Smutek to dziwne zwierzę, wciąż nie
oswojone. Już lata ocierania się bokiem o bok, a ja nie wiem, jak je ugryźć ani
nawet jak je pogłaskać. Nie przypomina żadnego znanego mi czworonoga. Trochę
jak cielesny kameleon, zmienia formę. Bywa pełzające, bywa podwodne, czasem
zdaje mi się nawet, że ono wie, jak latać.
Kiedy zwierzę znajdzie wodę i się w niej
zanurzy, robi się coraz ciemniej. I ciszej też.
Zwykle porośnięte jest długą sierścią.
Moszczę sobie w niej gniazdo, tylko że to nie trwa długo, takie przytulanie. Szybko
robimy się sobą zmęczeni, siedzimy w przeciwległych kątach pokoju i każde z nas
udaje, że to drugie tylko się przyśniło. Bywa, że wiele dni i nocy tak
siedzimy. Potem znika równie niespodziewanie, jak się pojawiło, a ja zapominam
o nim, aż do następnego spotkania.
Smutki nie żyją w stadach, każdy chodzi
swoimi ścieżkami. Kiedy się spotykają, starają się ominąć z daleka.
Zamieszkują najczęściej ogromne lasy,
gdzie stare drzewa sięgają wyżej niż niebo. Lubią leżeć na mchu i przytulać
brzuchy do ziemi, to je uspokaja, kołysze. Kiedy robi się sucho i ciepło,
potrafią zasnąć na dłużej, być same z sobą w jaskini ciała, w otulinie futra, z pazurami miękko wsuniętymi w opuszki łap.
Wtedy nie tęsknią za nikim i za niczym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz