To było w środę. Uzyskałam nową
możliwość tańca i poruszania się. Nie znałam tego wcześniej. To jest jakość
pewnej prawdy w ruchu. Takiej, w której ruch nie jest tworzony, ale się wydarza.
Zupełnie jakbym mogła zobaczyć kolejny krok czy raczej poruszenie. Było to tak
niezwykłe, że trochę się bałam, że zaraz zniknie. Nie znikało. Wiedziałam, że mogłabym
to stracić, gdybym pozwoliła, by w tańcu prowadził raczej umysł niż ciało. Ale
to jeszcze nie wszystko. To była jakaś inna, nieznana mi dotąd, niedoświadczana
część ciała. Jakby w kanale wizualnym był ruch, jeszcze zanim się dokonał.
„Widziałam” jak ciało się porusza zanim to się działo. To podobne do takiego
pisania, kiedy nie wymyślam wiersza, tylko uczestniczę w akcie jego wyłaniania
się z nieistnienia. Ale może to ja raczej wyłaniam się z nieistnienia,
przechodząc na małą chwilę na stronę poezji, żeby zabrać stamtąd słowa i zaraz
wrócić.
Ten ruch, ta jakość, była czymś
świętym. Tak ją odbierałam. Mogłam też czuć inne "ciała", ziemię i
niebo. I chociaż nie do końca wiedziałam czym jest to „inne”, mogłam z tym
zatańczyć.
Nie potrzebowałam nikogo ani
niczego, ale kiedy blisko pojawiła się partnerka, mogłam się w tym spotkać. Znam
tę kobietę. A jednocześnie w tym tańcu spotkałam ją po raz pierwszy. I może jednak
najbardziej była to okazja, by spotkać To objawiające się w ruchu.
Taniec był dziwny i tak też się
czułam, świadoma tej dziwności i w niej obecna. Taniec nie poddawał się rytmowi
muzyki, miał własny puls. Może nawet na swój sposób tańczył z muzyką.
Potem przyszły inne dni, często
dalekie od parkietu, muzyki, praktykowania 5Rytmów. A to uczucie pozostało.
Pamięć doświadczenia, które transcenduje do czegoś, z czym nadal mogę mieć
kontakt.
Uważna obecność. Dotknięcie prawdy.
Mierzę się z trudnością. Robię coś, nie wiem jak, gubię się i czuję, że zaraz stąd odpadnę pożarta przez wewnętrznego krytyka. Wtedy pojawia się impuls do ruchu. Staję boso, czuję stopy, ziemię, oddech i te moje wewnętrzne zmagania. I tańczę to co trudne, podążam za tym. Poruszenie, zatrzymanie. Impuls do ruchu i bezwład, i znowu krok. Zaczynam „widzieć” to trudne coś. Dzieje się. Taniec, dołącza głos. Obecność w tańcu, w śpiewie, zamiast myślenia. Taniec rodzi się i zasypia.
Uważna obecność. Dotknięcie prawdy.
Mierzę się z trudnością. Robię coś, nie wiem jak, gubię się i czuję, że zaraz stąd odpadnę pożarta przez wewnętrznego krytyka. Wtedy pojawia się impuls do ruchu. Staję boso, czuję stopy, ziemię, oddech i te moje wewnętrzne zmagania. I tańczę to co trudne, podążam za tym. Poruszenie, zatrzymanie. Impuls do ruchu i bezwład, i znowu krok. Zaczynam „widzieć” to trudne coś. Dzieje się. Taniec, dołącza głos. Obecność w tańcu, w śpiewie, zamiast myślenia. Taniec rodzi się i zasypia.
Wewnętrzny ruch stale jest ze mną. Tańczę teraz siedząc. Porusza się jakaś część mnie niewidzialna. Taki sen dzienny. Obecność to możliwość ruchu i zastygnięcia, te dwie.
Pozwalam ciału tańczyć swobodnie
i swobodnie wydobywać dźwięki. Ciekawe, dokąd mnie ta droga poprowadzi, tam dalej
jeszcze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz