czwartek, 6 marca 2014
był taki dzień
Wczoraj byłam na pogrzebie. Dawno nie widziałam Krzysztofa, kilka lat. Płakałam. Że umarł, że inni umarli, że ja umrę. Że światy przemijają. Ksiądz mówił wzruszająco, a w kaplicy na Salwatorskim cmentarzu słońce rozmawiało z witrażami. Na białej ścianie pełgały tęczowe plamy.
Czułam jego obecność. Wśród wielu widzialnych ten jeden był nie wiadomo gdzie. Zastanawiałam się, czy z miejsca, z którego patrzy, widzi trumnę, bliskich, setki ludzi na czarno, czyjeś łzy. I czy rozpoznaje, co to wszystko jest.
Modliłam się słowami nie moich modlitw. Dzwony, słońce, krakanie ptaków nad łąką, ziemia sypie się na drewno, marmur na wierzch, jeszcze kwiaty. Kondolencje. Przytulam Ewę. Jest taka wiotka.
Koniec. Idę.
Pod murem malutkie przebiśniegi.
Czas. Teraz do przedszkola.
- Mamo, chodźmy na plac zabaw, prooooszę!
- Dobrze, chodźmy.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz