poniedziałek, 4 czerwca 2012
podróż w czasie
(start - grudzień 2006; udział wzięli - mniej lub bardziej obecni - kobieta, mężczyzna, brzuch kobiety, mieszkaniec brzucha, świat niewidzialny)
Słowa z brzucha
*
Ono uczy się ze mną słuchać muzyki, która przedtem nie istniała. Rośnie. Noszę początek. Początek był kiedyś. Albo nigdy go nie było. Matka, brat, ojciec, prababka, mąż nie z krwi, tylko odnaleziony i dalej wszystkie pokolenia jak paciorki. Adam. I jeszcze ten przed Adamem.
*
Śnieg, Wigilia. Kiedy się urodzi, będziemy rozmawiać ze zwierzętami. One też nas nie zrozumieją.
*
Celebracja samotności. Spokój w tej samotności i przyjemność.
*
Katar. Oczy łzy. Ciało porusza ręką. Ręka porusza piórem. Pióro pisze. Stąd się biorą słowa. W ciele podobno ktoś jest. Uwięziony jeszcze bardziej. Przywiązany nitką. Skazany na mój katar i moją samotność. Na rosół, ruskie, dżem malinowy i imię, które wymyślę. Na istnienie. Na swoją własną osobność.
*
Zasłona się poruszyła. Nie, to nie była zasłona. Podchodzę do okna, ciemno. W dole latarnie utonęły we mgle. Znowu coś drgnęło i jeszcze słowa, których nie da się zrozumieć. Odruchowo chwytam medalion zawieszony na rzemyku na szyi, ale głosy nie cichną. Słyszę bardzo blisko. Włączam czajnik, siadam w fotelu i zawijam się w koc. Sięgam po książkę i nie otwieram jej. Słyszę swoje ciało, te wszystkie szumy, szmery i podwójne bicie serca. Pierwszy raz.
*
Siedzę w maleńkiej klatce, w zacisznym pudełku. Wiem że jest świat, inny, większy. Byłam, widziałam. Wiem i nie pamiętam.Tak jak się zapomina sny. To nawet nie zależy ode mnie. To w ogóle nie zależy. To nie musi być smutne. Może trochę szkoda, nie wiadomo czego. Tego, czego mogłoby się chcieć. Gdyby się mogło, gdyby się chciało. Gdzieś za pajęczyną. Ale tak naprawdę nie tam, tylko tutaj. Tu jest wszystko.
Nie... Brakuje słońca, światła. Jeszcze tęsknota za tymi, co umarli. I za tym mężczyzną z zaciętą twarzą, który biegł przez Rynek bez nogi. Boże, żeby nie zapomnieć tego widoku. I żeby było po co nie zapominać.
*
Chcenia nie starcza na całą codzienność.
*
Każdy krok prowadzi w jedno miejsce. Jedno jedyne. Którego nie ma.
Rodzić się do nieistnienia, do pasma pustych oddechów. Tak bardzo.
*
Jestem kamień. Zamykam uciekam palę spopielam.
A tamten mężczyzna bez nogi biegnie dalej.
*
Ono mówi, ja tu kołyszę.
(przerastam miękkie ściany domu
budzi mnie sen o oddychaniu)
*
Zaraz przestaniesz mieścić się w brzuchu.
*
Wschody zachody z nim i bez ciebie. Dziwne tak blisko daleko to nasze bycie razem gdzieś pomiędzy warstwami rzeczywistości, mniej realne niż myśl. I wszystkie niewypowiedziane słowa.
Słowa bez brzucha
*
To jest sobota. Dotykam ust opuszkiem. Łaskoczę. Mało ciszy. Niespokojne ręce nogi głowa. Przeczytałam czas przeszły. Piękny i smutny. Minął, jak to czas. Ty śpisz. Ty nie śpisz. Idę do ciebie.
*
miękkie gardło
czuję w miejscu na ziemi
gdzie stopy dotykają nieba
myślę że dziadek
chitynowe pancerze
podziemnych ryb
wlewam w nie oddech
*
W środę wczesnym przedpołudniem na ulicy świętej Anny szamotała się ćma.
*
Lubię to życie ze sobą. To się dzieje w trakcie jedzenia omletu. Czyli jakby omlet ze szpinakiem zwiększa miłość własną. A i pewnie miłość w ogóle też.
Słowa dziś
*
Czytam, że śniłeś mi się pięć lat temu. I nareszcie sen się spełnił.
O nieistnieniu nas.
Tam daleko na horyzoncie, stoisz albo idziesz, widzę że odchodzisz, teraz już cię rozpoznaję.
Mogę śnić od nowa, ale najpierw odpocznę.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz