wtorek, 4 września 2012

płakać każdy może, trochę lepiej lub trochę gorzej


Wczorajsze zdarzenie i rozmowa zwróciły moją uwagę na to, co robimy z płaczem. Robimy różne rzeczy. To zależy od konkretnej osoby, płci, wieku, okoliczności, miejsca. Czasem płaczemy, kiedy mamy na to ochotę. Częściej czujemy się głupio płacząc. To jest wstydliwe, niezręczne, nieakceptowane. Wolno płakać na pogrzebach. Wolno płakać, kiedy nikt nie widzi i nie słyszy. A i to nie zawsze, bo jest jeszcze ten wewnętrzny głos, cenzor, strażnik porządku, który "wie" jak być powinno.

Osiem lat byłam z mężczyzną i raz tylko widziałam jego łzy. Wiem, że wielki był wtedy jego smutek spowodowany stratą, ale dobrze mi było spotkać te łzy, czułam ulgę.

"Prawdziwy mężczyzna nigdy nie płacze", "no, nie maż się już", "uspokój się, przecież nic się złego nie dzieje", "już jesteś duży" - to przykłady radzenia sobie ze łzami dziecka. Dziecka, które potem staje się dorosłym. Mieszka w tym dorosłym i jest dzielne, choćby nie wiem co.

Nie czytałam nigdzie o tym, ale podejrzewam, że istnieją kultury inne pod tym względem od naszej. Takie, w których wolno swobodnie wyrażać uczucia. Na przykład wolno płakać. Łzy społecznie dozwolone. Wolno się wzruszyć do łez, smucić płacząc i śmiać przez łzy. Bezwstydnie, tak po prostu.

W naszej kulturze płakać wolno w gabinecie psychoterapeuty. O ile ma się możliwość i odwagę, żeby tam wejść. I jeszcze trzeba zostawić za zasłoną wewnętrznego krytyka.

Zaczynam śnić społeczną kampanię: "Uwolnić łzy!"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz