Jest wysoko na plecach to miejsce, w którym płonie ogień.
I rośnie kwiat.
Te kwiaty zawsze wyrastają w miejscu, w którym nic inne już nie może wyrosnąć,
w miejscu spalonym do dna. Wyrastają wiele światów później, z popiołu.
Kwiat. Nie widzę go. Kiedy rośnie na plecach, nie widzę go. Obracam się
powoli, ale plecy zawsze są z tyłu.
„Młodzież dzisiejsza jest zupełnie…” – dobiega z sąsiedniego stolika, z
lewej. Z prawej jest ciszej. W mojej głowie zaczynam przemieniać siebie w
siebie.
Pomiędzy jednym okruchem kamienia, a drugim – szczelina o ostrych
krawędziach. Miejsce, w którym pękło to, co mogłoby być całością. To, za czym
warto tęsknić. Tak samo warto, jak żyć warto.
Tutaj mówią nawet ściany. Im mniej kawy w filiżance, tym wyraźniej mówią.
Potrzebują czasu, żebym mogła je usłyszeć. Patrzę w wielkie zadymione lustro na
ścianie. Jestem. Znajduję w sobie miejsce, które sprawia, że nie stanę się tymi
ścianami i tą historią, zbyt ciemną, żebym mogła ją zobaczyć. Wyjdę i zostawię
ściany za sobą. Wyjdę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz