poniedziałek, 25 lipca 2016

śdm


Polubiłam Światowe Dni Młodzieży. Wcale nie kpię. Tym razem będzie na serio. Jeżdżę po mieście rowerem i od dwóch dni to jest inne miasto, nowe. Na ulicach coraz bardziej kolorowi ludzie, coraz więcej przestrzeni i oddechu. Kraków mimo leżenia w Europie, faktycznie jakby leżał. Może nawet smog się bierze z tego leżenia. Duszno.
Ale nie teraz. Teraz tu się dzieje większy świat. Ludzie, którzy przyjechali się modlić sprawiają, że miasto świeci nowym światłem.
Ta religia nie jest w ogóle moją religią, ale kiedy zbierają się ludzie, którzy są przepełnieni jasnością i otwartością, to wydarza się coś niezwykłego, co przekracza literę ksiąg.

To są też ludzie, którzy tak bardzo się różnią. Nie tylko kolorem skóry, językiem, ruchami ciała, temperamentem. Zrobiło się żywo i prawdziwie. Nie bądźmy wszyscy tacy sami. Kiedy nie jesteśmy, jest piękniej i prawdziwiej. Czasem nawet zabawniej.

Na przystanku mijam młodego mężczyznę. Niesie mały plecak. A w plecak wbitą ma (większą od plecaka) flagę USA. Dla niego też jest miejsce w kolorowym tłumie. Powiewa coś, co dla niego jest cenne.

Na Placu Wolnica Festiwal Młodych. Ze sceny rozbrzmiewają dźwięki, których nie lubię. Ale i tak lubię to wszystko. Dziewczyna przez mikrofon opowiada, jak idąc przez ból serca spotkała Jezusa. A mnie jest dobrze z tymi wszystkimi ludźmi, którzy odnajdują radość istnienia. Każdy na swój sposób.
Rower niesie mnie dalej. Lekko z wiatrem, ponad rzeką.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz