czwartek, 31 października 2013

złość radość


Złość sporo potrafi. Kiedy ją poczuję, może mi na przykład pokazać, że ktoś naruszył moje granice. Kiedy ją wyrażę w sposób nieuważny, mogę sprawić, że ktoś poczuje się zraniony. Mogę się bać ją czuć i wyrażać, mogę nawet nie chcieć jej widzieć czy też przyjmować.

Bałam się złości, przez całe lata była ona dla mnie trudna i nieświadomie używałam mechanizmów, które mnie przed nią chroniły. Na przykład zamieniałam złość w smutek. Kiedy byłam dziewczynką, nie pozwalano mi na złość. A jednocześnie miałam z nią kontakt i ona była straszna, niechciana. Dorośli mogli się złościć, ja mogłam się przed tym chronić.

Ostatnio odkryłam, że mogę czuć złość samą w sobie. I że potrafię przywołać to uczucie, na przykład wracając pamięcią do konkretnej sytuacji. Mówiąc "złość sama w sobie" mam na myśli, że złość może nie być na kogoś. To taka szczególna sytuacja, kiedy nie ma podmiotu. Jest emocja, energia w ciele. Czucie. Kiedy pozwolę sobie, żeby to czucie było, kiedy pozwalam mu istnieć, bez oceniania, tłumaczenia, analizowania, nazywania, wtedy w ciele robi się ciepło. Zaczyna się tlić, rozpalać. Przód ciała, klatka piersiowa i niżej, serce, i jeszcze niżej, splot słoneczny. Czucie pulsujące wraz z oddechem. Daję uwagę temu miejscu, zgadzam się na to. To robi się coraz bardziej gorące. I razem z tym może przyjść radość. Wędruję myślą za tą radością. Może jest tak, że cieszę się, bo wreszcie mam dostęp do czegoś wcześniej wykluczonego. Uznaję ten złoszczący się kawałek siebie, przywołuję go do istnienia. A może złość, już teraz nieprzykrywana smutkiem odsłania to, co ten smutek osnuł ciemną chmurą. Może ta radość sobie tam mieszka, a ja tylko rozpalam ogień, z uważnością, z ciekawością.
Złość, radość.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz