niedziela, 9 września 2012

od pierwszego wejrzenia


Kochałam mojego Syna, zanim go zobaczyłam. Nie za to, jaki był i jak wyglądał. Za samo istnienie. To najlepsza znana mi szkoła miłości bezwarunkowej. Potem po raz pierwszy popatrzyłam na tego małego Człowieka. Zaskoczył mnie, wydał mi się zupełny. Nie jak ktoś, kogo będę wychowywać, kształtować. Ale Ktoś, kto już jest Jakiś.
To się potem zmieniało wiele wiele razy, to patrzenie. Nabierałam pewnego wyobrażenia o Dziecku. Że jest żywiołowe, wybuchowe, bardzo energiczne, sama nie wiedziałam jakie jeszcze, nie wszystko potrafiłam ponazywać, ale miałam pewien obraz. I ten obraz ewoluował, a czasem przeżywał swoisty przeskok kwantowy. Syn bywał już i brawurowy, i nieśmiały. Nieobecny i uważnie wpatrzony. Marudzący do granic wytrzymałości i radosny, roztańczony.
Skończył pięć lat. To początek naszej, a przede wszystkim jego drogi. Te wszystkie zmiany zaburzają porządek, wytrącają z rytmów codzienności, dostarczają niespodzianek, które cieszą albo irytują. I ja wszystkie te zmiany uwielbiam. Lubię patrzeć od nowa, widzieć od nowa. Skreślać to co myślę, na rzecz tego, co jest. Zachwycać się.

Chciałabym móc w taki sposób patrzeć na każdego człowieka. Ze świeżością chwili. Poznawać, odkrywać. Nie przypinać szpilkami własnych wyobrażeń do czegoś, co nieustannie się zmienia, płynie.

Żeby każde patrzenie było pierwszym. Na Ciebie. I na Siebie też.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz