niedziela, 14 października 2012

kilka słów o śmierci



Boję się pisać o śmierci. Bo trudno mi się pisze o czymś tak bardzo ważnym, co podchodzi czasem blisko, a czego przecież do końca nie znam. To trochę jak pisać o Bogu. Strach, że każde słowo może okazać się nieprawdziwe. A jednocześnie, kiedy przeglądam swoje teksty i wiersze, to śmierć jest w nich wciąż obecna.


Zaczynam pisać ten tekst, otwieram worek ze wspomnieniami. I nagle, to zdarza się już nie pierwszy raz, Dziecko podejmuje temat, chociaż piszę w ciszy.

- "Mamo, powiedz coś do mnie! Na mnie popatrz!!!"  Patrzę. - "Nie żyję!" .....  - "Synku, a co to znaczy?" - "Mamo, wiem, co to znaczy. Że już na świecie nie ma Tytusa."  Słucham uważnie, ale to już  koniec wyjaśnień. Zamyśliłam się. I w tym momencie wielki pluszowy pies ląduje na mojej klawiaturze. To znak, że życie wciąż trwa, bryka, bawi, złości, hałasuje. Życie komunikuje się poza słowami. Myśl o śmierci znajduje drogę z mojego umysłu do umysłu pięciolatka. Umysł tę myśl słyszy wyraźniej od wielu innych. Wracam do pisania, do śmierci, do życia.


Śmierć może być jak telefon w środku nocy. Jak lawa wylana na świadomość o czwartej nad ranem. Jak wstrzymany oddech. Kiedy nie podnoszę słuchawki. W półśnie nie chcę jej podnosić. Wiem, że bardzo nie chcę tej rozmowy. Najbardziej na świecie nie chcę tej rozmowy. I chwilę potem dowiaduję się, że nie mam Brata. I to znaczy okropnie dużo. I jakby nie znaczyło nic. Bo umysł teraz i tak niczego nie przełyka.


Śmierć jest jak świat równoległy, w którym też jestem. Ja. Jestem na przykład kobietą, matką, mieszkanką dużego miasta, kimś, kto umie pisać po polsku; jestem nauczycielką, studentką, głosem, który śpiewa; jestem kimś, kto się wzrusza i kimś, kto potrafi zranić. Jestem też mężczyzną, kamieniem, oddechem, wodą, dzieckiem, staruchą. Jestem wreszcie tą, która umiera. I to nie jest metafora.


Śmierć może być jak rozstanie z Ojcem przed laty. Może mieć zapach bezradności, szpitala, smutku, strachu. Może wyznaczać rytm drogi przemierzanej co tydzień, żeby potrzymać więdnącą dłoń i pomilczeć. Kiedy coraz dotkliwiej przychodzi zrozumienie, że ciało jeszcze żyje, a poza tym nie wiem nic. I nawet chciałoby się modlić o cud uzdrowienia albo niecierpienia, albo o cokolwiek.


Śmierć może mieć swoje miejsca na cmentarzach, gdzie w kamieniach żyją litery, układają się w imiona. A głęboko pod ziemią toczy się życie, o którym wolimy nie myśleć. Marmur jest gładki i dobrze zasłania ciemność. Odwiedzam groby i przysięgam, że nie wiem, po co to robię.
 W domu często płonie świeczka. Bywa, że ona jest moją jedyną modlitwą. I ten płomień świeczki, i ta modlitwa są jak wołanie bez słów, bez głosu, dokądś.


Śmierć może być obecna w codzienności. Ociera się o moją skórę, zupełnie jakby się łasiła. Jest. Kiedy zabijam komara. Kiedy jem rybę. Kiedy dzwonię piąty dzień do Matki, a ona ciągle nie odbiera telefonu. Kiedy krew menstruacyjna oczyszcza mnie, a wraz z nią odchodzi możliwość początku życia. Kiedy zasypiam i nie wiem, gdzie jestem. A potem rano wracam i nie wiem, gdzie byłam. Kiedy patrzę na Księżyc i przychodzi znowu ta noc, że on gaśnie, cały. Kiedy Syn ma atak duszącego kaszlu, a ja zawijam go w koc i stoimy tak na balkonie, łapiąc oddech i spokój. Kiedy trawa zimą cała gaśnie i czeka długie miesiące, żeby wiosną od nowa się urodzić. Kiedy odchodzą ludzie, co mieli być na zawsze. Idą w swoją stronę i zostawiają tu puste miejsce. Kiedy ja sama odchodzę od siebie, tej, która wydawała mi się jedyna możliwa.


Śmierć może być alternatywą. Tak jak z tym światem równoległym. Żyję i nie żyję. Piszę teraz i słyszę odgłosy miasta. Poruszam dłońmi, oddycham, patrzę, myślę, przełykam ślinę, czuję ciężar siebie, ciepło. Jestem.

Kilka dni temu siedziałam w ciszy, ciemności, bez picia i jedzenia. I gdzieś tam spotkałam siebie na krawędzi. Zobaczyłam tą, która potrzebuje wybierać. Poczułam żal, że życie nie jest dla mnie jedną wielką lekkością. Radosnym darem, zachwytem. Eksplozją energii, działaniem, kreowaniem, ekstatycznym tańcem wśród ziół i kwiatów. Że jest też ta, która zanurza się w ciemność. Śmierć jak jedna ze stron życia. Dla mnie piękna i uwodząca. Wciąż jeszcze nie wiem, co znaczą słowa Don Juana, że śmierć może być wielkim sprzymierzeńcem, ale przeczuwam wartość tej nauki. Coraz bliżej.



Tekst został opublikowany w "Trzech Kolorach", nr 9., październik 2012
"Trzy Kolory" można pobrać ze strony: http://www.sabatnik.pl/news.php

4 komentarze:

  1. Nic nie wiemy o śmierci. Wszystko brednie i mrzonki, wyobrażenia. Domysły. Nikt, nikt kto doświadczył śmierci nie opowiedział o tym doświadczeniu. Ani słowa, ani myśli. Wiemy tylko, że śmierć jest częścią życia i wieczna tajemnicą.
    Niezależnie jak to trudne, nasze życzenia i my sami wobec, nie mamy żadnego znaczenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli jest tak, jak napisałeś, to czemu w ogóle odczuwałeś potrzebę słów, potrzebę przekazania czegoś OD CIEBIE? Skoro nie mamy żadnego znaczenia to i poglądy są zbędne, puste, oszukane.

      Może jednak istnieje taki sposób życia, który wobec śmierci pozwala zachować pozycję wyprostowaną i ocalającą choć garść mrzonek, bukiet marzeń i zasobnik idei. Nawet jeśli nikomu nie będziemy o tym potrafili opowiedzieć. Potem.

      Usuń
    2. Nie odnosiłem się do idei religijnych, w ogóle wiary, a do aspektu egzystencjalnego śmierci. Wszystko, co potem jest kwestia wiary, nie zaś możliwego do przekazania doświadczenia któregokolwiek człowieka.
      Oczywiście, metafizyka też jest doświadczeniem - metafizycznym własnie, czy mistycznym.
      Pytasz, dlaczego odczułem potrzebę napisania kilku słów po przeczytaniu tekstu powyżej. Dawno nie spotkałem się z bardziej bezsensownym pytaniem na blogu, który z zasady jest przestrzenią wymiany myśli.

      Usuń
    3. Tak. Jest przestrzenią wymiany myśli. Akurat z tym się zgodzę :)

      Usuń