już, czy razem do lasu, czy uciekać.
Mężczyzna miał piękne oczy, ale oczy to nie wszystko, szczególnie w lesie.
No i wracam do Boga, honoru, ojczyzny.
Otóż siedzę pod kopcem, patrzę na ten krzyż i nie wiem, co myśleć. Ojczyzna,
patriotyzm, no zupełnie nie wiem.
Parę minut później robi się na temat.
Dzwoni do mnie Dziadek mojego Syna, chwilę gawędzimy miło, wspominam, że się
dodzwonił pod kopiec. A On, że się do tego kopca przyłożył, troszeczkę, bo
jedna taczka ziemi w tej górze jest jego. No proszę. Świat jest mały. I można
przez komórkę porozmawiać o czymś, co zdarzyło się jeszcze przed drugą wojną
światową. Uświadamiam sobie, że rozmawiam właśnie z byłym powstańcem z 1944
roku.
Bóg, honor, ojczyzna. Mimo wszystko
nadal nie wiem. Opowiadanie to nie to samo, co wewnętrzne doświadczenie.
Minęło od tamtej ławki, od lasu, od
kopca, ponad pięć godzin, a moje wiedzenie się nie wykrystylizowało. Dobrze, że
to nie koniec dnia.
Najbliżej zrozumienia byłam w „Spokoju”
na Brackiej. Ale nie uprzedzajmy wypadków. Najpierw „Nowa Prowincja”, też
Bracka, po sąsiedzku. W toalecie czytam na ścianie tekst, który zaczyna się od
słów „Bóg jest iluzją”. Tekst jest dłuższy, w języku angielskim i stał się
zaczątkiem spontanicznego dialogu na wall’u. Nie chce mi się być w tej toalecie
dłużej niż potrzebuję, więc nie dowiaduję się wszystkiego o Bogu, który jest
iluzją. Zapadają mi w pamięć nadzieja, ciemność, tyle. Potem właśnie „Spokój”,
kawiarnia, wzornictwo lata siedemdziesiąte albo coś koło tego. Spotykam dwie
Kobiety, po to tu przyszłam. Dzień jest gorący, leniwy, żeby nie powiedzieć,
spokojny. Siedzimy, coś tam do siebie mówimy, coś do siebie milczymy. Poznajemy
trochę siebie, a trochę światy, które nam się wdzwaniają. Rozmawiamy o sprawach
ważnych i błahych.
O światach przez telefon kilka słów. Otóż wsłuchując się w ekwilibrystykę logistyczną i międzyludzką koleżanki, która skutecznie rozwiązuje problem na odległość, uświadamiam sobie, że kobieta może wybrnąć z sytuacji potencjalnie konfliktowej, pozostając jednak uprzejma. Miękkość, łagodność to nie tylko dar i ozdoba. To też narzędzie. Widzę, jak telefon komórkowy umożliwia dystans wystarczający, żeby spokojnie pooddychać, policzyć w myślach do dziesięciu, albo coś koło tego, i załatwić sprawę zamiast przyjmować zaproszenie mężczyzny do walki. To mnie zachwyca. Już odkryłam wcześniej, że niestety straciłam sporo czasu i energii na walki z mężczyznami. A teraz zobaczyłam, że można tego nie robić. Oczywiście nie o to chodzi, żeby się w ogóle nie złościć. Tylko żeby zdecydować, wybrać w danej sytuacji, czy wyrazić tę złość, czy jednak zaproponować współpracę i najzwyczajniej w świecie osiągnąć cel.
O światach przez telefon kilka słów. Otóż wsłuchując się w ekwilibrystykę logistyczną i międzyludzką koleżanki, która skutecznie rozwiązuje problem na odległość, uświadamiam sobie, że kobieta może wybrnąć z sytuacji potencjalnie konfliktowej, pozostając jednak uprzejma. Miękkość, łagodność to nie tylko dar i ozdoba. To też narzędzie. Widzę, jak telefon komórkowy umożliwia dystans wystarczający, żeby spokojnie pooddychać, policzyć w myślach do dziesięciu, albo coś koło tego, i załatwić sprawę zamiast przyjmować zaproszenie mężczyzny do walki. To mnie zachwyca. Już odkryłam wcześniej, że niestety straciłam sporo czasu i energii na walki z mężczyznami. A teraz zobaczyłam, że można tego nie robić. Oczywiście nie o to chodzi, żeby się w ogóle nie złościć. Tylko żeby zdecydować, wybrać w danej sytuacji, czy wyrazić tę złość, czy jednak zaproponować współpracę i najzwyczajniej w świecie osiągnąć cel.
Rozmowa, jak to rozmowa, o wszystkim. Na
przykład o głowie pod Wawelem. Że jest duża i że jest Kazimierza Wielkiego.
Głowa większa od człowieka. Nie widziałam jeszcze.
A ojczyzna, to gdzie? Właśnie nie wiem,
gdzie.
Siedzimy. Na oknie kawiarni wiruje
wiatrak, trochę chłodzi, miesza powietrze. I nagle w ten wir, w ten ruch, wpada
piórko, białe, małe leciutkie piórko. Przelatuje po mojej prawej, już daleko od
okna. I we mnie pojawia się myśl: „polecieć za nim czy puścić wolno?”
Ta jedna chwila, mgnienie przecież, było
dla mnie niezmiernie ważne. Magiczne. Ruch i moje zatrzymanie. Tak samo ważne,
jak słowa, które ktoś zdecydował się napisać na krzyżu. Postawić ten krzyż,
wcześniej wnieść go na górę. Usypać kopiec, ogromny, wysiłkiem wielu rąk.
Nadać temu znaczenie. Znaleźć słowa.
Warte, by je utrwalić. Albo zrobić coś innego, nie słowami, ziemią zrobić. Coś
równie ważnego, jak dla tamtych jest: Bóg, honor, ojczyzna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz