Po
pięciu latach ja człowiek przychodzę dotknąć morza. Ono bez
pytania bierze moje stopy.
Serce
sięga dalej niż widzę. Patrzę.
Jasna
nasączona kroplą błękitu czasza odcina się wyraźną linią od
granatowej, zmarszczonej ruchami powietrza cienkiej skóry
pokrywającej nieznajomą głębię. Dwie barwy, dwa światy, między
nimi wyraźna kreska precyzyjnym zamaszystym łukiem z prawa na lewo
jak napięta cięciwa od ziemi do ziemi. Wyraźna i wyraźnie
nieistniejąca linia horyzontu.
Ileż
widzę takich linii, które wydają się być realne.
Linia
między tym, co nazywam morzem i tym, co nazywam niebem. Pomiędzy
tym, w czym mogę zanurkować, a tym, co wypełnia spragnione płuca.
Pomiędzy powietrzem, które karmi mój wdech, a tym, które właśnie
wydychasz. Między pobliską krawędzią ronda kapelusza, a odległą
kreską na twojej prawej dłoni.
Linia
pomiędzy człowiekiem i morzem. Człowiekiem i człowiekiem.
Pomiędzy
wszystkim tym nazwanym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz