sobota, 26 maja 2012
most zamknięty na klucz
Był taki dzień niedawno, jeden z dobrych dni. Szłam kładką zawieszoną nad Wisłą. Ta kładka spina brzegi rzeki w Królewskim Mieście Krakowie już od dawna, ale ja nią szłam po raz pierwszy. Wysoko nad ciemną wodą, w gorącym słońcu. Kiedy opierałam się o solidną stalową poręcz, w dole widziałam fale rzeki, które z dużej odległości przypomniały mi Bałtyk.
Przechodniów idących kładką chroni szara metalowa siatka, granica między bezpiecznym przejściem, a powietrzną otchłanią. I tę kratkę wzdłuż mostu, na całej szerokości Wisły zdobią kłódki. Teraz już wiem, że to popularny zwyczaj na mostach wielkich miast, ale kiedy zobaczyłam to po raz pierwszy, chwilę trwało, zanim dotarło do mnie, po co one tu są. Kłódki mają napisy albo mniej czy bardziej starannie zaprojektowane i wykonane nadruki, niektóre są grawerowane. Napisy to pary imion. Przychodzą Kasia i Tomek z własną kłódką, zapinają na kracie, a kluczyk wrzucają w nurt rzeki. Rytuał przypieczętowany stalowym zatrzaskiem. Na zawsze razem. Obietnica zamknięcia, zamknięcie obietnicy. Klucz utonął. Nie ma odwrotu. Chyba żeby… Krata w wielu miejscach jest poprzecinana. Kluczyka nie ma, leży w dole na dnie, pewnie trzeba przynieść nożyce do metalu, żeby ceremonialnie zakończyć to, co się zakończyło. Na początku w głębinie wylądował kluczyk, a jakiś czas później dogania go kłódka. Ryby się dziwią, że tyle spadania.
Szłam przez ten most i to nawet nie była myśl, ale czucie. Czułam te kłódki ciałem, boleśnie. Rytuał, związek przypięty do kraty, zatrzaśnięty żelazem, utopiony w rzece.
Idąc wtedy, trzymałam dłoń Mężczyzny, który nie był w najmniejszym stopniu „mój”. Czułam się obdarowana dotykiem dłoni, chwilą, spotkaniem. To być może nieodpowiednie porównanie, bo przecież ci wszyscy właściciele kłódek myślą o czymś trwałym, wiecznym, niezniszczalnym, a nie chwili, która teraz jest, a zaraz przechodzi w inną. Marzą o bliskości, wierności, i nieprzemijalności swoich marzeń. I znajdują symbol, w który te marzenia wcielają.
Tak, marzę o bliskości, ale bez kłódki.
A rzeka płynie od źródła, dłużej niż trwa życie tego, który na nią patrzy, rwie po górskich zboczach, nabiera mocy, podmywa brzegi, rozlewa się szeroko, przerywa tamy, na każdym odcinku i w każdym czasie inna. Żeby gdzieś na końcu drogi spotkać się z wielką wodą.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz