Boję się pisać o śmierci. Bo trudno mi się pisze o czymś tak
bardzo ważnym, co podchodzi czasem blisko, a czego przecież do końca nie znam.
To trochę jak pisać o Bogu. Strach, że każde słowo może okazać się
nieprawdziwe. A jednocześnie, kiedy przeglądam swoje teksty i wiersze, to
śmierć jest w nich wciąż obecna.
Zaczynam pisać ten tekst, otwieram worek ze wspomnieniami. I
nagle, to zdarza się już nie pierwszy raz, Dziecko podejmuje temat, chociaż
piszę w ciszy.
- "Mamo, powiedz coś do mnie! Na mnie
popatrz!!!" Patrzę. - "Nie
żyję!" ..... - "Synku, a co to
znaczy?" - "Mamo, wiem, co to znaczy. Że już na świecie nie ma
Tytusa." Słucham uważnie, ale to
już koniec wyjaśnień. Zamyśliłam się. I
w tym momencie wielki pluszowy pies ląduje na mojej klawiaturze. To znak, że
życie wciąż trwa, bryka, bawi, złości, hałasuje. Życie komunikuje się poza
słowami. Myśl o śmierci znajduje drogę z mojego umysłu do umysłu pięciolatka.
Umysł tę myśl słyszy wyraźniej od wielu innych. Wracam do pisania, do śmierci,
do życia.
Śmierć może być jak telefon w środku nocy. Jak lawa wylana
na świadomość o czwartej nad ranem. Jak wstrzymany oddech. Kiedy nie podnoszę
słuchawki. W półśnie nie chcę jej podnosić. Wiem, że bardzo nie chcę tej
rozmowy. Najbardziej na świecie nie chcę tej rozmowy. I chwilę potem dowiaduję
się, że nie mam Brata. I to znaczy okropnie dużo. I jakby nie znaczyło nic. Bo
umysł teraz i tak niczego nie przełyka.
Śmierć jest jak świat równoległy, w którym też jestem. Ja.
Jestem na przykład kobietą, matką, mieszkanką dużego miasta, kimś, kto umie
pisać po polsku; jestem nauczycielką, studentką, głosem, który śpiewa; jestem
kimś, kto się wzrusza i kimś, kto potrafi zranić. Jestem też mężczyzną,
kamieniem, oddechem, wodą, dzieckiem, staruchą. Jestem wreszcie tą, która
umiera. I to nie jest metafora.
Śmierć może być jak rozstanie z Ojcem przed laty. Może mieć
zapach bezradności, szpitala, smutku, strachu. Może wyznaczać rytm drogi
przemierzanej co tydzień, żeby potrzymać więdnącą dłoń i pomilczeć. Kiedy coraz
dotkliwiej przychodzi zrozumienie, że ciało jeszcze żyje, a poza tym nie wiem
nic. I nawet chciałoby się modlić o cud uzdrowienia albo niecierpienia, albo o
cokolwiek.
Śmierć może mieć swoje miejsca na cmentarzach, gdzie w
kamieniach żyją litery, układają się w imiona. A głęboko pod ziemią toczy się
życie, o którym wolimy nie myśleć. Marmur jest gładki i dobrze zasłania
ciemność. Odwiedzam groby i przysięgam, że nie wiem, po co to robię.
Śmierć może być obecna w codzienności. Ociera się o moją
skórę, zupełnie jakby się łasiła. Jest. Kiedy zabijam komara. Kiedy jem rybę.
Kiedy dzwonię piąty dzień do Matki, a ona ciągle nie odbiera telefonu. Kiedy
krew menstruacyjna oczyszcza mnie, a wraz z nią odchodzi możliwość początku
życia. Kiedy zasypiam i nie wiem, gdzie jestem. A potem rano wracam i nie wiem,
gdzie byłam. Kiedy patrzę na Księżyc i przychodzi znowu ta noc, że on gaśnie,
cały. Kiedy Syn ma atak duszącego kaszlu, a ja zawijam go w koc i stoimy tak na
balkonie, łapiąc oddech i spokój. Kiedy trawa zimą cała gaśnie i czeka długie
miesiące, żeby wiosną od nowa się urodzić. Kiedy odchodzą ludzie, co mieli być
na zawsze. Idą w swoją stronę i zostawiają tu puste miejsce. Kiedy ja sama
odchodzę od siebie, tej, która wydawała mi się jedyna możliwa.
Śmierć może być alternatywą. Tak jak z tym światem
równoległym. Żyję i nie żyję. Piszę teraz i słyszę odgłosy miasta. Poruszam
dłońmi, oddycham, patrzę, myślę, przełykam ślinę, czuję ciężar siebie, ciepło.
Jestem.
Kilka dni temu siedziałam w ciszy, ciemności, bez picia i
jedzenia. I gdzieś tam spotkałam siebie na krawędzi. Zobaczyłam tą, która potrzebuje
wybierać. Poczułam żal, że życie nie jest dla mnie jedną wielką lekkością.
Radosnym darem, zachwytem. Eksplozją energii, działaniem, kreowaniem,
ekstatycznym tańcem wśród ziół i kwiatów. Że jest też ta, która zanurza się w
ciemność. Śmierć jak jedna ze stron życia. Dla mnie piękna i uwodząca. Wciąż
jeszcze nie wiem, co znaczą słowa Don Juana, że śmierć może być wielkim
sprzymierzeńcem, ale przeczuwam wartość tej nauki. Coraz bliżej.
Tekst został opublikowany w "Trzech Kolorach", nr 9., październik 2012
"Trzy Kolory" można pobrać ze strony: http://www.sabatnik.pl/news.php
Nic nie wiemy o śmierci. Wszystko brednie i mrzonki, wyobrażenia. Domysły. Nikt, nikt kto doświadczył śmierci nie opowiedział o tym doświadczeniu. Ani słowa, ani myśli. Wiemy tylko, że śmierć jest częścią życia i wieczna tajemnicą.
OdpowiedzUsuńNiezależnie jak to trudne, nasze życzenia i my sami wobec, nie mamy żadnego znaczenia.
Jeśli jest tak, jak napisałeś, to czemu w ogóle odczuwałeś potrzebę słów, potrzebę przekazania czegoś OD CIEBIE? Skoro nie mamy żadnego znaczenia to i poglądy są zbędne, puste, oszukane.
UsuńMoże jednak istnieje taki sposób życia, który wobec śmierci pozwala zachować pozycję wyprostowaną i ocalającą choć garść mrzonek, bukiet marzeń i zasobnik idei. Nawet jeśli nikomu nie będziemy o tym potrafili opowiedzieć. Potem.
Nie odnosiłem się do idei religijnych, w ogóle wiary, a do aspektu egzystencjalnego śmierci. Wszystko, co potem jest kwestia wiary, nie zaś możliwego do przekazania doświadczenia któregokolwiek człowieka.
UsuńOczywiście, metafizyka też jest doświadczeniem - metafizycznym własnie, czy mistycznym.
Pytasz, dlaczego odczułem potrzebę napisania kilku słów po przeczytaniu tekstu powyżej. Dawno nie spotkałem się z bardziej bezsensownym pytaniem na blogu, który z zasady jest przestrzenią wymiany myśli.
Tak. Jest przestrzenią wymiany myśli. Akurat z tym się zgodzę :)
Usuń